top of page

Day 10

Obudził ją głośny dźwięk dzwonka i wtórujące mu szczekanie Eltanina. Zerwała się z łóżka, przerażona i nieobecna, nie wiedząc z początku co się dzieje. Dopiero po chwili zrozumiała, że ktoś naprawdę dzwoni do drzwi. Zdziwiła się jeszcze bardziej. Kto mógł pojawić się pod drzwiami Draco Malfoy’a, który nie był tu obecny od trzech lat? Obawiała się, że to Ronald, odważył się nachodzić ją już nie tylko z daleka. Później pomyślała, że być może ktoś z przeszłości arystokraty, nie wie o jego obecnej sytuacji i poszukuje go w jego apartamencie. W końcu jednak przerwała pęd myśli i zwlokła się z łóżka, po drodze uspokajając psa i sięgając po różdżkę. Stanęła przed drzwiami i rzuciła na nie czar, który pozwolił jej ujrzeć osobę czekającą za drewnianą powłoką nim zdecydowała otworzyć. Zdziwiła się widząc Teodora Notta o 7:00 na progu domu swojego dawnego przyjaciela.

– Teo? Co tu robisz? - zapytała ledwo rozbudzona, dopiero teraz zauważyła, że Nott trzyma za rękę małą Loren, która stała zniecierpliwiona i zaspana obok taty.

– Hermiona! Błagam musisz się zająć Loren! Awaryjna sytuacja! - w popłochu wziął córkę na ręce i wepchnął w jej zdezorientowane ramiona, następnie zawiesił na jej ramieniu dziecięcą torbę i już zaczął znikać za rogiem.

– Ale… - zaczęła jednak Teodor już jej nie słuchał. Przebiegł przez ulicę i rozglądając się w jedną i drugą stronę zniknął z cichym trzaskiem. Hermiona zamknęła drzwi, wiedząc że i tak już nic nie wskóra i ruszyła z dziewczynką do kuchni. Tam transmutowała jedno z krzeseł w dziecięce siedzenie, w którym bezpiecznie zostawiła dziewczynkę.

– Twój tata chyba upadł na głowę - mruknęła niezbyt zadowolona w stronę dwulatki. Dziewczynka spoglądała na nią z zainteresowaniem nim się nie rozpłakała. Tego kobieta obawiała się najbardziej. Nie miała bowiem doświadczenia z dziećmi, nie wiedziała czy Loren płacze, bo coś ją boli, boi się, jest głodna, a może chce pić? Albo ma mokro w pieluszce?… opcji było tak wiele, a odpowiedzi brak. Hermiona prędko powróciła do dziewczynki i wzięła ją na ręce, by oprzeć ją na jednym biodrze i kołysać w popłochu. W między czasie robiła kawę, nalewała wody dla Eltanina i sypała karmy do miski. Wyglądała jak matka polka w rozsypce. Hermiona Granger była typem umysłu analitycznego. Skrupulatnie planowała każdy dzień, a nawet godzinę. Zawsze, wszystko miała pod kontrolą. Nie lubiła czuć się nieprzygotowana, zaskoczona i gdy coś nie szło zgodnie z harmonogramem, dlatego dzisiejsze pojawienie się Teodora Notta na jej progu, tak bardzo wyprowadziło ją z równowagi i wprowadziło chaos w jej monotonny tryb życia. Zrezygnowała ze śniadania, by w biegu wypić czarną jak smoła kawę. Następnie z dzieckiem na ręku wbiegła na górę by tam z prędkością światła ubrać się w pierwsze co wpadło jej w ręce. Następnie wyczarowała wózek dla dziewczynki, zapięła psa na smycz i wybiegła z domu. Po parku spacerowała jak co dzień. To jedno się nie zmieniło, mimo porannych okoliczności.

– Uduszę kiedyś twojego ojca Lori, przysięgam uduszę matoła! - z cichym bulwersem i śmiesznymi minami zwracała się do dziecka. Zaczęła rozmyślać nad tym gdzie zniknął Teodor i co się dzieje z Luną, że musiał pozostawić swoją córkę z ostatnią osobą, która byłaby skora do opieki nad niemowlakiem.

Wróciła po godzinie by zostawić psa i wybiec z domu w stronę instytutu. Nie chciała ryzykować teleportacji z maluchem, gdyż była nader ostrożna i odpowiedzialna, dlatego szybkim marszem ruszyła w dół ulicy.

Czuła na sobie wzrok współpracowników i pacjentów, gdy przemierzała szpitalny ogród, poprawiając spadającą z ramienia torbę, biodrem pchając wózek, a drugą ręką zabawiając ciągle płaczącą dziewczynkę. Hermiona Granger czuła się sfrustrowana i kompletnie nieprzygotowana na nowy dzień.

– Granger? - usłyszała zaskoczony głos blondyna gdy spóźniona wpadła do jego pokoju. Głowa rozbolała ją od ciągłego płaczu, ręce bolały od bujania dziewczynki, a sytuacja nie pozwalała choć trochę się skupić. Spojrzała na mężczyznę z mordem w oczach i zrobiła coś kompletnie niespodziewanego dla Loren i Draco. Wcisnęła mu dziewczynkę w ręce, co zaskoczyło małą i jego, bowiem dziewczynka przestała płakać i spoglądała swoimi granatowymi ślepiami z wielkim zainteresowaniem, w jasną taflę oczu mężczyzny. On zaś wyglądał jak ryba bez wody.

