top of page

Day 15

Obudziły ją pierwsze, poranne promienie słońca. Żadne z nich w ferworze wczorajszych emocji, nie zasłoniło kotar, toteż nieśmiałe łuny światła wpadały do pokoju, bezpośrednio uderzając w twarz ciemnowłosej kobiety. Przebudziła się niechętna na stawienie czoła kolejnemu dniu. Początkowo czuła się zamroczona, ciężkie powieki ledwo się uniosły, światło choć lekkie, dla niej było już zbyt ostre, a suchość w gardle paliła jakby połknęła najprawdziwszy ogień. Jednak nie te czynniki były najgorsze. Nie rozpoznała sypialni, w której się znajduje. Całą swoją mądrość by oddała, że pokój w którym codziennie zasypiała i budziła się jest beżowy z meblami w kolorze jasnego drewna. Tutaj choć ściany również były jasne, meble znacząco się różniły. Były ciemne. Poczuła ciężar na swojej talii i w końcu zrozumiała, że nie leży na wyjątkowo wyprofilowanej poduszce, a ramieniu Draco Malfoy’a i wtedy wszystkie wspomnienia poprzedniej nocy wróciły do niej niczym wypuszczony bumerang. Niemal czuła na ustach smak jego pocałunków, a w głowie przewijały się sceny namiętnych uniesień.

– Jasna Aniela… - szepnęła cicho. Nie mogła uwierzyć, że przespała się z arystokratą, pod wpływem kilku drinków… których było zdecydowanie za dużo. Zakryła twarz dłońmi, by przetrzeć zmęczone powieki i ściągnąć z nich ostatnie obrazy najlepszego seksu w jej życiu. Nie żałowała. Była dorosłą kobietą, która niebawem znowu stanie się wolna. Mogła robić co chce, a sprawdzenie czy Draco Malfoy jest tak dobrym kochankiem, jak wszystkie kobiety twierdzą, było czymś czego nie potrafiła sobie odmówić. Czuła się po prostu zawstydzona. Hermiona nie była kobietą na jedną noc. Z nią się nie spało i nie mówiło rano, że było miło. Nigdy, przenigdy w swoim życiu nie miała takiej jednonocnej przygody i to sprawiało, że nie wiedziała jak powinna się zachować. Czy ma uciec do swojego pokoju i udawać, że nic się nie stało? A może przywitać go promiennym uśmiechem? Czy będą się teraz unikać? A może zjedzą razem śniadanie? Setki pytań uderzały w jej obolałą głowę. Fizyczny kac nie pozwalał jej logicznie myśleć.

– Ciebie również miło widzieć Granger - usłyszała jego miły dla ucha, głos i niemal pisnęła, gdy przeniosła na niego spojrzenie. Draco nie spał już dłuższą chwilę i obserwował jej reakcje. Na szczęście nie dostrzegł w tej mieszaninie uczuć żalu, którego tak bardzo bał się ujrzeć w jej oczach.

– Och… - zarumieniona niczym dojrzały pomidor ponownie zakryła twarz i lekko odsuwając się od niego opadła na swoją poduszkę. Czuła się głupio, niczym szczeniara, która przespała się z pierwszym lepszym chłopcem z imprezy. Jednak Draco Malfoy nie był pierwszym lepszym.

– Możemy powtórzyć ten akompaniament - Draco zaśmiał się łobuzersko. Jego podteksty wcale nie pomagały jej w uspokojeniu rozszalałych emocji. Odkryła, że jej ciało dziwnie reagowało na jego sprośne myśli, jakby samo się prosiło o więcej. Krzyknęła cicho, a potem roześmiała się z westchnieniem, gdy poczuła, że mężczyzna podniósł się gwałtownie, zawisł nad nią i zaczął kreślić mokrą ścieżkę z pocałunków, na jej karku, przechodząc powoli w stronę ucha - nie myśl o sobie źle skarbie… - usłyszała jego zmysłowy głos tuż przy uchu. Nie wiedziała jak, lecz idealnie ją rozgryzł. Wyczytał z niej, że właśnie tym się martwi. Nie chciała być w jego oczach łatwą panną. Jednak pragnęła go i cholera, niech myśli co chce, jest kobietą, która również ma swoje potrzeby. A największą jej potrzebą w tym momencie był Draco Malfoy.

