top of page

5.

Była niczym w najgorszym koszmarze. Obecna ciałem, jednak jej dusza odeszła wraz z jej najbliższymi. Uświadomiła sobie, że pochowała praktycznie wszystkie najważniejsze osoby w swoim życiu. Podjęła wiele ciężkich decyzji, by uchronić ich od złego, jednak na marne. Najpierw musiała stanąć nad trumnami rodziców, później swojej małej córeczki, która nie przeżyła w jej ramionach nawet jednego dnia, a teraz stała, z tworzą bez wyrazu nad białymi wiekami ludzi, których traktowała niemal jak rodzeństwo, którego nie miała. Była otumaniona emocjami i lekami, których w ostatnim czasie zażywała podwójne dawki. Czuła, że jedynie one trzymały ją w jakiejkolwiek ryzie.

– Chodź Granger – usłyszała obok siebie wyprany z jakichkolwiek uczuć głos, zimny jak dzisiejszy dzień i jej serce. Poczuła ręce na swoich ramionach, które lekko ciągnęły ją do siebie, by odsunąć ją od trumien. Stała w amoku od dobrych kilku minut i wpatrywała się w martwe ciała Harry'ego i Pansy. Wyglądali tak spokojnie, tak jakby tylko poszli spać. Jednak miała świadomość, że oni zapadli w sen wieczny, w sen, z którego już nigdy nie wrócą. Po jej policzkach płynęły łzy, a ona wpadała w niemą histerię. Rozpacz uderzyła w nią z całych sił. Dotarło do niej. Właśnie teraz, boleśnie do niej dotarło, że ich już nie ma. Do tej pory nie chciała wierzyć w ich śmierć, dopiero widok martwych ciał uderzył w nią falą rozpaczy. Przed oczami zaczęło jej ciemnieć, w głowie huczało i kręciło jej się jak na karuzeli, a w gardle czuła już posmak wymiocin. Uścisk na jej ramionach się wzmocnił, miała świadomość, że Draco przysunął ją jeszcze bardziej do swojej klatki piersiowej, tak by oparła się o niego. O ironio losu, że to właśnie on musiał być filarem, który trzymał ją przed upadkiem. Wiedziała, że arystokrata nie robi tego z dobroci serca, nawet nie ze współczucia. Po prostu z obowiązku — wyjdźmy na zewnątrz — usłyszała jego spokojny głos tuż przy uchu. Był niezachwiany, jednak bardziej kojący niż kilka chwil temu. Złagodniał. Wiedziała, że tego dnia i jemu było naprawdę ciężko. Chyba pierwszy raz w życiu widziała go tak bezbronnego, na kilka krótkich chwil wszystkie jego maski i fasady upadły, a przed nią stał zagubiony, zraniony chłopiec, który tak jak ona, stracił ważną część swojego życia. Pansy Parkinson była dla niego całym światem. Czuł za nią ogromną odpowiedzialność, była niczym młodsza siostrzyczka, choć przecież byli w tym samym wieku. Znał ją od zawsze. Poznał ją, jeszcze nim zaczął chodzić, mówić i rozumieć otaczający świat. Po prostu była zawsze, a teraz... teraz już jej nie było i nie potrafił sobie z tym poradzić.

W pewnym momencie poczuła jeszcze jedną dłoń na ramieniu. Była delikatna, zdecydowanie kobieca.

– Chodźcie dzieci – usłyszała cichy, melodyjny głos Narcyzy Malfoy. Przyjechała z Francji wczorajszego wieczoru. Zamieszkała po wojnie we francuskim majątku rodziny. Na szczęście, na pogrzeb, nie zabrała ze sobą swojego męża Lucjusza. Teraz stała tuż za nią i Draco. Jedną rękę ułożyła na jej ramieniu, a drugą na syna. Draco w końcu odwrócił się w stronę matki, gdy wieko trumny Pansy zaczęto zamykać. Oparł głowę o jej ramię, a ta z troską przytuliła swoje dziecko. Nie płakał, nie zdradzał żadnych emocji, po prostu stał w objęciach matki. Hermiona zaś wpadła w ramiona Narcyzy ze szlochem wymalowanym na twarzy. Kobieta przygarnęła ją i opiekuńczo głaskała po długich włosach. Granger nie wiedziała, czemu to zrobiła, być może po prostu potrzebowała matczynej opieki, której nie zaznała od lat. Nie myślała nawet, że to przecież Narcyza Malfoy. Po prostu przyjęła opiekę od pierwszej osoby, która chciała ją nią otoczyć. Blond włosa arystokratka stała, tuląc do siebie mocno dwójkę rozbitych i zagubionych dzieci.

*

Dalsza część ceremonii minęła jej w mgnieniu oka, nawet nie pamiętała kiedy znalazła się w małym dworku pod miastem, który również należał do Draco. To tutaj postanowił zaprosić gości na wspominki. Wszyscy zasiedli przy stole, a gosposia podawała talerze przy pomocy młodej dziewczyny. Prawdopodobnie była jej córką, bowiem były jak dwie krople wody. Hermiona jednak nie była w stanie niczego przełknąć, z nikim nie rozmawiała. Po prostu była.

