top of page

Day 13

Z samego rana znalazła się w instytucie. Dawno tak wcześnie tu nie przychodziła, wiedząc, że jej nowy pacjent nie jest aż takim rannym ptaszkiem. Stukot jej wysokich obcasów odbijał się od marmurowej posadzki, gdy z pergaminem w ręku i małą fiolką ze srebrzystą cieczą, gnała do gabinetu ordynatora. Musiała załatwić tę sprawę już teraz. Całą noc ją nosiło by zerwać się i przybyć do instytutu. Nie mogła spać, po wszystkim czego wczoraj się dowiedziała, nie była w stanie normalnie funkcjonować. Ciągle o tym myślała, gdy zamykała oczy by spróbować zasnąć, ciągle przed oczami pojawiały jej się obrazy ze wspomnień mężczyzny. Po powrocie do domu gorzko płakała przez długi czas. Nie potrafiła pojąć jak można być tak nieludzkim jak był Lucjusz Malfoy. Przez jego intrygi i chore żądze, jego syn niesłusznie stracił trzy lata życia. Kobieta również rozmyślała o kopercie, która ukryta jest w skrytce Narcyzy. Pytała o to Draco, lecz odpowiedział, że nie ma pojęcia. Nigdy nie miał możliwości by to sprawdzić. Jeszcze tego samego dnia chciała zaciągnąć go do Gringota by odkryć tę tajemnicę. Mężczyzna jednak ją powstrzymał, miał już dość grzebania w przeszłości jak na jeden dzień.

Dotarła do gabinetu. Zatrzymała się przed nim, poprawiła formalną sukienkę, wzięła głęboki wdech i zapukała do drzwi. Po chwili usłyszała po drugiej stronie drzwi zaproszenie. Otworzyła i śmiało wkroczyła do gabinetu.

– Dzień dobry pani Wesley - wzdrygnęła się na dźwięk nazwiska męża, którym tytułował ją ordynator.

– Dzień dobry ordynatorze - skinęła mu głową lekko i zajęła miejsce na przeciwko, które zostało jej wskazane gestem ręki przez mężczyznę.

– Co panią do mnie sprowadza z samego rana? - uśmiechnął się do niej łagodnie ściągając okulary i przecierając zmęczone oczy.

– Chciałabym wnioskować o natychmiastowe warunkowe zwolnienie mojego pacjenta, pana Draco Malfoy’a. Postęp w terapii jest bardzo duży. W dniu wczorajszym poznałam wspomnienia pana Malfoy’a z dnia, w którym wydarzyły się te straszne morderstwa i wiem, dlaczego mój pacjent był do tego zmuszony - mówiła niemal na jednym tchu, podając mężczyźnie pergamin, zapisany jej eleganckim, schludnym pismem. Całą noc pracowała nad pismem, które mu dzisiaj wręczyła. Musiało być idealne.

– Spokojnie, proszę powoli - ordynator lekko i uspokajająco się do niej uśmiechał. Znał ją już kilka lat, od kiedy po Hogwarcie zaczęła pracę w instytucie. Wiedział, że jeśli na czymś jej zależy to dopnie to na ostatni guzik. Zawsze angażowała się całą sobą w sprawy, które przyjmowała.

– Ordynatorze… to naprawdę nie cierpiące zwłoki. Mój pacjent stracił już trzy lata z życia, których nikt mu nie zwróci - odpowiedziała spokojniej, jednak w jej głosie pobrzmiewał ból. Martwiła się o Draco, a od kiedy wiedziała co musiał przejść, martwiła się podwójnie.

– Rozumiem, że ma pani dla mnie konkretne dowody na niewinność pana Malfoy’a? - spoglądał na nią uważnie spod swoich dużych, kwadratowych okularów.

– Na niewinność nie. Będę chciała dowodzić tej niewinności w ponownym postępowaniu przed Wizengamotem. Mam dowody, które umniejszą jego winie. Bardzo znacząco umniejszą - odpowiedziała z pełną powagą i odpowiedzialnością w głosie. Niecierpliwie czekała na decyzję ordynatora, choć starała się całą sobą tego nie okazać. W myślach mówiła sobie, że przecież nigdy jej nie odmówił. Była solidnym pracownikiem, nie raz dowiodła swojej racji i wyciągnęła pacjentów z najgorszego gówna. Z ulgą przyjęła, że ordynator sięga po kamienną misę. Niemal podskoczyła z radości jak mała dziewczynka. Ordynator sięgnął po pergamin, który podpisany był zamaszystym, eleganckim podpisem arystokraty i jej mniejszym, skromniejszym. Odesłał go do odpowiedniego archiwum, zaś fiolkę ze wspomnieniami, a raczej okropnymi koszmarami, przejął od niej. Zawartość wlał do misy.