*


Padma Patil nigdy nie należała do rannych ptaszków. Nauczyła się jednak wstawać o przyzwoitych porach ze względu na pracę w kancelarii i marudną Dafne, która bardziej niż Xenny, nienawidziła jej spóźnień. Obudziła się skacowana i w duchu podziękowała Merlinowi, że jest sobota. Miała więc gdzieś, która jest godzina. Obróciła się na drugi bok by dalej zasnąć w spokoju, gdy poczuła, że coś jej uniemożliwia dalszy ruch.

– No dzień dobry śliczna pani - usłyszała zawadiacki głos obok swojego lewego ucha i natrafiła na zielone, niczym trawa jej sąsiada, oczy Terence Higgsa. Cholera, czy naprawdę znowu się z nim przespała? Skarciła w myślach samą siebie. Przecież miała z tym skończyć już dawno temu. Relacja Padmy i Terence nie zależała do najzdrowszych. Każdy wiedział, że oboje mają się ku sobie, jednak każde z nich wolało temu zaprzeczać. Dopiero na imprezach stawali się na tyle otwarci by lądować w swoich ramionach i łóżkach.

– Cześć Tery - odpowiedziała mu spokojnie. Kochała jego spokojny uśmiech i piękne oczy o poranku. Były uspokajające - nie wiem jak ty, ale ja idę dalej spać - dodała obracając się w końcu tyłem do chłopaka. Ten oplótł ramię w około jej talii i przyciągnął ją bliżej siebie. Wtulił twarz w długie, ciemne włosy dziewczyny, wydychając jej słodki, orientalny zapach. Uwielbiał woń piżma, którą zawsze pachniała. Jej indyjska uroda kręciła go już w Hogwarcie, tam jednak bał się przyznać, że podoba mu się krukonka. Wtedy byli dzieciakami, a koledzy ze Slytherinu by go zjedli. Niby krukonka, to nie gryfonka, jednak nie miał na tyle jaj by przyznać się, że coś czuje do jednej z bliźniaczek. Terence ściśle współpracował z kancelarią Dafne, był głównym aurorem oddelegowanym do jej spraw, toteż często bywał w biurze. Miał wtedy okazję by prowadzić niezobowiązujące rozmowy z dziewczyną, wyciągnąć ją na obiad czy krótki spacer do ministerstwa. Polubił ją. Naprawdę cholernie ją polubił i nie chodziło tu o seks. To był jedynie dodatek.

– Chyba potrzebujesz eliksiru na kaca - zaśmiał się cicho, widząc jak kobieta wtula twarz w poduszkę. Tak jak zapowiedziała, nie miała zamiaru jeszcze wstawać.

– A masz? - zapytała z ciemniem nadziei przepływającym przez jej twarz, którą gwałtownie uniosła. Za gwałtownie gdyż zaraz zakręciło jej się w głowie i ponownie opadła na poduszkę. Mężczyzna podał kobiecie małą fiolkę, a ona niemal pisnęła z radości. Wzięła od niego eliksir i jednym łykiem opróżniła malutką buteleczkę. Postawiła pustą na szafkę nocną i od razu poczuła się lepiej. Dzięki ci Roveno za coś tak cudowne jak eliksir na kaca. Padma Patil uważała, że to na pewno zasługa Roveny Ravenclaw. Przecież była najmądrzejsza, to ona musiała więc przewidzieć skutki całonocnego pijaństwa.

*


– Dzień dobry panie Malfoy - przysadzisty, starszy mężczyzna uniósł na niego wzrok, gdy ten przekroczył próg jego gabinetu. Oczywiście pamiętał o stawiennictwie w instytucie, więc (dla niego) z samego rana, po małych igraszkach z Granger, wziął się w garść i zmusił by przyjść tutaj i stanąć przed tęgim mężczyzną.