– Zjedz chociaż zupę – usłyszała zimny głos Malfoy'a, który siedział tuż obok niej. Spojrzała na niego niechętnie, a następnie w talerz, w którym nadal niemrawo mieszała łyżką. W końcu wiedziała, że ma rację i powinna zjeść choć trochę, jej żołądek już niebezpiecznie się zaciskał, a ona i tak była słaba. Powoli przełykała rosół łyżka za łyżką, aż talerz został pusty. Zabrała go młoda kelnera i podano drugie danie, którego na pewno nie ruszy. Obserwowała zebranych gości. Niektórzy rozmawiali, nie widząc się od długiego czasu. Sama nie udzielała się prawie w ogóle. Czasami odpowiedziała na słowa Ginny czy Luny, które siedziały blisko niej. Ginny po jednej stronie, a Luna naprzeciwko. Nagle Malfoy wstał od stołu, odchodząc, nie pytała, nie musiał się jej tłumaczyć, a i nie bardzo ją to interesowało.

– Jak mieszkanie z Malfoy'em? - usłyszała pytanie panny Weasley, widziała na sobie również zatroskane spojrzenie pani Skamander.

– A jak ma być? Praktycznie cały czas mnie ignoruje, chyba że akurat ma ochotę mi dopiec — odpowiedziała gorzko, z czego początkowo nawet nie zdawała sobie sprawy.

– Porozmawiam z nim sobie – Ginny była zirytowana, odpowiedzią przyjaciółki. Wiedziała, że Draco nie jest łatwy w obyciu, jednak miała nadzieję, że zmienił choć trochę nastawienie do Hermiony.

– Nie, to może pogorszyć sytuację. Zresztą... dużo w tym mojej winy. Obraziłam go pierwsza i przesadziłam — mówiła cicho i spokojnie, choć zdawała sobie sprawę, że to ta sytuacja zawarzyła najmocniej na ich relacji. Nim go obraziła, był do zniesienia.

– Coś ty mu powiedziała? - zdziwiła się rudowłosa. Czuła na sobie wzrok Blaise co wcale jej się nie podobało. Drażnił ją, nie rozumiała, dlaczego się do niej przyczepił.

– Że jest pomiotem szatana, który zabijał ludzi, śmierciożercą, gdy to Harry stał po dobrej stronie i ich ratował. I że powinien gnić w Azkabanie — odpowiedź padła szeptem. Hermiona wstydziła się swoich słów i nadal miała ochotę płakać gdy przypominała sobie jego minę. Zraniła go. Wiedziała to, mimo że za wszelką cenę nie chciał pokazać swoich uczuć, to wiedziała, widziała w jego oczach zawód i ból.

– Cholera... to bardzo mocne słowa Hermiono – Ginny spoglądała na nią zmartwiona.

– Przeprosiłaś go? - w rozmowę włączyła się Luna, która do tej pory tylko słuchała.

– Próbowałam, nie chciał mnie słuchać. Chciałam mu wyjaśnić tę sytuację, ale on uparł się, by mnie nie wysłuchać, więc jedynie wydukałam „przepraszam" i tyle. Nawet tego nie chciał słyszeć — nadal mówiła cicho, tak by słyszały ją tylko przyjaciółki.

– Jest pamiętliwy – podsumowała Luna. Zgodnie pokiwały głowami.

– Pójdę do łazienki i się chwilę przewietrzyć. Zaraz wracam — oznajmiła Hermiona wstając od stołu. Ginny kiwnęła głową, a Luna patrzyła za nią gdy odchodziła. Uznała, że pójdzie do łazienki, na górze i przejdzie się na taras, który wychodził na las i jezioro. Okolica domu była naprawdę piękna, a ona miała okazję go już zwiedzić, gdy przyjechali tutaj by nadzorować przygotowania. Wiedziała, że na duży balkon prowadzi pusty pokój. Niespiesznie przeszła korytarzem na jego koniec. Miękka wykładzina tłumiła jej kroki. Otworzyła drzwi i przekroczyła próg, po czym zamarła. Po pomieszczeniu rozrzucone były damskie i męskie ubrania. Właśnie przyłapała Draco Malfoy'a na intymnym zbliżeniu z kelnerką. Para zajęta sobą początkowo nawet jej nie zauważyła. Dziewczyna oparta o ścianę miała zamknięte oczy, a mężczyzna stał tyłem do wejścia, przyszpilając młodą kobietę do powierzchni za nią. Z zapamiętaniem całował jej szyję i piersi. Dopiero cichy pisk kelnerki, gdy otworzyła oczy, wyrwał ich z tej chwili zapomnienia. Zauważyła ją. Draco również odwrócił się do wejścia. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Pokręciła przecząco głową i wyszła z pokoju, tym razem gnała przez korytarz.

– Granger! - usłyszała za sobą głos Malfoy'a, gdy była już w połowie holu. Wybiegł za nią o dziwo naprawdę szybko, zostawiając za sobą zdezorientowaną kelnerkę. Nie chciała zastanawiać się jakim cudem tak szybko się ubrał, miała w głowie tylko by zniknąć. Na jej nieszczęście dogonił ją i złapał mocno za nadgarstek — Granger stój do cholery! - warknął, zatrzymując ją.