– Jest pani gotowa? - zwrócił się do niej, a ona spojrzała na niego ze strachem, przecząco kręcąc głową.

– Ordynatorze… ja… już to widziałam, proszę, nie chcę, nie dam rady kolejny raz… - mówiła nieskładnie, z przestrachem. Starszy mężczyzna kiwnął głową, zanurzył twarz w odmętach cieczy, by wpaść w wir wspomnień Draco Malfoy’a.


*


Dafne Greengrass siedziała w swojej kancelarii już od dobrych kilku godzin. Od początku swojej edukacji w Hogwarcie wiedziała, że chce iść w stronę prawną i będzie kiedyś panią adwokat. Ewentualnie sędzią w Wizengamotcie. To być może jeszcze przed nią. Obecnie bowiem pochylała się nad dokumentami swojej nowej klientki. Szukała skrupulatnie haków na cholernego bydlaka jakim w jej oczach był Ronald Weasley.

– Xenno! - zawołała po pewnym czasie swoją asystentkę. Przygotowała elegancką bordową teczkę, którą jej wręczyła.

– Zanieś proszę dokumenty pani Weasley w dniu jutrzejszym i przynieś mi mój plan na najbliższy tydzień. I powiedz mi, gdzie do cholery jest Wood i Patil? - Dafne jedno czego nienawidziła to spóźnianie, a jej współpracownicy robili to nagminnie. I jedynie Padma Patil obecnie siedziała przy swoim biurku spoglądając na nią niepewnie.

– Dafne, Parvati ma urlop - przypomniała jej spokojnie stając tym samym w jakiś sposób w obronie siostry. Uśmiechnęła się lekko, a jej uśmiech zawsze był uspokajający i kojący.

– No tak… a Wood?! - krzyknęła z irytacją. I to wcale nie tak, że uwzięła się na niego, bo był byłym gryfonem. Po prostu działał jej na nerwy.

– Wood w Wizengamotcie, Higgs w terenie, a Montague w archiwum - odpowiedziała ze spokojem dziewczyna o hinduskiej urodzie. Dafne spoglądała na nią z wdzięcznością i czasami naprawdę zastanawiała się za co płaci Xennie Rasianovej. To właśnie Padma ratowała ją w kryzysowych sytuacjach, to ona na pamięć znała grafik każdego z prawników i to ona najbardziej przykładała się do swojej pracy, zaraz po Dafne. Jej nikt nie był w stanie przebić.

Blondwłosa kobieta wstała od swojego biurka, poprawiła ołówkową, elegancką spódnicę i na wysokich szpilkach ruszyła do wyjścia z kancelarii. Dzisiaj również czekał ją teren i musiała złapać tego cholernego Wood’a.

– Wood! - krzyknęła na mężczyznę, gdy wyszedł z sali rozpraw. Machnęła do niego by zauważył ją w tłumie i pewnym krokiem ruszyła na swoich wysokich, niczym jej ego, szpilkach.

– Dafne, czym zasłużyłem na twoje towarzystwo? - Oliver Wood. Jej cholerne przekleństwo, stał przed nią z lekkim, uprzejmym uśmiechem i łobuzerskim błyskiem w oku, który zawsze ją hipnotyzował. Był od niej starszy jedynie o kilka lat, co jednak było ujmujące, bowiem lubiła poważnych i statecznych mężczyzn. A ten cholerny Wood był totalnie w jej typie, chyba właśnie dlatego tak bardzo go nie znosiła.

– Musimy pogadać - oznajmiła oschle i ruszyła przed siebie do ministerialnej stołówki. Wiedziała, że pójdzie za nią. Prawdą było, że całą sobą odpychała Oliviera od siebie, gdyż cholernie jej się podobał. Wszystko w nim było na miejscu, tak jak należy. A i ona nie była mu obojętna, przez co kobieta uciekała od tej relacji, jak tylko mogła. Powodów takiej kolei rzeczy było kilka, na czele z jej złamanym sercem po ostatnim, wieloletnim związku, kończąc na tym, że pracują razem, a ona nie uznawała romansów w pracy. Była nad wyraz profesjonalna.

– Co jest? - Olivier obserwował ją bacznie, gdy już siedzieli przy stoliku i oboje mieli swoje kubki z kawą.

– Mam nową sprawę. Dość ciekawą - powiedziała tajemniczo.