– Ordynatorze - przywitał się krótko i zajął miejsce, które ten mu wskazał. Granger poszła do swojego gabinetu po jakieś papiery więc on był skazany na łaskę ordynatora. Na szczęście dziadek nie wyglądał na uciążliwego.

– Jak się pan czuje? - obserwował go uważnie zza okularów. Jego oczy niegdyś musiały mieć piękny odcień niebieskości, obecnie zaś były już wyblakłe, matowe, jednak pełne mądrości.

– Dobrze, dziękuję, że pan pyta - odpowiedział krótko, nie miał zamiaru zwierzać się z całego swojego życia, a tym bardziej z samopoczucia. Widział podejrzliwy wzrok ordynatora, jego mina sama w sobie wskazywała, że nie bardzo mu uwierzył. Nie przejął się tym zbytnio, nie obchodziło go bowiem co myśli staruszek na temat jego samopoczucia.

– Co pan robił przez ostatnie dwa dni? - usłyszał kolejne pytanie i aż miał ochotę prychnąć. Co to miało być? Przesłuchanie dziecka po powrocie ze szkoły? Czuł się głupio, jak na jednej z tych terapii grupowych.

– Spacerowałem z psem, rysowałem, spotkałem się z przyjaciółmi. Oczywiście pani Weasley cały czas mi towarzyszyła - odpowiedział starając się by jego ton był conajmniej neutralny.

– Świetnie. Widzimy się więc za kolejne dwa dni. Do widzenia - usłyszał, zdumiał się szybkim zakończeniem rozmowy. Wstał żegnając się z ordynatorem i wychodząc na korytarz, nim ten zdążyłby się jeszcze rozmyślić i nakazać mu powrót. Czuł jak narasta w nim złość. I po to właśnie co kilka dni ma marnować swój czas? By usiąść na przeciwko jakiegoś dziadka i odpowiedzieć na kilka pytań niczym grzeczny synek po powrocie do domu? Czuł beznadziejność tej sytuacji. W oddali zauważył znaną mu sylwetkę. Granger szła w jego kierunku z naręczem teczek. Podszedł do niej z wolna i zabrał ciężar z jej rąk, ta podziękowała mu pełnym wdzięczności uśmiechem.

– I jak było? - zapytała ostrożnie idąc tuż obok niego. Draco chciał jak najszybciej opuścić instytut. Póki nie miał wyboru i musiał tu być, czuł się w miarę na miejscu, obecnie, gdy zasmakował „normalnego” życia i wolność, wiedział, że nie chce tu wracać.

– Zadał kilka głupich pytań i tyle - wzruszył ramionami.

– Pojedziemy na śniadanie? Pogoda się psuje więc nie ma mowy na spacer, moglibyśmy posiedzieli w jakiejś kawiarni? - zapytała zerkając na niego z uśmiechem. Mężczyzna siknął głową i ruszył do wyjścia, nie chciał być tu dłużej niż to konieczne.

Przeszli przez park, gdzie Hermiona zatrzymała się przy ławeczce, na której siedziała pani Amelia. Draco obserwował ją z oddali, nie miał ochoty integrować się ze starszą panią, toteż czekając na dziewczynę wyjął mugolskie papierosy i zapalił jednego mocno się zaciągając. Brakowało mu tej używki w zamknięciu. Uzależnił się od niej podczas długich nocy w Świętym Mungu. By umilić sobie dwunastogodzinne zmiany wraz z Nottem i Zabinim udawali się na papierosa. Nikotyna w żyłach ożywiała i działała odstresowująco na skołatane nerwy.

Wcześniej wpakował wszystkie teczki, które zabrał od Hermiony, na tylne siedzenie samochodu. Tak, Draco Malfoy miał samochód w podziemnym garażu i mugolskie prawo jazdy, które dawało mu uprawnienie do kierowania nim. Niegdyś lubił jeździć nocami po pustych ulicach. Nie obierał konkretnego celu, po prostu włączał ulubioną muzykę i jechał w świat. To dawało mu poczucie wolności, władzy nad własnym życiem. Astoria lubiła czasami wsiąść z nim w ten dziwny, jak na jej gust, środek transportu i jeździć w kolejne miejsca, bowiem miała w sobie coś z odkrywcy.