– Puszczaj! - jej wysoki głos zdradził targające nią emocje.

– Będziesz się obrażać, bo przeleciałem jakąś panienkę? - zapytał sucho, patrząc jej w oczy, w których już lśniły łzy.

– Nie Draco, mam to gdzieś. Nie interesuje mnie twoje życie seksualne. Za to interesuje mnie fakt, że robisz ze mnie idiotkę — odpowiedziała gorzko — przedstawiłeś mnie całemu personelowi jako swoją cholerną narzeczoną, nie wiem po co, ale to zrobiłeś, a teraz jakby nigdy nic pieprzysz się z kelnerką. Jak wyglądam w jej oczach? - spojrzała na niego z rozczarowaniem. Ponownie pokręciła głową i wyrwała rękę z jego uścisku. Nie tracąc czasu, aportowała się w pierwsze miejsce, które pojawiło się w jej głowie. Wylądowała pod drzwiami swojego mieszkania, otworzyła je jednym zaklęciem i weszła, zamykając je takim samym sposobem. Było puste i ciche, lecz nie nie zwracała teraz na to uwagi. Weszła do swojej dawnej sypialni i rzuciła się na łóżko. Szlochała. Cała sytuacja, w której się znalazła, już ją przytłaczała, nie potrafiła sobie poradzić z całym gównem, które niespodziewanie na nią spadło. Była słaba. Od wojny była tak słaba, że nie potrafiła sobie sama poradzić z życiem i swoim stanem. Nie rozumiała tego, co się z nią dzieje. Przecież zawsze była taka pełna energii, zaangażowana, gotowa do działania. Zawsze wstawała o szóstej albo i wcześniej, a spać szła ostatnia. Dnie spędzała na studiowaniu kolejnych pozycji w hogwarckiej bibliotece, a potem? Nagle, gdy wojna się skończyła, ona nie miała już siły na nic. Spała całe dnie, przestała czytać, bowiem książki ją męczyły. Nawet jak już coś zaczynała, to nie potrafiła skończyć, bo nie utrzymywała uwagi nad tym co czyta. Rano nawet jeśli obudziła się o szóstej czy siódmej, to przez co najmniej godzinę nie mogła zmusić się, by wstać z łóżka. W dni wolne potrafiła leżeć tak bezczynnie nawet do jedenastej. Ron nie rozumiał co się z nią dzieje, nie potrafił też jej pomóc. Odtrącała go coraz bardziej, a i on sam się odsuwał, nie radząc sobie z jej stanem. W końcu odszedł na zawsze, a ona została sama w swoim łóżku z masą problemów, które przyciskały ją każdego dnia. W końcu jej stan psychiczny zaczął przekładać się na ten fizyczny. Odczuwała ciągłe mdłości, skręcanie w żołądku, bóle klatki piersiowej i głowy. Nie potrafiła tak pracować i prowadzić jako takiego życia więc w końcu zaczęła szukać pomocy. Od mugolskiego psychiatry dostała diagnozę: depresja, stany lękowe i neuralgia. Miała też napady paniki, klaustrofobię i lęk przed ciemnością. To od tamtego czasu zaczęła brać leki i powoli jej stan wracał do względnej normy. Coraz więcej czytała o chorobach, które jej towarzyszyły, o ludzkiej psychice, zagłębiała się w dziedzinę psychologii, chcąc pojąć specyfikę dolegliwości, które ją dopadły. Później trafiła do magomedyka, który zalecił jej również terapię. Twierdził, że po wojnie wiele osób ma podobne problemy i powinna przepracować je ze specjalistą, bowiem rozmowa pozwalała wyrzucić z siebie emocje. Tak też uczyniła i takim sposobem codziennie przyjmowała leki, a dwa razy w tygodniu chodziła na terapię. Tak było już od ponad trzech lat.

Hermiona nawet nie zauważyła kiedy zasnęła zmożona płaczem i przytłoczona myślami. Gdy się obudziła w pokoju było ciemno. Zaczęła panikować. Początkowo zamroczona snem nie wiedziała, gdzie się znajduje, dopiero po chwili gdy jej wzrok przyzwyczaił się do panującej szarości, a mózg rozjaśnił się trochę, przypomniała sobie wszystko. Pogrzeb Potterów, zachowanie Malfoy'a i jej prędkie pojawienie się w starym mieszkaniu. Wstała z łóżka i przeszła do kuchni, gdzie za pomocą magii zrobiła herbatę. Czuła się odrętwiała i było jej chłodno, więc kubek ciepłego płynu powinien jej nieco pomóc. Wyjęła z torebki swój telefon, by sprawdzić godzinę. Była druga w nocy, a na ekranie prócz godziny zobaczyła masę nieodebranych połączeń i wiadomości. Draco, Ginny, Luna, a nawet Ron dzwonili do niej kilkanaście razy, zostawili po dwadzieścia wiadomości. Szukali jej. Przyjaciółki martwiły się o nią. Wiedziała, że powinna im odpowiedzieć, jednak nie chciała. To było głupie, być może dziecinne, a na pewno nieodpowiedzialne jednak naprawdę jedyne czego obecnie potrzebowała to samotności. Zostawiła telefon i wróciła do sypialni. Usiadła na szerokim parapecie, obitym wygodnym poszyciem i oparła się o ścianę. Obserwowała gwieździste niebo. Zawsze uwielbiała to robić. Dlatego siedziała tak z kubkiem ciepłej herbaty i kolejny raz katalogowała wszystkie myśli. Spychała te niechciane na tyły swojego umysłu. Chowała wspomnienia niczym drobiazgi do małych pudełek. W końcu gdy herbata się skończyła, a ona ponownie poczuła się senna, wstała i wróciła do łóżka, gdzie zakopała się w ciepłą pościel i zasnęła w ciągu kilku minut.