– Przecież mówiłaś, że nie masz dzieci?! - niemal krzyknął z oburzeniem i mimowolnie zaczął się bujać w prawo i w lewo gdy tylko zobaczył grymas na twarzy malucha. Hermiona w tym czasie opadła zmęczona na jego łóżko i odetchnęła głęboko.

– Bo nie mam! - w pokoju rozległ się jej piskliwy głos. Sytuacja była groteskowa. Dwoje dorosłych ludzi w panice przed dwulatką.

– Zabieraj to! - Malfoy widząc pierwsze łzy na twarzy dziecka, wcisnął je z powrotem w ręce kobiety.

– Błagam nie! - jęknęła cicho, Loren wpatrywała się to w nią to w niego. Hermiona chcąc w jakikolwiek sposób zabawić dziecko zaczęła poruszać nogami w rytm biegu konia, robiąc „patataj”. Malfoy spoglądał na nią jak na wariatkę. Czy tak wygląda życie z małym dzieckiem? Czy tak zachowywaliby się z Astorią, gdyby żyła wraz z ich synkiem? Nostalgiczne myśli nieproszone pojawiły się w jego głowie. Szybko jednak się z nich otrząsnął słysząc jęk niezadowolenia z ust kobiety. Dziecko właśnie pozostawiło ślady swoich brudnych rączek na jej jasnej koszulce. Hermiona westchnęła ciężko, na co Draco tylko wykonał drobny ruch ręką by za pomocą magii niewerbalnej wyczyścić jej ubranie.

– Salazarze, czemu ona wygląda jak mały gnom? - zapytał w końcu zajmując miejsce na krzesełku, które codziennie należało do kobiety.

– Draco! To dziecko! Nie mów tak o niej - oburzyła się robiąc minę wściekłego kota.

– Czyje dziecko? - zapytał kolejny raz lustrując dziewczynkę wzrokiem. Starał się sam wywnioskować, ustalić czy dzieciak jest podobny do kogokolwiek kogo zna - Nott… - odezwał się po chwili.

– Tak, to córka Teodora i Luny. Loren - przedstawiła malucha.

– Dlaczego ją masz? - dzień był totalnym przeciwieństwem każdego poprzedniego. Tym razem to on niemal cały czas się odzywał i to on zadawał pytania, których sam bardzo nie lubił. Obserwował kobietę z dzieckiem z dużym zainteresowaniem. Dziwił się, że Granger panikuje. Zawsze wydawała mu się opanowana i twardo stąpająca po ziemi. Nie podejrzewał, że najmądrzejszą czarownicę od czasów Roweny Ravenclaw przerośnie opieka nad dwulatką. Ze zdziwieniem przyjął myśl w swojej głowie, że pasuje jej dziecko. Mimo, że wyglądała na zagubioną w opiece nad nim, naprawdę dobrze prezentowała się z dzieckiem na rękach.

– Nie wiem. Teodor obudził mnie o 7:00 dobijając się do drzwi, nie powiedział praktycznie nic, prócz tego, że z nią zostanę. Wcisnął mi dziecko w ręce i torbę z jej rzeczami i tyle go widziałam - odpowiedziała układając wygodniej Loren na swoich kolanach. Posadziła dziewczynkę przodem do Draco, jej plecki oparła o swój brzuch. Malfoy obserwował malutkiego człowieczka w jej rękach z pewną fascynacją. Używając magii niewerbalnej zaczął wyczarowywać bańki mydlane, motylki i chmurki. Z zadowoleniem przyjął, że dziewczynka śmieje się na jego poczynania i próbuje łapać poszczególne przedmioty. Hermiona również jakby odetchnęła z ulgą i lekko się rozluźniła, choć sytuacja była najbardziej niecodzienna ze wszystkich możliwych.

– A Luna? - zapytał uśmiechając się do dziewczynki, cały czas wymyślając nowe sposoby zabawiania jej czarami. Hermiona spoglądała na niego jakby i ją zaczarował. Takiej beztroskiej i czułej strony Draco Malfoy’a nie znała. Mimo początkowej paniki, obecnie mężczyzna pozbierał się do kupy i mogła niemal stwierdzić, że towarzystwo dziecka sprawia mu frajdę.

– Nie mam pojęcia, boję się, że to właśnie jej coś się stało - odpowiedziała cicho, pierwszy raz od kiedy Teodor pojawił się w progu z dzieckiem na ręku, dopuszczając do siebie myśl, że krzywda stała się matce dziewczynki. Mężczyzna spoglądał na nią z niepokojem nie wiedząc jak ją pocieszyć. Przecież nigdy tego nie praktykował, nie potrafił reagować na czyjś smutek, ból czy strach. Ich rozmyślenia przerwało stukanie do okna. Draco z zaskoczeniem przyjął, że to sowa dobija się do pomieszczenia. Od kiedy tu jest, żadna sowa nie pukała w jego okno.

– To sowa Teodora - usłyszał głos kobiety. Wstał szybko i wpuścił zwierzaka do środka. Zabrał list zaadresowany do kobiety - przeczytaj - poprosiła nadal skupiając się na dziewczynce.