– Dlaczego palisz? - zapytała gdy powróciła do niego. Stał nonszalancko oparty o samochód czekając na nią. Wyrzucił niedopałek w momencie, w którym podeszła do niego.

– Bo lubię - odparł tylko i otworzył jej drzwi od strony pasażera. Przeszedł na drugą stronę samochodu i wsiadł na miejsce kierowcy. Tak jak poprosiła kobieta, tak też miał zamiar zrobić. Postanowił zabrać ją do jednej z restauracji, do której niegdyś często chodził z Astorią, która zawsze lubiła dobrą kawę i kuchnię. Świętej pamięci Greengrass była niesamowitą kobietą. Mogła jeść całymi dniami, a i tak była piękna i miała filigranowe kształty.

W Londynie nie ważne która jest godzina, korki są zawsze. Stali w długim sznurze samochodów, na jednym z mostów, których w tej części miasta nie brakowało. W oddali widać było światła, do których chcieli się dostać. Draco obserwował przechodniów, znaki i reklamy. Zawsze gdy nie mógł jechać, bardziej skupiał się na otoczeniu i tylko dlatego zauważył dwóch chłopców pod mostem. Jeden z nich stał na drabince prowadzącej do rzeki, drugi był na niewielkiej skarpie. Ewidentnie ten, który stał na drabince był przez tego drugiego podjudzany, do zrobienia wielkiej głupoty, którą pod wpływem namowy kolegi, wykonał. Puścił szczebel, którego się trzymał, chwilę stał na drabinie i już miał złapać metal i wrócić na grunt, gdy jego ręce ześlizgnęły się z mokrej od deszczu drabiny. Były to ułamki sekund, gdy chłopak wpadł do zimnej i porywistej wody, w którą uderzały duże krople deszczu. Nurt momentalnie zaczął pchać chłopaka na środek toni.

Draco zareagował instynktownie. Włączył światła awaryjne i wybiegł z samochodu. Siarczysty deszcz uderzył w jego twarz, a koszula stała się zimna i ciężka od wsiąkającej w nią wody. Nie przejmował się tym jednak, zaraz miał bowiem wskoczyć do porywistej rzeki.

– Pomocy! Pomocy! - słyszał rozpaczliwy krzyk dzieciaka, który stał na brzegu. W jego oczach błyszczało przerażenie.

– Stój tu! - Draco dobiegł do brzegu, na którym stał ciemnowłosy chłopiec. Na oko mógł mieć 11 może 12 lat. Wydał krótkie polecenie dziecku i nie zważając na nic wskoczył do rzeki. Żałował w tym momencie, że nie ma różdżki, prościej byłoby mu rzucić na siebie zaklęcie „bąblogłowy”. Skupił całą swoją uwagę na tym jednym zaklęciu, by rzucić je niewerbalnie. Wiedział, że musi zanurkować po dziecko, które nie zdołało utrzymać się na powierzchni. Miał tylko nadzieję, że nie jest za późno. Wziął głęboki wdech i zanurzył się w niebezpieczną toń.

Pod wodą było wszystko. Glony, ryby, kawałki drzew… obawiał się, że chłopiec zaplątał się w podwodne trawy i dlatego nie może wypłynąć. Zaczął uważnie przeczesywać wzrokiem głębiny. Fauna rzeczna nie ułatwiała mu zadania. Wszędobylskie ryby wzburzały denny muł, który jeszcze bardziej ograniczał widoczność. Minęła długa chwila gdy przed oczami mignęła mu postać zaplątana w wodne rośliny. Podpłynął bliżej by jego oczom ukazało się dziecko szarpiące się z wysokimi, grubymi trawami rzecznymi. Nogi chłopca zaplątane były w roślinność, dlatego niem mógł wypłynąć na powierzchnię. Szarpał się i miotał jednak to nie przynosiło pożądanego efektu, jeszcze bardziej zaplątywał się w chaszcze. Widać, że z chwili na chwilę tracił siły i nadzieje na przeżycie. Przerażenie i strach paraliżowały go, chłopiec nie był w stanie myśleć logicznie, ani wykonywać spokojnych ruchów. W końcu wycieńczony walką z podwodnym oprawcą omdlał gdy Draco skupiał się, przygotowując do rzucenia niewerbalnego „diffindo”. Zaklęcie zadziałało uwalniając chłopca z gęstwiny rzecznych traw. Malfoy złapał dziecko i wraz z nim najszybciej jak potrafił płynął ku powierzchni.