*

Nie spał. Czuwał w fotelu w salonie z nadzieją, że niebawem się pojawi. Jednak minuty mijały, za nimi godziny, a ona nadal nie wracała. Od czasu do czasu wstawał i przemieszczał się od okna do okna, obserwując uważnie okolicę, modląc się by pojawiła się w końcu na horyzoncie. Gdy dzieci zasnęły i zostały pod czujnym okiem Glorii, wyszedł z domu. Początkowo przemierzał okolicę, jednak było to na nic. Nigdzie nie było choćby jej śladu. W końcu zaczął się aportować z miejsca w miejsce. Odwiedzał każde, które przyszło mu do głowy. Sprawę jednak utrudniał mu fakt, że kompletnie jej nie znał. Nie wiedział, gdzie mogłaby się udać.

Był zmęczony, mijała już czwarta nad ranem, a on nadal nie wiedział, gdzie zniknęła kobieta. Była dorosła więc zgłoszenie w biurze aurorów nic by nie dało. Miała prawo uciec jeśli tylko chciała. Zatrzymał się na jednym z londyńskich mostów. Oparł się o barierkę, spoglądając w spokojną taflę Tamizy. Wdychał dym papierosowy i wydychając, obserwował obłok, który formował się i uciekał w przestrzeń.

Czuł się sfrustrowany. Nigdy o nikogo się nie martwił i pewnie gdyby nie jej stan nadal nie przejmowałby się jej osobą i po prostu poszedłby spać. Wiedział jednak, że nie mógł tak po prostu pozwolić jej odejść. Cholerne prawo rodzicielskie zabije ją w ciągu kilkunastu następnych godzin jeśli nie wróci do dzieci. Szlag go trafiał i sam miał ochotę pieprznąć to wszystko. Nienawidził, gdy jego los był zależny od kogokolwiek. Pewnie dlatego nigdy nie pozwalał ostatecznie usidlić się Astorii, a z Malfoy Manor wyprowadził się jeszcze tego samego dnia, w którym ogłoszono koniec wojny. Chciał być jedyną osobą, która ma jakikolwiek wpływ na swoje życie. Lata spędzone pod twardą ręką ojca sprawiły, że już nigdy nie chciał pozwolić, na to by ktoś nim rządził, by czuł przynależność do kogokolwiek. A teraz pieprzony los sprawił, że był zależny. Zależny od cholernej wiedźmy, której nienawidził z całego serca. Jak nikt inny doprowadzała go do szału samą swoją osobą. Była tak słodka i niewinna, że niemal go od tego mdliło. Jej wielkie ciemne oczy lśniły jak u sarny, długie włosy nie były już bezkształtną szopą, lecz piękną taflą fal. Denerwowała go jej filigranowa uroda, wrodzona gracja i ta cholerna inteligencja. Bo cokolwiek powiedzieć o Hermionie Granger, nie można było odmówić jej inteligencji i nabytej mądrości. Jednak przez lata, w których miał z nią nikły, okazjonalny kontakt zmieniła się. Dostrzegał to i nie rozumiał. Starał się pojąć, gdzie zniknęła odważna i pyskata gryfonka, która nie bała się mu postawić. Stała się cieniem samej siebie. Dawna Hermiona Granger już nie istniała, a on próbował przeanalizować, co miało tak ogromny wpływ na nią. Nigdy z nią nie rozmawiał, więc sama z siebie nie opowiadała mu o sobie. Nie był też na tyle zainteresowany jej osobą, by wypytywać wspólnych znajomych. Po prostu przyjmował, że taka osoba jak Hermiona Granger żyje sobie gdzieś nieopodal. Zmieniła się w zahukaną i uległą dziewczynkę, co do tej pory kompletnie go nie ruszało. Aż do teraz. Do czasu, w którym musiał dzielić z nią każdy dzień i domową przestrzeń. Zdążył zauważyć, że mimo wszystko nadal jest zorganizowana i porządna. W jej pokoju wszystko miało swoje miejsce, a ona jak zaprogramowany robot codziennie wszystko robiła tym samym schematem, o tej samej porze. Tego również nie rozumiał. Wszystko w jej życiu wydawało się idealnie zaplanowane, nie było miejsca na przypadek czy spontaniczność. Nie to, że sam był bardzo spontanicznym człowiekiem, zdarzało mu się jednak zrobić coś poza planem.