Hermiono,

Przepraszam, że rano postawiłem Cię w tak niezręcznej sytuacji. Dostałem list od Luny, że jej tata w bardzo ciężkim stanie trafił do Munga i nikt nie chce udzielić jej informacji co się dzieje.

Odbiorę Loren maksymalnie jutro rano.

P.S Draco bądź miły dla mojej małej księżniczki! Jesteś jej wujkiem!

Teodor”


Mężczyzna przeczytał list na głos i prychnął po zapoznaniu się z ostatnim zdaniem. Wujkiem… nikt go nigdy nie nazywał wujkiem, a teraz z dnia na dzień miał zająć się tym małym gnomem? Jak się do cholery zajmuje małymi gnomami?! - rozmyślał składając pergamin i odkładając go niedbale na bok.

– Cholera… - szepnęła kobieta teraz już naprawdę zestresowana. Wiedziała, że ze zdrowiem ojca Luny nie jest najlepiej już od dłuższego czasu. Dlatego ostatnio blondynka poświęcała mu więcej uwagi, odsuwając się tym samym od przyjaciół, Teodora, a nawet swojej córeczki. Mężczyzna to rozumiał, oferował swoją pomoc na każdym możliwym kroku, bowiem mimo wszystko, ta mała, czasem szalona kobieta, była dla niego całym światem. Ciężko było mu to przyznać przed kimkolwiek, jednak w głębi serca, Teodor Nott naprawdę kochał Lunę Lovegood i zrobiłby wszystko byle nie cierpiała.

– Granger, język… - Draco odezwał się z przyganą i charakterystyczną dla siebie ironią, na co kobieta spiorunowała go wzrokiem. Wiedziała jednak, że ma rację. Nie powinna pozwalać sobie na takie słownictwo przy maluchu, bowiem ten niebawem je podłapie jak papuga. Miała też ochotę wystawić język w stronę mężczyzny przedrzeźniając go, jednak byłoby to bardzo dziecinne, dlatego się powstrzymała. Kobieta podniosła się w końcu z łóżka, uznając że nie mogą przesiedzieć całego dnia w szpitalnym pokoju.

– Ubieraj się, wychodzimy - rzuciła w stronę blondyna spoglądając na niego kątem oka. Włożyła Loren do wcześniej wyczarowanego wózka i przykryła lekkim kocykiem. Wiedziała, że nie może pozwolić by dziecko zmarzło, ale też niezdrowym będzie jego przegrzanie. Westchnęła ciężko, uświadamiając sobie, jak trudne jest rodzicielstwo. Zerknęła kolejny raz na Draco, który czekał na nią przy drzwiach i wspólnie wyszli z instytutu, odprowadzani ciekawskim wzrokiem pacjentów i personelu. Hermiona znała ich na tyle, by wiedzieć, że kolejnego dnia pojawią się plotki i domysły, mimo że każdy doskonale znał już córkę Teodora.

Granger skupiała się na pchaniu wózka, pierwszy raz od wielu dni, nie męcząc towarzyszącego jej mężczyzny pytaniami. Wstyd się przyznać, ale niemal o nim zapomniała bowiem ten również nie zwracał na siebie jej uwagi.

– Kawy? - przerwał w końcu panującą między nimi ciszę. Przystanął przy jednej z kawiarnii, a ona dopiero wtedy wyrwała się z zamyślenia. Ostatnio coraz częściej zdarzało jej się uciekać myślami.

– Poproszę - odpowiedziała z wdzięcznością, obserwując go gdy zamawiał przy ladzie napoje dla nich. Nadal nie mogła nadziwić się temu jak bardzo zmienił się przez lata. Jakby odejście Czarnego Pana i Lucjusza sprawiło, że mężczyzna został wyzwolony spod jakiejś dziwnej siły. Draco w końcu nie żył pod dyktando ojca. Szkoda tylko, że musiał dopuścić się jego morderstwa by wyrwać się spod jego apodyktycznych rządów. Dopiero teraz widać było, że młody Malfoy nie bardzo przypominał kogokolwiek ze swojej rodziny. Podobieństwo do ojca było jedynie pozorne. Narcyzy również nie przypominał w każdym calu.

Sięgnęła po wyciągnięty w jej stronę kubek z uśmiechem podzięki na ustach. W tym momencie Loren jakby wyczuła, że jej opiekunka ma zajęte ręce, bo rozpoczęła swój cichy, aczkolwiek denerwujący płacz. Hermiona westchnęła przeciągle. Z zaskoczeniem przyjęła, że Malfoy podaje jej swój kubek i sięga do wózka po dziewczynkę. A z jeszcze większym, że mała Lori momentalnie uspokaja się w jego ramionach. Dziecko oparło główkę o jego ramię i bystro spoglądało na świat granatowymi oczkami. Draco spokojnie, bez wysiłku niósł malucha, odciążając tym samym kobietę i dając jej chwilę spokoju. Ona jednak znowu zatopiła się w potoku myśli. Miała nieodparte wrażenie, że arystokrata byłby dobrym ojcem. Przeciwieństwem do swojego, wymagającego, pogrążonego w chorych ideach. Co prawda i on otaczał się grubą skorupą bez emocjonalności i arogancji, jednak gdzieś głęboko pod tym krył się inteligentny, wartościowy facet.