W tym samym czasie widząc co się dzieje Hermiona również wyskoczyła z samochodu biegnąc ile sił w nogach do drugiego chłopca. Gdy tylko do niego dotarła, dziecko z przerażenia wpadło w jej ramiona. Młody nastolatek bał się o kolegę, któremu nie chciał zrobić krzywdy. To nie pierwszy raz, gdy stawiali przed sobą wyzwanie, do wykonania. Były one jednak coraz bardziej niebezpieczne i nieprzemyślane.

– Wszystko będzie dobrze - mówiła cicho do dziecka, które przylgnęło do niej ze strachu.

– Jesteście czarodziejami prawda? - zapytał cicho, jakby bojąc się, że zdradził coś czego nie powinien. Widział jednak jak Draco wspomaga się magią by zanurkować po jego kolegę.

– Tak, wy również? - kobieta była spokojna i opanowana, a przynajmniej starała się z całych sił taki obraz pokazywać chłopcu. W głębi duszy bała się okropnie i była roztrzęsiona.

– Chodzimy do Hogwartu - odpowiedział już pewniej.

– Na którym roku jesteście? - Granger chciała dowiedzieć się ile lat mają chłopcy, to była istotna wiadomość, którą będą musieli podać w Mungu, do którego na pewno zabiorą chłopca.

– Idziemy na drugi. Ja jestem w Gryffindorze, a Hyden w Slytherinie, zawsze rywalizujemy ze sobą, ale ja naprawdę nie chciałem by coś mu się stało! - chłopiec załkał cicho, w jego oczach lśniło poczucie winy. Prawdziwy strach o kolegę.

– Nie martw się. Draco go uratuje, jest upartym ślizgonem - Hermiona odpowiedziała z pełnym przekonaniem. Wierzyła bowiem w mężczyznę i podziwiała jego szybką reakcję.

Minęło kilka, a może kilkanaście, minut pełnych oczekiwania, gdy Malfoy wynurzył się z głębin wraz z Hydenem pod pachą. Płynął dzielnie w stronę drabinki, z której kilka chwil temu spadł chłopiec. Hermiona od razu do niej podbiegła by pomóc mu wciągnąć nieprzytomnego chłopaka na brzeg.

– To czarodzieje - powiedziała do niego gdy stanął obok niej. Nie wyglądał jak osoba, która właśnie zmierzyła się z żywiołem. To pokazywało, że mężczyzna miał w sobie niesamowite pokłady siły.

– Cholera… potrzebuję różdżki. Granger, musisz rzucić zaklęcia, będę cię instruował - Draco pochylił się nad dzieckiem, które ułożone już było na wznak. Osuszył siebie i jego za pomocą zaklęcia niewerbalnego, jednak by pomóc mu bardziej musiał mieć różdżkę. Zaklęć uzdrawiających, tak zaawansowanych, nigdy nie próbował niewerbalnie. W Mungu zawsze posługiwał się różdżką - Hermiona! - krzyknął imię kobiety, która stała jak spetryfikowana, gdy usłyszała, że ma rzucać zaklęcia uzdrawiające na dziecko. Owszem znała ich wiele, na wojnie się nimi posługiwała w ostateczności, jednak nie była magomedykiem. Uklękła na przeciwko mężczyzny, po drugiej stronie chłopca.

– Nie dam rady… Draco, lepiej będzie, gdy weźmiesz moją różdżkę - wyciągnęła w jego stronę swój magiczny artefakt ufając mu w tym momencie bezgranicznie. Widziała, że mężczyzna zawahał się. Spojrzał na nią pytającym wzrokiem, a ona skinęła potwierdzająco. Wziął różdżkę do ręki. Niemal od razu poczuł jak magia przez niego przepływa. Dawno tego nie odczuwał. Rzucił zaklęcie diagnozujące i wiedział już, że natychmiast muszą zabrać dzieciaka do Munga.