Zmusił się do przerwania swoich myślowych wywodów i ruszył dalej przed siebie. Starał się jeszcze znaleźć w głowie miejsce, do którego mogła się udać ta pełna tajemniczości, irytująca czarownica i w końcu zapaliła się lampka. Jej mieszkanie. Czemu wcześniej mu to nie przyszło na myśl? Sam nie wiedział, jednak już bez zbędnej zwłoki teleportował się pod jej blok. Wszedł jak ostatnio po schodach i otworzył drzwi za pomocą zaklęcia. Zamknął je za sobą cicho i od razu udał się do jej sypialni. Drzwi były uchylone, więc pchnął je lekko i odetchnął cicho. Wiedźma spała w swoim łóżku. Wyglądała spokojnie i niewinnie, choć na twarzy odbijało się widmo zmęczenia i wielogodzinnego płaczu. Opuścił pokój, udając się do salonu, gdzie zdjął płaszcz i ułożył się wygodnie na kanapie. Był zmęczony, naprawdę cholernie zmęczony. Dopiero teraz poczuł jak cały stres i adrenalina opuściły jego ciało, jak bardzo nie miał już sił. Opadł lekko na ozdobne poduszki i przymknął oczy, by choć chwilę odpocząć. Z awanturą miał zamiar poczekać do rana. Nim zdążył jeszcze pomyśleć o czymkolwiek, zasnął znużony całym tym parszywym dniem.


*

Obudziła się, gdy promienie słońca nieznośnie świeciły wprost w okno. Niechętnie otworzyła oczy i przewróciła się na bok. Spoglądała na krajobraz rozciągający się za dużą szybą i zastanawiała się, czy jest sens się w ogóle podnosić. Najchętniej zostałaby w tej bezpiecznej bańce już na zawsze. Nie miała ochoty mierzyć się z osobą Draco Malfoy'a, a wiedziała, że to ją czeka po powrocie do jego domu. Nie chciała kolejny raz okazać mu słabości. Miała dosyć. Po ukończeniu Hogwartu obiecała sobie, że nie pozwoli, by ktokolwiek ponownie traktował ją jak człowieka gorszego sortu. Postanowiła, że będzie każdemu pokazywać swoją siłę i inteligencję. Że będzie dumną, ze swojego pochodzenia czarownicą, która zna swoją wartość. Niestety, plany skończyły się na fazie planowania. Westchnęła ciężko. Otworzyła pierwszą szufladę i wyjęła z niej pojemniczek z lekami. Wiedziała, że pakując się, nie zabrała go ze sobą. Wzięła kilka tabletek i szybko je połknęła. Wstała z łóżka. Powinna się odświeżyć i koniecznie wypić kawę. Później będzie myśleć o powrocie i wściekłości Draco.

Weszła jeszcze lekko zaspana do salonu i zatrzymała się w pół kroku, widząc zarys sylwetki na swojej kanapie. Zadziałała instynktownie, wyjęła różdżkę i rzuciła drętwotą w nieproszonego gościa. Dopiero gdy przeszła kawałek dalej, nadal z różdżką w pogotowiu zorientowała się, kogo potraktowała urokiem. Draco Malfoy pół leżał, pół siedział na jej kanapie z szeroko otwartymi, zimnymi tęczówkami, wpatrzonymi do tej pory wprost w nią. Odetchnęła ciężko. Czyli jednak niedane będzie jej jeszcze trochę odpocząć od jego irytującej osoby. Postanowiła, że nim uwolni go od zaklęcia, pójdzie spokojnie zrobić kawę i da sobie jeszcze te kilka chwil na przemyślenia. Tym razem postanowiła sobie, że nie da się jego wściekłości i chłodowi. Będzie twarda. Postawi się.

Przygotowała dwie czarne kawy, postawiła jedną filiżankę po stronie kanapy, a z drugą usiadła w fotelu. Niewerbalnie uwolniła mężczyznę od uroku, a ten od razu usiadł wyprostowany.

– Popieprzyło cię Granger?! - syknął wściekły, z jego jasnych oczu niemal leciały widoczne iskry, choć nadal pozostały zimne niczym lód.

– Ciebie również miło widzieć Draco – odpowiedziała równie zimno, popijając kawę.

– Co ty odwalasz? - nie panował nad negatywną energią. Musiał być naprawdę mocno wyprowadzony z równowagi, bowiem dałaby sobie palce uciąć, że widziała cząsteczki magii, które go otaczają.

– Ja? Odpoczywałam od twojej parszywej osoby — odpowiedziała nonszalancko. W środku jednak trzęsła się jak osika. Dawno taka nie była. Buta dawno opuściła jej osobę.

– O proszę, lwica pokazuje pazurki – prychnął ironicznie.

– Pewien jadowity wąż przypomniał mi, jak się kąsa – odpowiedziała równie prześmiewczo, wzruszając przy tym ramionami w niewinnym geście. Pokręcił przecząco głową. Miał w dupie jej zasady i zakazy, co okazywał już nieraz. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i odpalił jednego za pomocą zapalniczki. Zaciągnął się dwa razy, upił łyk kawy i znowu się zaciągnął, dopiero wtedy się odezwał.

– Wyobrażasz sobie, jak się wszyscy o ciebie martwili idiotko? - zapytał z goryczą, patrząc wprost w jej oczy.