– Znowu się na mnie gapisz - powiedział, gdy sam zerkał na nią kątem oka. Kobieta posłała mu lekki uśmiech, co już go nie dziwiło.

– Taka moja praca - wzruszyła niezrażona ramionami. Nadal bez skrępowania go obserwowała - Draco, mam pytanie - powiedziała w końcu nie spuszczając z niego wzroku.

– Dajesz - odparł tylko bawiąc dziwnymi minami dziecko, które nadal miał na rękach. Loren zdecydowanie go polubiła, co trochę martwiło Hermionę. Przecież Malfoy zaraz wróci do szpitala i szansa, że dziewczynka ponownie go zobaczy jest nikła. Loli, jak lubili mówić na nią rodzice, szybko przywiązywała się do ludzi. Miała to po matce, Luna jako niepoprawna romantyczka, prawdziwa marzycielka z głową w chmurach, szybko jednała sobie ludzi w jej otoczeniu. Zaskarbiała sobie całą ich uwagę na kilka kluczowych chwil. Później sami do niej wracali, potrzebując jej osoby, chcąc by była ich przyjaciółką. Luna to prawdziwa i szczera osoba, która po prostu przyciąga niczym magnez. Jej córka ma to po niej.

– O 14:00 jestem umówiona z Dafne i nie chciałabym zabierać Loli, by nie przeszkadzała. Czy mógłbyś… no wiesz, zostać z nią przed restauracją? Opieka nad nią dobrze ci idzie, a ona cię polubiła! - Hermiona nie mogła uwierzyć w samą sobie. Właśnie robiła maślane oczy w stronę Draco Malfoy’a, niemal błagając go o coś. Sprawa była dla niej jednak tak ważna, że ten fakt była w stanie przełknąć. Draco spoglądał na nią niepewnie. Niby miała rację, radził sobie z dzieckiem całkiem nieźle. Gdyby życie poukładało się idealnie, sam obecnie miałby syna. Byłby ojcem, powinien więc potrafić zając się małym berbeciem przez godzinę. To nie może być takie trudne, prawda? Mężczyzna jeszcze przez chwilę wahał się z odpowiedzią. Wiedział jednak, że tak naprawdę nie ma wyboru, a jej pytanie jest niemal grzecznościowe.

– Ta - odpowiedział z niewielką chęcią, zaś kobieta niemal podskoczyła ze szczęścia.

– Dziękuję! To naprawdę wiele dla mnie znaczy! - odpowiedziała szczerze, pełna emocji. Wierzyła, że to spotkanie będzie owocne. Będzie ono początkiem końca jej życiowego koszmaru.

*


Luna Lovegood niemal biegła w niespokojnych podskokach. Spieszyła się jak nigdy, a jej długie, blond włosy falowały za nią niczym wzburzone morze. Kobieta była zdenerwowana i rozkojarzona. Za nią długimi krokami kroczył mężczyzna. Dostojny, poważny, elegancko ubrany. To nie przed nim uciekała kobieta, choć prawdą było, że w głowie miała myśli by po prostu stąd zniknął. Biegła do swojego ojca. Poprzez zaklęcie namiaru wiedziała, że jej tacie coś się stało. Musiała jak najszybciej dowiedzieć się co.

– Luna! - głos mężczyzny dotarł jej uszu. Miała ochotę zatkać je najmocniej jak się da. Czemu na świecie jest tyle zaklęć, lecz nie ma takiego, które wyciszy jej słuch. Poczuła szarpnięcie za rękę co spowodowało, że musiała się zatrzymać, a nie mogła, nie miała czasu do stracenia. Jej tata mógł właśnie umierać!

– Zostaw! - krzyknęła rozpaczliwie, szarpiąc się z mężczyzną. Ten jednak jej nie słuchał. Objął ją mocno w swoich ramionach i teleportował ich do jej rodzinnego domu. Stali chwilę w objęciach przed wejściem do muszelki. Luna potrzebowała chwili by zrozumieć co właśnie się wydarzyło - Ty dupku! - krzyknęła uderzając w szeroką klatkę piersiową mężczyzny. Szybko jednak straciła zainteresowanie wyżywaniem się na ojcu swojego dziecka, które ten pozostawił w rękach przyjaciółki, za co swoją drogą, również była niesamowicie wściekła. Ruszyła do drzwi by otworzyć je zaklęciem i wejść do środka.

Zawsze wesoły i żywy przedsionek, teraz ział zimną pustką.

– Tato? - Luna niepewnie rzuciła w przestrzeń wchodząc głębiej do domu. Nie zauważyła, że Teodor przemknął obok niej i skierował się na górę. Stała niemal spetryfikowana widząc pustą kuchnię, nieumyte naczynia w zlewie i niedobitą herbatę z bzem. Ulubioną jej i jej taty.

– Nie ma go tu… na pewno trafił już do Munga - usłyszała glos mężczyzny, który schodził po schodach. Wyrwała się z niemego otępienia i spojrzała na niego przerażona. A co jeśli jej ojciec już nie żyje? Przecież ona tego nie przeżyje, nie poradzi sobie bez niego. I nie jest tu istotnym, że jest dorosła. Ona nadal potrzebuje swojego tatusia!