– I? - jego oczy wlepione były w jej piękną twarz. Ściągnął togę, którą przewiesił przez oparcie krzesła. Pozostał więc w białej koszuli i eleganckich, garniturowych spodniach.

– Potrzebuję pewnych akt z archiwum - oznajmiła spokojnie, plując sobie w brodę, że nie była na początku zbyt miła dla mężczyzny. Wiedziała, że potrafi być złośliwy, a ona cholernie potrzebowała tych akt.

– To je sobie weź - oznajmił jakby było to największą oczywistością pod słońcem i nie przejmując się, popił swoją czarną, niesłodzoną kawę.

– Geniusz… dzięki za sugestię, już biegnę - odpowiedziała ironicznie i dla większego efektu udała, że niby zrywa się z miejsca - problem w tym, że akta są w części, do której nieliczni mają dostęp - wróciła na miejsce i z powagą spojrzała w jego ciemne oczy.

– Kogo dotyczy sprawa? - zapytał nie spuszczając z niej wzroku.

– Hermiona Granger-Weasley i Ronald Weasley. Rozwód. Mam informację, że ciekawe akta spoczywają w części zakazanej, które będą idealnym hakiem na jej mężulka - uśmiechnęła się cwanie, z satysfakcją, gdyż już oczami wyobraźni widziała jak wygrywają sprawę i uwalnia swoją klientkę od drania jakim jest jej mąż - Olivierze, naprawdę potrzebuję tych akt. Muszę ją od niego uwolnić - dodała z powagą. Z jej twarzy zniknęły wszystkie emocje i przez moment wyglądała na bardzo zmęczoną życiem.

– Daj mi kilka dni. Skopiuję je. Ale wiesz jaka jest cena - odpowiedział spokojnie patrząc cały czas w jej oczy.

– Wiem, nie tutaj - odpowiedziała tylko i wstała od stolika znikając wraz ze swoim kubkiem niedopitej kawy. Uśmiechnęła się pogodnie z radością przyjmując, że wszystko idzie po jej myśli. Cieszyła się, że Olivier rozumie ich relację praktycznie bez słów. Był inteligentnym facetem, który potrafił czytać między wierszami i cechował się dużą dojrzałością emocjonalną. Wiedział, że Dafne się boi dlatego nie naciskał na nią. Flirtowali, czasami spotykali się po pracy pod pretekstem dalszej pracy. Były to miłe spotkania. Na takie nadgodziny nie mógł narzekać.

*


Siedziała niczym spetryfikowana czekając niecierpliwie aż ordynator wróci ze wspomnień jej pacjenta. Nawet nie wiedziała co ma myśleć. W głowie miała istną pustkę, a żołądek przekręcał jej się na wszystkie strony. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie zależało jej na uwolnieniu któregokolwiek z pacjentów. Czuła jednak, że postępuje właściwie. Draco na to zasługiwał.

– Pani Weasley… - cichy głos ordynatora wyrwał ją z zamyślenia. Spojrzała na niego niespokojnie. Mężczyzna wyglądał na wstrząśniętego i załamanego. Jakby nagle postarzał się o 10 lat mimo, że jego podróż trwała maksymalnie godzinę. Zapadł się w sobie. Ściągnął okulary i zmęczonym gestem przetarł twarz, gdy usiadł w swoim fotelu.

– Przygotuję zasady zwolnienia warunkowego - powiedział w końcu, a ona czuła jakby ogromny kamień spadł właśnie z jej serca. Nie wiedziała jak ma zareagować, gdyż tyle emocji się w niej kotłowało. Była szczęśliwa, lecz miała ochotę jednocześnie płakać i skakać niczym małe dziecko po łóżku rodziców w ich sypialni. Udało się. Uwolniła Draco Malfoy’a, a przynajmniej tymczasowo. Dokonała niemal niemożliwego - ma pani opiekuna? - zapytał ordynator wypełniając jakieś papiery.

– Ja, podejmę się tego zadania - odpowiedziała spokojnie, wiedziała że Malfoy będzie musiał być pod stałą kontrolą i obserwacją toteż nie chciała skazywać go na kogoś z kim może prosto mówiąc nie wytrzymać i wszystko szlag weźmie. Co prawda z nią też napewno nie będzie czuł się cudownie, ale lepsze to niż jakiś obcy.

– Jest pani pewna? - ordynator spoglądał na nią z nutą troski w oczach. Zawsze martwił się o swoich pracowników i dbał o nich jak tylko mógł. Niestety cholerny system nie pozwalał mu dobrze ich nagrodzić za ich ciężką pracę i poświęcenie, co nie raz i nie dwa już go frustrowało.