– No, ty na pewno najbardziej – prychnęła rozjuszona – wybacz szanowny, że przerwałam ci pieprzenie nastolatki – dodała z irytacją. Była wściekła i do granic sfrustrowana. Miała w poważaniu czy go rozjuszy jeszcze bardziej. Koniec końców jej świadomość powiedziała, że nie boi się. Nie mógł jej skrzywdzić. Po pierwsze prędko by za to odpowiedział, po drugie potrzebował jej do opieki nad dziećmi. Nie śmiałby jej fizycznie ukarać za jej mały wyskok.

– O co ci chodzi Granger? - oparł łokcie o kolana, pochylając się do przodu. Spoglądał na nią uważnie, obserwował tak zawzięcie, że czuła się skrępowana — masz problem, że ciebie nikt nie chce przelecieć? Wiesz, wystarczy poprosić — zakpił z niej jak zawsze. Tym razem nie miała zamiaru się rozpłakać. Nie da mu tej satysfakcji, choć te słowa bolały ją najbardziej ze wszystkich. Mógł obrażać ją w każdy możliwy sposób, ale nie poruszając ten ciężki i drażliwy dla niej temat.

– Dzięki, na przyszłość będę pamiętać – odpowiedziała butnie, przełykając formującą się gulę w gardle – tylko wiesz, będziesz miał problem. Upieprzysz swoje arystokratyczne rączki i nie tylko, w szlamie — zmierzyła go chłodnym spojrzeniem, nadal grając w jego grę. Spojrzał na nią z czymś dziwnym w oczach. Uznanie? Rozbawienie? Nie potrafiła odczytać tej emocji.

– No, no Granger. Ty cholerna, słodka wiedźmo. W końcu cię poznaję — był rozbawiony. Usiadł, opierając się o kanapę w nonszalanckiej pozie. Zaciągnął się ostatni raz i niedopałek schował do paczki. Obserwował ją zaintrygowany. Była pieprzoną zagadką dla jego umysłu.

– Oh, dziękuję za komplement Draco. Bardzo mi miło — zakpiła, również go obserwując. Popijała kawę delektując się jej smakiem. Uwielbiała jej zapach o poranku.

– A teraz serio Granger. O co ci chodzi? - ponowił pytanie, a jego wzrok stał się poważny.

– Już ci powiedziałam. Nie interesuje mnie, z kim sypiasz, chociaż pieprzenie nastolatki? Serio Malfoy? Myślałam, że stać cię na więcej. Jednak, jeśli taki twój gust nic mi do tego. Nie obchodzi mnie kiedy i gdzie, choć robienie tego na stypie Pansy? Cóż, nadal nic co tyczy się twojej osoby, tak naprawdę mnie nie interesuje. Jednak nie dam z siebie robić biednej, zdradzonej idiotki, a mówiąc, że jesteśmy razem, a później pieprząc tę gówniarę, właśnie to zrobiłeś — dodała z zaciętą miną. Odstawiła pustą filiżankę i odwróciła wzrok na okno tarasowe, przez chwilę wpatrywała się w widok za nim, by po zebraniu się w sobie powrócić wzrokiem do mężczyzny siedzącego na jej kanapie. Miał nieodgadnioną minę. Jak zawsze zresztą. Nic jej nie odpowiedział, po prostu obserwował ją bez ani jednego słowa. Nie interesowała go jej opinia, nie przejmował się wyrzutem, który mu zrobiła, nawet nie myślał o tym, że w jakiś sposób ją zranił. Draco Malfoy był cholernie popieprzonym i bezemocjonalnym dupkiem.

– Wracamy – oznajmił w końcu i czekał, aż zareaguje, spodziewał się kłótni i zaciętości w jej postawie. Ta jednak tylko westchnęła, wstała i przeszła przez próg. Odesłała filiżankę do zlewu, by sama się umyła i zebrała swoje rzeczy, by wyjść z nim z mieszkania. Bez słowa wsiadła do czarnego mercedesa, nawet nie komentując zmiany pojazdu. Zapięła pas, a on ruszył z parkingu. Panująca cisza nie denerwowała jej, nie tym razem. Bowiem nie miała kompletnie ochoty z nim rozmawiać, a tym bardziej przebywać. Sama chyba doszła już do wniosku, że lepiej będzie go unikać, nie wchodzić mu w drogę i nie przejmować się jego osobą. Powinna skupić się na dzieciach i pracy, na swoim zdrowiu, a nie na tym co robi ten egoistyczny wąż.