– Oh Teodorze… - szepnęła w przestrzeń łamiącym się głosem, a mężczyzna był przy niej, nim pierwszy, gorzki szloch wyrwał się z jej gardła, a słone łzy nie zdążyły opaść z powiek. Nott po raz kolejny teleportował ich, tym razem pod wejście do świętego Munga. Mężczyzna pociągnął zdezorientowaną blondynkę do wielkiego holu, gdzie gromada ludzi rozchodziła się w prawo lub w lewo. On dopchał się do sektora poczekalni, gdzie usadził kobietę na jednym z wolnych siedzeń.

– Zostań tu, a ja dowiem się co z twoim tatą, ok? - patrzył jej głęboko w błękitne oczy, w których zakochał się przed laty. Tak, Teodor Nott był niepoprawnie zakochany w Lunie Lovegood, nie potrafił jednak przyznać tego przed samym sobą, a co dopiero przed nią. Wolał żyć z nią w luźnej relacji, w której każde z nich przekazuje ich córce najważniejsze wartości. Prawdą jednak jest, że mężczyzna po prostu się boi. Boi się, że gdy weszliby w prawdziwy, poważny związek to nie byłoby już to samo. Przecież już teraz kłócili się niemal na każdym kroku. Nie rozmawiali ze sobą normalnie od kilku miesięcy. Ciągle tylko krótkie nakazy co do Loren lub krzyki niezrozumienia. Teodor wiedział, że tak nie tworzy się szczęśliwej rodziny mimo, że w domu nie miał idealnego wzorca.

– Nott? Co tu robisz? - zdziwił się Blaise Zabini, który właśnie kroczył korytarzem, po wyjściu z bloku operacyjnego. Miał nagły przypadek. Mężczyzna, który został przeklęty i co jakiś czas, okropna klątwa dawała o sobie znać. Z każdym uderzeniem przybierała na sile i dziś atak był tak niespodziewany, tak duży, że mężczyzna stracił przytomność. Okazało się, że jego organy wewnętrzne paliły się żywym ogniem, a ciało stopniowo węgliło od środka. Walka z klątwą była nierówna. Pacjent zmarł na stole operacyjnym.

– Cześć, przywieźli do nas ojca Luny, prawda? Co z nim? Przyjmowałeś go? - Nott spoglądał na niego z powagą. Ciemne oczy Blaise błysnęły niespokojnie. Nie wiedział w jaki sposób ma przekazać wiadomość o tym, że właśnie pozostawił na bloku operacyjnym martwego Ksenofiliusa Lovegood. Przyjaciel go zamorduje, jeśli dowie się, że to on operował i nie zrobił wszystkiego by go uratować. A uwierzcie, zrobił! Blaise Zabini przez ostatnich 6 godzin walczył o życie starszego mężczyzny. - Kurwa Blaise! - krzyknął Teodor ze zniecierpliwieniem, gdy czarnoskóry mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę. Ten spojrzał na niego ze zbolałą miną.

– Przykro mi stary, naprawdę robiłem co w mojej mocy - odpowiedział w końcu ze szczerym współczuciem w tonie głosu.

– Kurwa, przecież ona mnie znienawidzi jak jej to przekażę… - Teodor Nott rzadko przeklinał, jednak w sytuacjach dla niego stresowych, miał niewybredny język.

– Ja jej to przekażę, ty po prostu przy niej bądź - odpowiedział ciemnoskóry mężczyzna.

– Wątpię by tego chciała… - Teodor westchnął ciężko wychodząc za przyjacielem z pokoju lekarskiego, do którego zdążyli wejść by Blaise mógł rozebrać się z operacyjnego kitla.

– Luna - odezwał się Zabini po wkroczeniu do poczekalni. Ta poderwała się z miejsca spoglądając niespokojnie to na Blaise, to na Teodora - przykro mi Luna, robiliśmy co w naszej mocy. Twój tata niestety zmarł na stole. Przyjmij moje kondolencje i wyrazy współczucia - jeden z niewielu razy w swojej lekarskiej karierze, ciemnoskóry naprawdę miał w oczach ubolewanie, musząc przekazać informacje o śmierci pacjenta. Nauczony, że nie może brać do siebie każdej śmierci, bo inaczej sam emocjonalnie nie wytrzyma takiego obciążenia, zawsze odcinał się od tego po wyjściu z bloku operacyjnego. Teraz jednak było inaczej. Widział masę emocji przebiegających po twarzy Luny Lovegood. Szok, niedowierzanie, zaprzeczenie, smutek, załamanie… kobieta jednak nie wpadła w histerię, której każdy się po niej spodziewał. Z jej błękitnych niczym ocean oczu nie poleciały łzy. Stały się one puste, matowe i bez wyrazu. Straciły cały ten wyjątkowy blask, który Teodor tak w nich kochał.