– Teleportujemy się, musi trafić do Munga teraz - powiedział biorąc chłopaka na ręce - Poradzisz sobie z drugim dzieciakiem? - zapytał nim wykonał ruch.

– Tak, powodzenia Draco! - Hermiona spoglądała jak znika z dzieckiem na rekach, po chwili sama wykonała ruch w około własnej osi i wraz z drugim chłopcem wylądowała w recepcji Świętego Munga.

*


Draco Malfoy niemal biegł przez korytarze tak dobrze mu znane. Na rękach trzymał nadal nieprzytomnego chłopca, który wymagał natychmiastowego podłączenia pod magiczne eliksiry.

– Nott! Dawaj tu wolne łóżko! - krzyknął gdy zauważył przed sobą znaną mu sylwetkę. Wołany mężczyzna odwrócił się w jego stronę i zamarł w szoku. Szybko jednak obudził się z chwilowego amoku i przywołał nosze, na które Draco położył chłopca. Mając różdżkę Granger zdecydował się rzucić jeszcze raz zaklęcie diagnozujące by sprawdzić czy teleportacja nie wpłynęła znacząco na stan chłopca - Wołaj Zabiniego, niech ci asystuje. Chłopak około pięć minut tonął w rzece. Ma wodę w płucach, jest nieprzytomny, hipotermia i odrętwienie dolnych i górnych kończyn - Malfoy instruował kolegę jak za starych dobrych czasów.

– Ja… kurwa Malfoy! Wiesz, że to twoja specjalizacja! Nie ma nikogo kto cię zastąpił - Teodor spoglądał na kolegę z przestrachem. Nie zajmował się dziećmi, nie miał w tym specjalizacji. To Draco był ordynatorem oddziału i to on sprawiał, że funkcjonował bez zarzutu. Wiedział kto w czym jest najlepszy, a sam zgłębił większość specjalizacji.

– Nie mogę… zamkną mnie… - mężczyzna wahał się. Nie chciał ponownie wylądować w Azkabanie za praktykę lekarską bez uprawnień. Nie mógł jednak pozwolić by ten chłopak umarł, gdy już jest na szpitalnych noszach. Zdecydował, że życie tego młodego człowieka jest więcej warte niż jego własne. Mocniej ścisnął różdżkę Hermiony i zaczął wydawać instrukcje - Nott przygotuj eliksir wzmacniający, pieprzowy i podaj jedną drugą fiolki eliksiru spokoju, zmieszaj z eliksirem dodającym wigoru w tej samej proporcji. Zabini będziesz asystować mi przy zaklęciach. Przygotuj się do rzucania episkey, ferula, rennervate i vulnera sanentur - Draco instruował kolegów jak za starych czasów. Każdy wiedział co robić. Blaise staną po prawej stronie Malfoy’a, zaś Teodor udał się do kantorka przy sali, na którą zdążyli już zabrać chłopaka, gdzie przygotowywał wymienione przez tymczasowego ordynatora mikstury.

– Jak za dawnych lat… ramię w ramię - Blaise uśmiechnął się nieznacznie patrząc na przyjaciela. Ten odwzajemnił jego gest i wspólnie zabrali się do pracy by uratować życie niepokornego dzieciaka.

*


Hermiona Granger chodziła w jedną i drugą stronę przed wejściem do Świętego Munga. Czekała na rodziców chłopca, do których wysłała patronusa z informacją, że ich dziecko przebywa w szpitalu. Martwiła się stanem chłopca, jednak wiedziała, że jest on w najlepszych możliwych rękach. Trio Malfoy-Nott-Zabini, wiedziało co robić. Nie pierwszy raz wspólnie walczyli o czyjeś życie.