*

Cały dzień spędziła na zabawie z dziećmi i przeproszeniu znajomych za jej nagłe zniknięcie. Odpowiedziała na wszystkie wiadomości i telefony, by wieczorem jak zawsze usiąść w swoim gabinecie i wrócić do pracy. A miała nad czym pracować. Ich morderca zaatakował ponownie. Jeśli myślała, że bardziej zuchwały być nie może, to udowodnił jej i wszystkim służbom, które go poszukiwały, że stać go na więcej. Ostatniej nocy zaatakował piękną, młodą kelnerkę z pizzerii w centrum Londynu. Dziewczyna została zabita dokładnie tym samym kluczem. Najpierw zabawiał się nią seksualnie, by później poderżnąć jej gardło. Zauważyła jednak coś, czego wcześniej na ciałach ofiar nie było. Mały znak na biodrze. Wyryty głęboko ostrzem noża. Początkowo był to dla niej niezrozumiały bohomaz, jednak szybko zaczęła poszukiwania, by odkryć jego znaczenie. Zamarła. Liczba 28. Jej mózg rozpoczął szaleńczą pracę. Ponownie przeglądała wszystkie zdjęcia z miejsc zbrodni. W końcu zdecydowała, że musi jeszcze raz obejrzeć ciała. Obrazy nie pozwalały jej bowiem na to, by dokładnie przejrzeć każdy centymetr denatek. Nienawidziła tego, uczestnictwo w sekcjach było dla niej czymś najgorszym z całej jej pracy. Początkowo myślała, że na widok rozcinania ciała będzie wymiotować, później miała ochotę płakać, aż w końcu nie czuła już nic. Wysłała szybki list do prosektorium, w którym nadal znajdowały się wszystkie ofiary tych strasznych zbrodni, prokurator skutecznie wstrzymał pogrzeby na czas dochodzenia. To również dlatego chciała jak najszybciej rozwikłać tę okrutną zagadkę. By krewni mogli należycie pożegnać się z bliskimi. Magia pomagała im w utrzymaniu ciał w dobrym stanie, jednak nic nie było w stanie powstrzymać rozkładu na długi czas, a ten nieubłaganie uciekał.

– Draco! - krzyknęła, wychodząc z biura, ubierając sweter. Uznała, że powiadomi go o wyjściu, bowiem nie chciałaby, ponownie jej szukał i zaalarmował znajomych. Znalazła go w salonie. Siedział ze szklanką whisky w ulubionym fotelu. Nie był sam. Towarzyszyło mu trzech mężczyzn, których nie znała.

– Coś się stało? - zapytał gdy ona lustrowała wzrokiem jego towarzyszy. Przeniosła wzrok na jego osobę.

– Wychodzę – oznajmiła jedynie, chcąc odejść.

– Gdzie? - usłyszała pytanie, a jego wzrok nie opuszczał jej osoby. Siedział nonszalancko, a w tonie głosu nie było żadnego zainteresowania.

– Muszę jechać do... do pracy – nie chciała zdradzać mu dokładnego miejsca, nie powinna.

– Gdzie dokładnie? - nie odpuszczał. Typowo. Widziała, że jego towarzysze zaczęli przyglądać im się uważnie.

– Jadę do prosektorium. Muszę coś sprawdzić — odpowiedziała twardo — dzieci są z Glorią? - zerknęła na duży zegar ścienny. Był czas ich snu.

– Położyłem je niedawno, Gloria nad nimi czuwa – odpowiedzi były mechaniczne, jakby dwójka obcych osób wymieniała informacje. Kiwnęła głową — kluczyki od samochodu wiszą w szafce przy wejściu — dodał, a ona spojrzała na niego jak na idiotę. Nie miała zamiaru jechać jego samochodem. Przecież się teleportuje. Jego wzrok był jednak nieustępliwy, twardy jakby chciał jej coś przekazać. Niemal niezauważalnie kiwnął głową w stronę mężczyzn. Zrozumiała, to byli mugole. Nie potrafiła ukryć zdziwienia, które wypłynęło na jej twarz.

– Dobrze, dzięki – kiwnęła twierdząco.

– Rozmawiacie niczym zaprogramowane maszyny – oznajmił w końcu jeden z gości Malfoy'a. Ten się lekko zaśmiał, jednak bez wesołości.

– Może pozwolicie, że przedstawię was. Hermiono, to Adam, Dauglas i Sett — wskazał mężczyzn siedzących na kanapach. Blondyn, brunet i szatyn — pracują w tym samym budynku, w którym mieści się moja firma — dodał wyjaśniająco.

– Cześć, miło was poznać – uśmiechnęła się szczerze, spoglądając na każdego po kolei.

– Chłopaki, to Hermiona. Matka moich dzieci, miłość życia i przyszła żona — dodał z lekkością, wypowiedź podszył swoją standardową ironią, którą ona doskonale wyczuła. Spojrzał na nią intensywnie, a jej wzrok gdyby mógł, już by go zamordował. Przecież obiecał, że więcej nie będzie opowiadać tych bzdur!

– Ah tak! Gratulacje! Miło w końcu cię poznać. Draco wspominał nam o tobie i zaręczynach, ale nie mogliśmy uwierzyć. Stwierdziliśmy nawet, że robił sobie z nas jaja — Sett uśmiechnął się do niej szczerze i radośnie. Był przystojnym brunetem o intensywnie brązowych oczach.

– Cóż... tak... to... to było niespodziewane – wyrzuciła z siebie – a teraz przepraszam, naprawdę muszę już iść. Praca wzywa — dodała, chcąc jak najszybciej opuścić tę szopkę.

– Uważaj na siebie kochanie. Jakbyś czegoś potrzebowała, zadzwoń — podszedł do niej swobodnie i ułożył dłoń na jej talii, by przysunąć do siebie i pocałować z niespotykaną dla siebie czułością jej czoło. Kobieta wzdrygnęła się na ten gest i szybko uciekła z salonu. Czuła się wściekła. Znowu z nią pogrywał. Jednak nie miała czasu się teraz nad tym zastanawiać. Miała ważniejsze sprawy na głowie, więc zgarniając płaszcz z wieszaka i zakładając buty w stylu oficerskim, opuściła dom. Nie wzięła samochodu. Przeszła na koniec ulicy, by w mniejszej teleportować się z cichym trzaskiem. Wylądowała pod wejściem prosektorium. Podała swój identyfikator dużemu ochroniarzowi, ten spisał ją w standardowej procedurze.