– Tak, jestem - odpowiedziała pewnie, spokojnie posyłając mu lekki uśmiech, który miał być potwierdzeniem jej słów. I rzeczywiście był. Skłamałaby jednak mówiąc, że nie obawia się mieszkania i spędzania niemal każdej chwili u boku Draco Malfoy’a, jednak czuła, że musi mu się jakoś odwdzięczyć za pomoc, której jej udzielił. Wyrwał ją ze szponów nieobliczalnego męża, a to zmieniło całe jej dotychczasowe życie.

– Wypełnię papiery i przygotuję warunki. Proszę przyjść do mnie jutro rano, przedstawię pani wszystko i będzie mogła pani zabrać pana Malfoy’a, po nałożeniu na was zaklęć - starszy mężczyzna bacznie obserwował ją spod swoich okularów, a ona jedynie kiwnęła twierdząco głową, nadal mając uśmiech na twarzy. Wstała by wyjść z pomieszczenia. Spokojnie przeszła korytarz, chciała jak najszybciej przekazać wieści dla Draco. Dlatego gnała przez korytarz niczym burza. Zapukała do drzwi i weszła od razu, nie czekając na żadną reakcję. Wraz z jej wejściem do pokoju wtargnął wiatr niczym tornado.

– Draco - odezwała się zwracając jego uwagę na siebie.

– Granger, ciebie również miło widzieć - odpowiedział ironicznie na jej niemrawe przywitanie. Hermiona nie zareagowała na jego słowa. Po prostu usiadła na swoim stałym miejscu i spoglądała mu prosto w oczy. Od małego tak miała, że nie potrafiła doczekać się by przekazać komuś ważnych, udanych lub po prostu szczęśliwych wieści. Starała się ukryć swoją radość i podekscytowanie.

– No mów, bo zaraz wybuchniesz - cyniczny uśmieszek nie schodził z jego ust, ale i ona zaśmiała się na jego słowa.

– Jutro wychodzisz! - oznajmiła radośnie czekając na jego reakcję. Spoglądał na nią, a ona mogła obserwować jak jego źrenice się powiększają, ciało spina, a szczęka opada.

– Żartujesz? - zapytał z niedowierzaniem, nawet nie starał się ukryć zaskoczenia. Sam nie potrafił też określić czy jest to radosna czy okropna wiadomość. Z jednej strony miał ochotę skakać z radość, z drugiej… bał się, cholernie, okropnie, mocno. Kurwa, jak on się bał. Strach władał jego ciałem i świadomością. Chciał krzyczeć, że nigdzie nie idzie, że nie może. Przecież to jest jego miejsce, jest zły do szpiku kości i musi pokutować. Psychicznie nie czuł się gotowy na to by zmierzyć się ze społeczeństwem. Była jednak jakaś maleńka cząstka w nim, która mówiła mu, że chce, że jest gotów. Nie mógł doczekać się aż zobaczy swojego psa, przyjaciół, pójdzie spokojnie na cmentarz i odwiedzi ulubioną kawiarnię. Przez małą chwilę poczuł, że jeszcze może być normalnie.

– Nie, nie żartuję. Draco, jutro uzyskasz wolność jednak… pod pewnymi warunkami - nadal obserwowała jego reakcję, swoje obawy ukryła głęboko.

– Jakimi? - nawet w takich momentach był prosty, konkretny.

– Będę mieszkać z tobą i będziesz ze mną związany zaklęciami. Oczywiście będziesz mógł odejść ode mnie dalej niż na kilka metrów, jak to było do tej pory, lecz o dokładnych ich specyfikacjach porozmawiamy jutro z ordynatorem. I tak naprawdę to wszystko - mierzyli się wzrokiem, każde szukało w drugim oznaki strachu, wycofania czy niechęci.

– Będzie ciekawie - skomentował ironicznie.

– Jak chcesz możemy przydzielić ci kogoś innego - odpowiedziała równie ironicznie co on. Czasami miała dosyć jego cynicznej postawy. Miejscami była naprawdę męcząca, żeby nie powiedzieć, że odrzucająca.

– Dzięki, przeżyje z tobą. A nóż okaże się być bardzo ciekawie - podtekst rzucony w jej stronę był bardzo wyczuwalny. Zaśmiał się widząc jej zmieszanie - będę mógł mieć różdżkę?

– Być może, również pod pewnym rygorem. Nie wiem jeszcze wszystkiego, ordynator przygotowuje warunki zwolnienia z instytutu. Jutro wszystkiego się dowiemy.