– Teodorze, wracamy do domu - oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu, który był dla niej tak obcy i nienaturalny. Mężczyzna spoglądał na nią zdezorientowany, szukając wzrokiem wsparcia w przyjacielu. Ten jednak nie wiedział jak zareagować i pomóc w obecnej sytuacji. Wzruszył ramionami wycofując się w głąb korytarza, by powrócić do codziennych obowiązków na oddziale. Kobieta zaś kroczyła już w przeciwną stronę, do wielkich, ciężkich drzwi, prowadzących do wyjścia ze świętego Munga - Teodorze! - zniecierpliwiona powtórzyła imię mężczyzny, nie słysząc za sobą jego kroków. Ten dogonił ją biegiem, za progiem od razu złapał za rękę by teleportować ich wprost pod mieszkanie kobiety. Po wejściu do własnej sypialni, Luna Lovegood rzuciła się na duże, jasne łóżko wypełnione szaro-srebrnymi poduszkami i dopiero wtedy pozwoliła sobie na atak paniki i histerii. Słone łzy moczyły poduchy, a rozdzierający serce, szloch wydobywał się z jej gardła. Teodor usiadł na skraju jej łóżka, by delikatnie głaskać jej długie włosy. Wiedział, że żadne słowa tu nie pomogą. Tylko czas będzie w stanie ukoić ból, który zrodził się w sercu Luny.


*


Draco Malfoy chodził to w jedną to w drugą stronę pchając przed sobą wózek z dzieckiem. Spoglądał z melancholią w twarz śpiącej dziewczynki. Musiał przyznać, że córka jego przyjaciela była niczym mały aniołek. Urocza, z minką małej marzycielki, kradła serce od pierwszego wejrzenia. Zastanawiał się czy właśnie tak wyglądałyby jego dni z synem, który w tej chwili powinien być straszy od dziewczynki o jakieś dwa lata. Czy teraz spacerowałby cierpliwie po ulicach Londynu, z małym chłopcem za rękę? Tłumacząc, ucząc i przekazując całą swoją wiedzę pierworodnemu synowi? Czy uśmiechałby się i biegł mu na przeciw gdy ten wracałby z dyżuru? A Astoria witałaby go swoim nieskazitelnym uśmiechem? Gdzieś głęboko w sercu nadal krył obrazy, które narodziły się w wyobraźni, lecz nie było na nie miejsca w umyśle. Zatruwały go, nęcąc tą wizją każdego dnia. Pokazując coś co nigdy się nie zdarzy, co o czym tak bardzo marzy i czego jednocześnie od zawsze bał się najbardziej. Bowiem jedynym czego lękał się Draco Malfoy była utrata rodziny.

– Masz piękną córeczkę - niespodziewanie usłyszał obok siebie nieznajomy głos. Spojrzał na jego właścicielkę, którą była młoda, ciemnowłosa dziewczyna. Na pewno była młodsza od niego. Draco miał dar określania czyjegoś wieku, sam nie potrafił stwierdzić jak, jednak niemal zawsze, bezbłędnie określał czyjś wiek. Strzelał, że ta dziewczyna mogła dwa, maksymalnie trzy lata temu ukończyć szkołę.

– Dziękuję - odpowiedział tylko nie chcąc wdawać się w dłuższe dyskusje. Nie widział bowiem sensu w tłumaczeniu, że to nie jego dziecko. Dla nieznajomej było to przecież bez znaczenia.

– Ma twoje oczy - o dziwo dziewczyna odezwała się ponownie. Draco spojrzał na nią bez zainteresowania. Mógł od razu zauważyć, że kobieta nie spogląda już na dziewczynkę w wózku, a na niego.

– Ta - machinalnie potwierdził, nadal idąc w zaparte, że nie ma sensu wdawać się w dłuższą dyskusję.

– Ale włoski ma ciemne - nie rozumiał po co ludzie stwierdzają oczywiste. Czy Loren była jego córką czy nie, to chyba ślepy nie był by widzieć, że nie jest platynową blondynką, a włosy na pewno ma po Teodorze.

– Po żonie - odpowiedział wymownie spoglądając w stronę dwóch kobiet siedzących przy stoliku w kawiarni. Granger zostawiła go z dzieckiem by móc spokojnie spotkać się z Dafne i omówić tak ważne dla niej kwestie rozwodu. Miała bowiem głęboką nadzieję, że panna Greengrass będzie w stanie wziąć jej sprawę i pomóc jej w tej trudnej walce z mężem. Nie chciała od niego pieniędzy, domu, ani żadnego orzekania o winie. Pragnęła jedynie spokoju i możliwości rozpoczęcia nowego życia. Draco wyrwał się z zamyślenia, gdy ponownie usłyszał, już powoli irytujący go głos dziewczyny.

– Ta po prawej? - zapytała również obserwując kobiety.

– Po lewej - odparł tym samym wskazując Granger. Nie rozumiał dlaczego to ją wybrał jako swoją potencjalną żonę i matkę tego dziecka. Daleko im było do przyjaźni, a co dopiero do partnerstwa, w którym spłodzili dziecko. W głowie usprawiedliwiał sobie, że to tylko po to by irytująca dziewucha się odczepiła. Dodawał dla większego efektu, że Loren trochę przypomina Granger, na pewno bardziej niż Dafne. To dlatego wskazał na ciemnowłosą kobietę.

– Piękna - usłyszał po chwili i od razu w głowie pojawiła mu się myśl jak nieszczerym było to stwierdzeniem z ust nieznajomej. Podejrzewał, że dziewczyna wzięła go za samotnego ojca, więc gdy ten przedstawił jej swoją żonę, ta niespodziewanie się zawiodła - chodziłeś do Hogwartu prawda? - dziewczyna jednak nadal nie odpuściła sobie prób zagadania byłego ślizgona.