– Późna pora na odwiedziny – zagadnął ją.

– Sowa ze mnie – zażartowała i szybko ruszyła korytarzem. Wzdrygnęła się, stając przed ogromnymi żelaznymi drzwiami. Nacisnęła klamkę, która działała automatycznie i rozsunęła przed nią wrota chłodni. Weszła, aby zaraz zapalić wszystkie światła.

Przed nią rozciągało się sterylne pomieszczenie pełne metalowych stołów sekcyjnych i narzędzi ułożonych w idealnych, równych liniach. Podeszła do pierwszej z lodówek z opisem ofiary. Wysunęła szufladę, na której ułożone było ciało dziewczyny. Na jej stopie zawieszony był identyfikator. Rozsunęła worek i ujrzała uśpioną twarz anioła. Dziewczyna była przepiękna. Długie blond włosy, głęboko błękitne oczy, idealne ciało. Urocza Eleonora Monroe była pierwszą ofiarą. Szlama z Ravenclaw, miała tylko 16 lat. Hermiona zaczęła przyglądać się ciału dziewczyny, szukała jakiegoś śladu, wskazówki. Chciała potwierdzić swoją teorię, która zrodziła się po odkryciu znaku na ciele Darcy Regan, ostatniej ofiary. Rozpoczęła od głowy, dokładnie oglądała szyję, uszy i miejsca za nimi, następnie schodziła coraz niżej. Sama nie wiedziała, czy odkryje cokolwiek. Miała jednak nadzieję, musiała ją mieć i musiała trzymać się każdej poszlaki. Być może jej teoria nie znajdzie potwierdzenia, a hipoteza, którą postawiła, okaże się błędna. Jednak miała wrażenie, że do tej pory coś pomijali. Czuła, że oprawca był zuchwały i podpisywał w pewien sposób swoje ofiary. Liczba 28 nie mogła być przypadkowa. Uniosła rękę dziewczyny, by przyjrzeć się zakamarkom przy pachach i wtedy coś przykuło jej uwagę. Blizna pod prawą pachą. Sięgnęła po szkło powiększające. Przez chwilę przyglądała się odkryciu, by w końcu pokiwać głową. Szybko schowała ciało Eleonory i przeszła do kolejnej szuflady. Norma Gonzales, zdecydowanie dziewczyna miała korzenie latynoskie. Jej piękne ciemne włosy okalały martwe ciało. Była puchonką, miała 17 lat i jedyne czym „zawiniła" oprawcy to pochodzenie... mugolskie pochodzenie. Granger działała dokładnie tak samo. Szukała, teraz już wiedziała czego. Kilka minut zajęło jej znalezienie znaku na biodrze denatki. Przeszła do trzeciej szuflady, gdzie była najmłodsza ofiara. Miała tylko 15 lat, była w Gryffindorze i tak bardzo przypominała jej przyjaciółkę, oglądanie zwłok Aurory Bianci było dla niej najtrudniejsze, bowiem niejednokrotnie widziała na jej miejscu Ginny Weasley, były identyczne. Aurora też miała znak tak jak pozostałe z ofiar dwudziestotrzyletnia Diana Shally, dwudziestoletnia Lola Chang i dziewiętnastoletnia Margo Thomas. Wszystko zaczęło układać się w jej głowie. Szybko schowała wszystkie szuflady i wyszła z prosektorium. Aportowała się sprzed wejścia wprost do domu. Czuła się oniemiała swoim odkryciem. Oparła się o ścianę w przedpokoju i próbowała dojść do siebie. Oddychała głęboko, bowiem z tyłu głowy już miała atak paniki, który niebezpiecznie się do niej zbliżał. Ręce zaczęły jej drżeć, gdy rozpinała guziki płaszcza. Pospiesznie go odwiesiła i chwiejąc się lekko, szła w stronę gabinetu. Nie rejestrowała przestrzeni. To dlatego wpadła na Draco, który musiał usłyszeć jej powrót. Poczuła, że ląduje na ciepłej, twardej klatce piersiowej mężczyzny. Oplótł jej talię ramionami, by nie upadła.

– Co z tobą? - warknął cicho. Obserwował ją bardzo uważnie.

– Nic, puść, muszę iść – odpowiedziała w amoku, próbując się wyrwać i wyminąć go.

– Granger – jego ostrzegawczy ton nie pozwolił ruszyć się jej z miejsca.

– Odkryłam coś. Muszę to przestudiować. Malfoy, puść — odpowiedziała bezsilnie. Przetrzymał ją jeszcze chwilę, patrząc jej w oczy. Zmusiła się, by nie spuścić spojrzenia i po chwili była wolna. Pognała do gabinetu. Od razu spisała swoje odkrycia, a następnie zaczęła szukać liczby 28 w magicznym świecie. Musiała coś oznaczać. A ona postawiła sobie za punkt honoru odkrycie co.



Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page