– Ok. A teraz chodźmy już na plac zabaw, bo ten mały potwór mi tego nie daruje - ze śmiechem wskazał na małą Lori, która siedziała przy stoliku i bazgrała coś na kartce papieru. Zauważyła, że obok Malfoy’a leży już mały stosik takich obazgranych karteczek.

– A to co? - wskazała ruchem głowy na dziecięce rysunki.

– Laurki dla najlepszego wujka na świecie - odpowiedział i ze śmiechem i z ironią.

– Chodźmy więc na plac zabaw wujku roku - odpowiedziała z ironią, biorąc dziewczynkę na ręce. Ta odłożyła kredki i uczepiła się rękami jej szyi - będziemy musieli udać się do Gringota - dodała idąc w stronę wyjścia.

– Po co? - mężczyzna w ręce trzymał torbę dziecka, wiedział że Hermiona nie darowałaby mu gdyby jej nie wziął, a pewnie zarobiłby w łeb. Wolał więc tego uniknąć i pamiętać o rzeczach dla dziecka.

– Musisz cofnąć zgodę na użytkowanie skrytki przeze mnie - odpowiedziała pozornie spokojnie.

– Nie muszę - odparł niemal od razu. Szedł obok niej, spokojny, niemal wesoły. Zabawiał małą dziewczynkę, która śmiała się z jego min i psot, które jej robił.

– Ale… - zaczęła, jednak nie wiedziała co tak naprawdę chce powiedzieć. Czuła, że Draco mimo wszystko chce jej pomóc. Tak jak ona chce pomóc jemu. Był to niemy obopólny pakt - dziękuję Draco - dodała po chwili. Tak po prostu, miękko i lekko mu podziękowała, gdyż była niemal wzruszona tym jaki spokój zyskała dzięki niemu.

– Bo się rozbeczysz - zironizował widząc jej zaszklone oczy, zabrał od niej dziewczynkę i podał torbę. Zdecydowanie wolał taki układ - lubię jak wymawiasz moje imię - dodał niespodziewanie po chwili ciszy, a ona spojrzała na niego zaskoczona - po prostu robisz to bardzo miękko, niemal słodko. Wszyscy wymawiają je raczej twardo, ostro - wyjaśnił bez skrępowania. Za to jej policzki wyglądały niczym dorodny burak. Lepiej niż wigilijny barszcz jej matki.

– Dzięki - bąknęła pod nosem odwracając głowę od niego. Akurat szli przez park przy instytucie, więc mogła udawać, że poszukuje pani Amelii. Szli spokojnie, ramię w ramię, znowu wyglądając jak szczęśliwa rodzina. Dziecko pasowało do nich obojga. Byli eleganccy. Przy nim Hermiona kwitła. Nagle chciało jej się dbać o swój wygląd. Nie to, że wcześniej tego nie robiła. Bo owszem, robiła. Zawsze jednak po to by ukryć problemy domowe. Nie czuła się atrakcyjna, ładna czy po prostu nie miała poczucia, że wygląda dobrze, tak po prostu. Draco to zmienił. Pewnie nieświadomie, jednak wolała by tak pozostało. Niech ta świadomość uchowa się wyłącznie w jej myślach. Wiedziała, że zbliżyła się do niego. Nigdy się tak nie zachowywała wobec pacjentów. Wiedziała, że wpływ na to miała jego przemiana, fakt, że nie traktował jej z góry, jako gorszej od siebie. Jednak największe znaczenie miało tutaj to, że uczęszczali razem do Hogwartu. Ich drogi nieraz się tam krzyżowały. Byli na tym samym roku, nieraz na tych samych zajęciach jednocześnie. Trudno więc było udawać, że są dla siebie zupełnie obcy. Miało to swoje plusy, jak i minusy. Jak wszystko. Ogromnym plusem na pewno był fakt, że szybciej jej zaufał i postępy były widoczne gołym okiem praktycznie dla każdego. W końcu coś zrobiła, w przeciwieństwie do dwunastu jej poprzedników, którzy chcieli jedynie odbębnić swoje na krześle psychiatry i wylecieć z pokoju, w którym się znajdowali, gdy tylko wybije pełna godzina. Ona się starała od samego początku. Była cierpliwa, niemal troskliwa niczym do małego dziecka. Miała dużo empatii i szczerej chęci pomocy, chyba właśnie to sprawiło, że chciał jej zaufać. Mężczyzna po prostu czuł, że ona zrozumie. Minusem był fakt, że się znali. Przecież wszystko mogło potoczyć się inaczej, ponieważ w szkole się nie tolerowali, co i tak jest lekko powiedzianym. Buchała od nich czysta nienawiść. Jakie to przewrotne, że jedno i to samo, mogło był zarówno plusem jak i minusem. Zależnie jak na to patrzeć.