– Ta - znowu, krótka, zdawkowa odpowiedź. Nawet nie pytał skąd to wie, nie obchodziło go to, choćby wyczytała te informację w fusach porannej herbaty. W myślach prosił by już po prostu zniknęła.

– Twój portret wisi w gablocie wraz z innymi członkami drużyny. Należałeś do Slytherinu - ponieważ było to stwierdzenie, Draco nie czuł się zobligowany by na nie odpowiadać. Milczał uparcie, bujając w przód i w tył wózek z dzieckiem. Była to pierwsza informacja, która zaskoczyła młodego „ojca”. Nie spodziewał się, że zawiśnie na ścianach Hogwartu. Zawsze uważał, że to miejsce tylko dla zasłużonych, a on jako były śmierciożerca i morderca własnej rodziny, nie należał do tego chlubnego grona.

– Po co stwierdzasz oczywiste? - zapytał pierwszy raz patrząc w oczy nieznajomej. Draco Malfoy słynął z nieprzystępnego obycia i mówienia wszystkiego wprost. Nie lubił gdy ludzie w jego otoczeniu mówili wszystko na około. Przysłowiowe owijanie w bawełnę nie było w jego stylu.

– Po prostu cię podziwiam. Też byłam szukającą, jak ty i Potter - odpowiedziała dziewczyna i to właśnie było drugą informacją, która zaskoczyła arystokratę. Ostatnim co w życiu by stwierdził to fakt, że ktoś go podziwia. Jak bowiem można podziwiać zło w czystej postaci? Zło się plewi, tępi niczym szkodniki na pięknych roślinach, a on właśnie był takim szkodnikiem.

–Świetnie, może jeszcze autograf chcesz? - zadrwił odwracając wzrok. Z ulgą przyjął, że kelner podaje kobietom rachunek i Granger sięga po portfel. To oczywisty ruch, którego by się po niej spodziewał. Czuje się zobowiązana Dafne, dlatego ureguluje rachunek bez przyjęcia jakiegokolwiek sprzeciwu. Wzrok Malfoy’a skrzyżował się ze wzrokiem Greengrass. Kobieta uśmiechnęła się do niego nieśmiało przenosząc po chwili spojrzenie na nieznajomą mu dziewczynę. Draco oderwał wzrok od kobiet w momencie, w którym na rączce wózka usiadła znana mu sowa. Była jedną z użytkowych sów świętego Munga. Na kopercie widniało nazwisko Hermiony, jednak zwierzę pozwoliło by list odebrał mężczyzna. Wziął więc szary papier w dłonie i otworzył pieczęć Nott’a. - kurwa… - szepnął z milionem emocji w oczach. List niemal zmroził mu krew w żyłach. Wiedział, że gdy będzie musiał przekazać te informacje Granger, która zbliżała się do niego nieubłaganie, kobieta prawdopodobnie się załamie i kolejny raz weźmie na siebie za dużo.

– W sumie, czemu nie. Ale skoro znasz się z Dafne, to będzie jeszcze okazja - odpowiedziała niezrażona i wesoła widząc, że przyjaciółka, na którą czeka już do niej idzie. Kątem oka zerknęła na mężczyznę, który nadal zapatrzony był w treść listu od przyjaciela. Czuł, że te kilka słów skomplikuje i zburzy wiele ważnych rzeczy. - Xenna Rasianova - podała mu rękę, którą on ujął w popłochu.

– Draco Malfoy - odparł jak etykieta przykazywała - skąd znasz Dafne? - zapytał składając wiadomość i chowając do koperty.

– Pracuję z nią w jednej kancelarii. Jest moim mentorem - odpowiedziała z uśmiechem witając koleżankę - Cześć Dafne. Dzień dobry pani Malfoy - dziewczyna przytuliła lekko pannę Greengras, zaś w stronę zdezorientowanej Hermiony wyciągnęła rękę.

– Dzień dobry…? - ciemnowłosa przyjęła wyciągniętą w jej stronę dłoń ze zdziwieniem. Zarejestrowała, że w tym czasie Malfoy witał się z Dafne.

– Później ci wytłumaczę kochanie, teraz musimy już iść. Lori robi się niespokojna. Pa Dafne. Miło było cię poznać Xenno - Draco od razu znalazł się obok zdezorientowanej kobiety i objął ją opiekuńczo ramieniem. Dla niewtajemniczonych gest ten musiał wyglądać bardzo emocjonalnie i ckliwo, jednak nie miał żadnego znaczenia. Mężczyzna nie potrafił wyrażać emocji, a kontakt fizyczny był dla niego po prostu kontaktem fizycznym. Skłamał równie płynnie, co rzucał zaklęcia. Nie czuł nic pozytywnego przy poznaniu Xenny, jednak jego wychowanie nakazywało mu pozostawić kobietę z poczuciem ważności i zdrowego zainteresowania. Popchnął Hermionę w stronę ulicy by sprawnie przejść na drugą stronę, dopiero gdy Dafne z Xenną zniknęły za rogiem, Draco puścił Hermionę i oddał jej wózek.

– Co to było? Chcę wiedzieć dlaczego ta dziewczyna myśli, że jestem twoją żoną? - Hermiona spoglądała na niego z zaciekawieniem i cierpliwością w oczach, która mówiła, że czeka spokojnie na jego wyjaśnienia. Te jednak nie nadchodziły bowiem Draco czuł, że mają gorszy problem niż gówniara, która wierzy w wyimaginowany związek.

– Uznała Loren za moją córkę, musiałem więc naprędce znaleźć jej matkę. Do Dafne podobna nie jest, a ta dziewucha ją zna, więc szybko poznałaby się na kłamstwie - odpowiedział na odczepne chcąc zakończyć ten temat.

– Leciała na młodego ojca? - o dziwo kobieta odpowiedziała mu ze śmiechem, który zaraz brutalnie musiał zniknąć z jej twarzy. Malfoy spojrzał na nią poważnie.

– Granger, masz problem - powiedział z powagą w głosie, jego twarz i wzrok nie zdradzały żadnych emocji.

– Co się stało? - zapytała z niepokojem.

– Dwie sprawy, obie beznadziejne, od której zacząć? - mężczyzna nie był zbyt delikatny, jednak nikt tego od niego nie oczekiwał. W tej sytuacji kobieta niemal cieszyła się, że jest on tak konkretny i do bólu szczery.

– Lepsza z gorszych? - odpowiedziała niepewnie.

– Nie narzuciłaś na mnie namiaru i zaklęcia przywiązania - odpowiedział poważnie, a jej niemal stanęło serce. Uświadomił jej właśnie jak poważny błąd popełniła, który mógł zrujnować całą jej karierę. W tym momencie wszystko krzyczało by prędko wyjęła różdżkę i rzuciła potrzebne zaklęcia. Jej psychiatryczna dusza mówiła jednak, że jeśli to zrobi jawnie pokaże mężczyźnie ogromny brak zaufania, a przecież tu był. Cały czas był. Nie odszedł mimo, że tak łatwo mógł. Uderzyło w nią z ogromną siłą, że Draco Malfoy mógł pozostawić wózek z dzieckiem na środku ulicy i po prostu teleportować się w dowolne miejsce na świecie, rozpoczynając nowe życie. Mógł też porwać córeczkę swojego przyjaciela i szantażować wszystkich, którym zależałoby na odzyskaniu dziecka. Czuła ciężar skończonej kariery.

– Draco… - szepnęła z rozpaczą, gdyż naprawdę docierała do niej powaga jej nieuwagi, jej głupoty. Jak mogła sobie na to pozwolić? Przecież jest uzdrowicielem nie od wczoraj. Pracowała z masą pacjentów i owszem, stosowało się takie sesje wzajemnego zaufania w końcowych fazach terapii za zgodą ordynatora. Zgodą, której ona nie posiadała. Wiedziała, że jej papiery zostaną naznaczone naganą i wydaleniem gdy tylko mężczyzna powie o tym odpowiednim władzom. Ba, wystarczy, że przekroczą próg instytutu bez łączących ich więzów. Kobieta wiedziała, że jest w patowej sytuacji.

– Oddychaj Granger, rzuć zaklęcia. Nikomu nie powiem - usłyszała spokojny głos mężczyzny tuż przy swoim uchu, niemal muskał je, kojąc jej skołatane nerwy. Drżącą ręką wyjęła różdżkę z kieszeni płaszcza i wycelowała nią w mężczyznę. Patrzyła na niego z wdzięcznością, gdy pewnie mimo przeciwności, rzuciła potrzebne zaklęcia.

– Dziękuję Draco - odpowiedziała ze szczerą wdzięcznością. Tak prawdziwych i pełnych emocji słów, mężczyzna nigdy nie słyszał. Nie podejrzewał nawet, że dwa słowa mogą wzbudzić tyle uczuć w kimkolwiek.

– Oddychaj Granger, gorsza wieść to śmierć Ksenofiliusa Lovegood - bomba w postaci drugiej wiadomości spadła na nią bombardując jej ledwo uspokojone nerwy. Hermiona wpadała w panikę. Co z Luną? Gdzie Teodor? Co z Loren? Masa pytań bez odpowiedzi. Spoglądała z rozpaczą w stalową toń jakby tam miała znaleźć wszystkie odpowiedzi. Uświadomiła sobie, że przez to wszystko co dzieje się w jej życiu stała się strasznie ckliwa i miękka.

– Teodor jest z Luną. Prosił byś dłużej zajęła się Loren, gdyż on musi pomóc Lovegood i nie będą w stanie zając się teraz dzieckiem. Sugerował byś wnioskowała o moje zwolnienie, bo mogę być dobrą osobą do pomocy - Draco mówiąc to podał kobiecie list, który potwierdzał jego słowa. Hermiona jedynie kiwała twierdząco głową na każde jego słowo. Trzykrotnie przeczytała list Teodora. Nie dlatego, że nie ufała mężczyźnie, który przekazał jej wieści, a dlatego, że nadal nie mogła w nie uwierzyć.

– Cóż Granger, chyba właśnie zostaliśmy rodzicami - mężczyzna rzucił te słowa z nutą ironii i cynizmu, jednak była w nich czysta prawda, tak przerażająca dla nich obojga.

W tym momencie oboje żałowali, że kilka lat temu wykpili wróżbiarstwo. Może teraz pomogłoby im przewidzieć ich dalszą przyszłość, w której oboje widzieli jedynie ciemność.

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page