Hermiona szła zamyślona, uświadomiła sobie, że jest za mało uważna. Draco mógł już dawno zwiać, niejednokrotnie go nie pilnowała tak jak należy. Westchnęła cieżko. Nie rozumiała co się z nią dzieje. Nigdy taka nie była. Przecież zawsze swoje obowiązki wykonywała sumiennie. Była niezawodna. Każdy to o niej mówił. Coś jednak się zmieniło i nie rozumiała co jest tego przyczyną. Czy to możliwe by Draco Malfoy miał na to aż taki wpływ? Nie wydawało jej się. To zaczęło się już dawno. Szukała w tym winy swojego męża. Małżeństwo z Ronaldem pozbawiło ją wielu jej cech dominujących. Wobec Rona była bardzo uległa czego nikt nie potrafił zrozumieć, a byli i tacy co pukali się w głowę. Niestety ona była niczym pod urokiem. Zapatrzona w swojego męża.

– Mogłabyś zacząć mnie słuchać? - usłyszała jego zniecierpliwiony głos. Ocknęła się spoglądając mu przepraszająco w oczy.

– Przepraszam Draco - jej przeprosiny były szczere, nauczyła się przy Ronaldzie, że nie może ukrywać emocji i udawać, gdyż on to wyczuje, a jeśli zauważy fałsz, ona dostanie za to dwa razy mocniej. Przepraszała więc zawsze i za wszystko, tak szczerze jak tylko potrafiła. Dlatego i tym razem w jej oczach widoczna była skrucha.

– Cholera Granger! - krzyknął na nią, a ona wzdrygnęła się wyraźnie kuląc w sobie. Odwróciła głowę niczym przerażony pies czekający na reprymendę od właściciela - przestań. Błagam cię Hermiona przestań się tak zachowywać! Do cholery w szkole pyskowałaś mi na każdym kroku. Gdy każdy trząsł gaciami przede mną ty walnęłaś mi w pysk tak, że złamałaś mi nos, a teraz co? Jesteś ciepłą kluchą, która lęka się za każdym razem jak cokolwiek powie czy zrobi. Tak być nie może! - mówił z emocjami w głosie. Był zdenerwowany. Zdenerwowany na nią. Znowu zawaliła coś, mimo ogromnych starań. Ronald już by ją uderzył, czemu więc Draco stał przed nią i gapił się jak na niegrzeczne dziecko? Notabene Lori siedziała już na huśtawce, dlatego jego ręce były założone na krzyż na piersi, a wzrok wyrażał zirytowanie. Nie wyglądał jednak jakby chciał ją skrzywdzić. Odetchnęła głęboko. Tak bardzo skupiła się na tym, że znowu zrobiła coś źle, że nie zwróciła uwagi iż pierwszy raz w życiu użył jej imienia w rozmowie z nią. Brzmiało w jego ustach dziwnie, obco, nieznajomo. Musiała jednak przyznać, że podobał jej się jego akcent i chętnie częściej słyszała by swoje imię w jego ustach. Jakkolwiek niepoprawnie to brzmi.

– Ja… - zaczęła jednak zamknęła buzię tak szybko jak ją otworzyła, bo nie wiedziała co tak naprawdę ma powiedzieć. Miał rację. Przecież miał cholerną rację! I dlatego tak bacznie ją obserwował, czekając na jej reakcję. Bo wiedział, że musi się z nim zgodzić - masz rację. Masz rację w każdym calu, lecz nie potrafię tego zmienić ot tak. Tutaj potrzeba lat pracy i cierpliwości. Niestety, mój charakter zmieniał się pod wpływem Rona przez kilka ostatnich lat. Nie odzyskam dawnej siebie z dnia na dzień - zebrała się w końcu w sobie i odpowiedziała mu logicznie, a on uśmiechnął się widząc, że chodź na chwilę wróciła „panna ja wiem wszystko”.

– Naprawdę nie pojmuję co ten facet z ciebie zrobił… - westchnął ciężko gdy bujał Lori na huśtawce. Dawno już bowiem byli w parku, gdzie Lorenne rozszalała się na dobre. Najpierw była zabawa w piasku, potem ganianie pieska, teraz nakazała by ją bujał, a on jako dobry wujek, którego co prawda nie było od początku w jej życiu, robił to.

– To co z ciebie ojciec - odpowiedziała spokojnie obserwując jego reakcję. On zaś odwrócił się w jej stronę zaskoczony. Widziała cień zaciekawienia w jego oczach.

– Rozwiń proszę - odparł lekko. Dawno już nie miał problemu by mówić o rodzinie. Nawet o Lucjuszu. Nienawidził tego całym sercem, jednak nie mógł uciec od korzeni. Rodziny bowiem się nie wybiera.

– Twój ojciec też cię zniszczył. Miał ogromny wpływ na twoje postrzeganie świata, ludzi, a nawet uczuć do nich. Byłeś marionetką w jego rękach, tak jak ja byłam marionetką w rękach Rona. Jesteśmy przez to społecznie upośledzeni. Dlatego każde z nas jest, gdzie jest. Pewnie gdyby ci ludzie nie mieli na nas wpływu, nasze życie wyglądałoby inaczej. My bylibyśmy inni. I widzisz. Ja chcę być inna, widzę to na co wszyscy głośno lub cicho, zwracają uwagę, jednak nie jestem w stanie zmienić tego poprzez machnięcie różdżki. To tak nie działa - mężczyzna słuchał jej uważnie. Kobieta bowiem wpadła w lekki trans. Mówiła rzeczowo, dobitnie, tak prawdziwie. Brakowało mu tego w codziennej komunikacji z nią. Miejscami stawała się taką Hermioną z czasów Hogwartu, która zawsze miała coś do powiedzenia na każdy temat, była lekko irytująca, zarozumiała przez ogrom wiedzy, który posiadała. Podczas terapii, gdy bardzo ją zdenerwował, czasami zmieniała się w tego zarozumiałego mola książkowego, który prawił mu kazania przez pół godziny, a przez następne pół uparcie milczał. Teraz ukazywał się ten jej głęboko ukryty charakterek. Miała bowiem rację, to było głęboko w niej. Potrzeba było odpowiednich ludzi, którzy pozwolą jej na to by się rozwinęła, pokazała siebie.

– CO?! - niemal krzyknęła z ogromnym oburzeniem, na co z kolei zaśmiała się Lori, gdyż kobieta miała naprawdę śmieszną minę. Wyglądała niczym zapowietrzony, wigilijny karp. Jej reakcja spowodowana była z kolei zachowaniem mężczyzny, który stał i uśmiechał się ironicznie pod nosem.

– Taką cię lubię - powiedział bez owijania w bawełnę, na co ona zarumieniła się jak piwonia, widząc w tym komplement i ukryty podtekst.

– Dobrze wiedzieć, że mnie lubisz Malfoy. Też cię toleruję - odpowiedziała z przekąsem, a na te słowa mężczyzna już jawnie się roześmiał, co było dla niej niespotykanym zjawiskiem.

*


Xenna Rosianova wbrew pozorom była solidnym pracownikiem. Nigdy nie zawiodła Dafne w sprawach zawodowych. Potrafiła pilnować dokumentów, dostarczać je na czas, a i poufność zawsze zachowywała na wysokim poziomie. Była idealna do swojej pracy. Miała jednak jedną, znaczącą wadę. Lubiła przystojnych i zajętych mężczyzn. Nikt nie zliczy ile razy była kochanką, tą drugą, kołem u wozu. Nikt w to jednak nie ingerował. Dafne obchodziło tylko to by była dobra w pracy, a koleżanki w biurze udawały, że sprawy nie widzą póki ich nie dotyczy.

Gdy dowiedziała się, że ten który był jej pierwszym ma żonę i wiedzie niemal szczęśliwe życie mimo syfu, który jest w około niego, coś ją zmierziło. Czemu ona nadal miała pamiętać o tym co wydarzyło się na tamtej imprezie w murach Hogwartu? Czemu ma czuć ból i upokorzenie po odrzuceniu? Czemu ona, a on nie?

Była bardzo ciekawa jaką sprawę prowadzi dla Hermiony, blondwłosa pani prawnik. Skoro przyszła z tym do Dafne, to temat musi być wrażliwy i trudny. Tylko ona była w stanie dokonać niemożliwego. Dlatego, gdy Xenna dostała teczkę z dokumentacją nowej klientki, nie omieszkała w nie zerknąć. Upewniwszy się, że jest sama, odpieczętowała bordową pieczęć i wyjęła pierwszy papier, który od razu ukazał się jej oczom.


„Do Najwyższego Sądu Czarodziejskiego - Wizengamott


Wydział Magicznych Związków

w Londynie


Powódka: Hermiona Jane Granger-Weasley

Pozwany: Ronald Billius Weasley


POZEW O ROZWÓD Z ORZECZENIEM O WINIE POZWANEGO


W imieniu własnym wnoszę o :

1. rozwiązanie mojego małżeństwa z Ronaldem Billiusem Weasley przez rozwód z orzeczeniem o jego winie;


UZASADNIENIE

Zawarliśmy związek małżeński dnia 07.07.2001 roku. Dzieci nie mamy.


Dowody: magiczna przysięga małżeńska.

Małżeństwo nasze od kilku lat się nie układa. Pierwsze kłopoty małżeńskie rozpoczęły się 2 lata po ślubie. Mąż zaczął się zmieniać. Nadużywał alkoholu, zaczął uprawiać hazard. Posuwał się również do przemocy fizycznej wobec mnie. Rzucał zaklęciami niewybaczalnymi, na co mam dowody w postaci pamięci jego różdżki oraz raporty aurorów.

Ronald przestał starać się o nasze małżeństwo. Szalę goryczy przelało moje poronienie, które wywołane zostało przez męża, który nie chciał mieć dziecka. Bił i kopał mnie tak długo, aż wywołał poronienie.


Dowód: świadkowie: Harry Potter, Pansy Potter (Dolina Godryka 156) Ginewra Weasley, Blaise Zabini (King Charles St 166), Luna Lovegood, Teodor Nott (Pall Mall w Westminster), Draco Malfoy (James, King Street/ Pembridge Gardens Residence w Notting Hill)

W tej chwili ma miejsce zupełny i stały rozkład pożycia.

Jestem z zawodu urzędniczką, zatrudnioną w Ministerstwie Magii. Z tego tytułu otrzymuję wynagrodzenie w wysokości 100 galeonów miesięcznie.

W mojej ocenie małżeństwo nasze jest związkiem martwym i bez perspektyw. Jestem przekonana, iż orzeczenie rozwodu jest jedynym słusznym i celowym rozwiązaniem naszych problemów małżeńskich. Decyzję o rozwodzie podjęłam po głębokim przemyśleniu i jest to jej decyzja ostateczna.

Mając na względzie powyższe okoliczności faktyczne i prawne, wnioski zwarte w petitum pozwu są zasadne i zasługują na uwzględnienie w całości.

Ostatnim wspólnym miejscem zamieszkania stron był Share Point St 122


Hermiona Granger-Weasley”


Powiedzieć, że Xenna czuła się zaskoczona widząc wniosek rozwodowy Hermiony, to jak nie powiedzieć niczego. Draco ją okłamał. Hermiona nie była jego żoną, a ona dała się nabrać na jego głupią bajeczkę.

Pobieżnie przejrzała resztę papierów z teczki, gdzie były raporty aurorów, zaświadczenia o pracy, zarobkach i tym podobne. Słysząc jakiś ruch w przedsionku, kobieta szybko wyjęła nową teczkę, a starą wrzuciła do niszczarki, starannie wyjmując z niej dokumenty i przekładając do nowej. Zalakowała ją pieczęcią kancelarii i jakby nigdy nic wyszła ze swojego gabinetu.

– Padma, a ty nie powinnaś być już w domu? - zapytała z fałszywym uśmiechem wymalowanym na ustach, gdy w drzwiach mijała się z Padmą Patil.

– Zapomniałam togi, a jutro od rana jestem w sądzie - wyjaśniła ciemnowłosa kobieta, od razu udała się do wieszaka przy swoim biurku, gdzie rzeczywiście spoczywała jej toga. Wzięła ją szybko i opuściła pomieszczenie, tak prędko jak się pojawiła - do zobaczenia Xenno! - krzyknęła z oddali.

– Taaa, do zobaczenia… - powiedziała pod nosem pochodząca z Rosji, młoda asystentka. Uśmiechając się cwanie pod nosem, z wysoko uniesioną głową i wyprostowaną postawą, by jej szpilki jeszcze mocniej obijały się o marmury kancelarii, wyszła z biura - jutro zapowiada się ciekawy poranek… - mruknęła pod nosem zerkając na zalakowaną teczkę pod jej ramieniem. Dumnie, dziwnie wesoła, gdy wiatr rozwiewał jej długie włosy, kroczyła po ulicach Londynu, aż do prawdy o Draco Malfoy’u, którą jutro ma zamiar odkryć. Nie daruje mu. Jej kobieca duma i rosyjska, butna krew, na to nie pozwalają.


Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page