Kobieta będąc w świecie swoich myśli i zmartwień przestała być uważna. Nie zauważyła, że została sama przed szpitalem. Godzina robiła się późna. Wszystkie te wydarzenia sprawiły, że czas minął jej niczym przyspieszony. W mroku wyłoniła się postać ubrana na czarno. Mężczyzna, co można było rozpoznać po posturze, zaszedł ją od tyłu. Poczuła koniec różdżki przyłożony do swojego karku i zamarła niczym porażona drętwotą. Ktoś chciał ją zaatakować.

– Miło, że się spotykamy szlamko - usłyszała wredny, warczący, głos przy swoim uchu. Nie znała go. Właściciel był jej obcy. Nikt też nie mówił do niej w taki sposób. Niby chciał ją obrazić, a jednak zdrobnił przekleństwo. Brzmiało to kuriozalnie.

– Kim jesteś? - zmusiła głos do względnego spokoju, nie śmiała jednak odwrócić się by spojrzeć na swojego oprawcę.

– Nieprzyjacielem. Masz tydzień na zwrócenie długu. Jeśli do niedzieli nie zobaczę galeonów inaczej sobie porozmawiamy - warknięcia układały się w wyrazy, jednak ona nic z tego nie rozumiała. Dług? Przecież ona nie ma długów. Nigdy niczego nie pożyczała, a już na pewno nie pieniędzy. Jedyną osobą, której była coś winna był Draco Malfoy, ale była przekonana, że mężczyzna nie nasłałby na nią lichwiarzy. Przecież doskonale znał jej sytuację.

– Długu? - zapytała nierozumiejący sytuacji. To musiała być jakaś pomyłka, nieśmieszny żart, prowokacja na jej osobie. Być może padła ofiarą wyłudzenia?!

– Nie udawaj głupiej. Wisisz mojemu panu 50 tysięcy galeonów - niemal zemdlała słysząc kwotę, którą rzekomo miała oddać oprawcy. Nigdy w życiu nie miała tylu pieniędzy. Jej skrytka świeciła pustkami przez małżeństwo z Ronaldem.

– Słucham? - jej głos pod wpływem stresu stał się piskliwy. Była przerażona.

– 50 tysięcy do poniedziałku. Inaczej popamiętasz mnie ty i twój mężulek - usłyszała jeszcze powarkiwanie, różdżka została wbita mocniej w jej kark, a po chwili wszystko ustało. Jej oprawca zniknął, a ona z przerażenia nie była w stanie się ruszyć. Dopiero po kilku chwilach oprzytomniała i rzuciła się biegiem przez główne wejście. Nie zatrzymała się nawet, gdy znalazła się już wewnątrz szpitala. Biegła przed siebie, jakby oprawca nadal był tuż za nią.

– Gdzie się tak spieszysz Granger? - usłyszała tym razem znajomy głos, gdy uderzyła w coś twardego i chcąc nie chcąc musiała się zatrzymać. Jej oddech był niespokojny, dyszała, a z ust wydobywał się nieopanowany szloch. Skąd ona do cholery miała zdobyć 50 tysięcy do poniedziałku?! Poczuła męskie dłonie na swojej talii. Znajomy dotyk Draco Malfoy’a, na którego wpadła, gdy ten wychodził z sali Hydena. Chłopak był już po wszystkich zabiegach i magomedycy mogli odpocząć po wycieńczających działaniach magicznych. Poziom ich magii znacząco ucierpiał, zmniejszył się, dlatego potrzebowali teraz czasu na regenerację - Granger? - mężczyzna spokojnie, pytająco wypowiedział nazwisko kobiety, którą trzymał w ramionach. Zmartwił się widząc jej stan. Skłamałby gdyby powiedział, że jest jej obojętne to jak się czuje. Ewidentnie przez ostatni czas zbliżył się od Hermiony Granger-Weasley, a najdobitniejszym dowodem na to była dzisiejsza noc i poranek. Przy tej kobiecie stawał się bardziej emocjonalny, odkrywał swoją ludzką stronę, w której potrafił się o kogoś martwić, dbać o niego i odczuwać potrzebę jego obecności. Była to dla niego nowość, bowiem od ponad trzech lat, nie doświadczał takich potrzeb i emocji. Ostatnią osobą, do której je żywił była jego zmarła narzeczona.

– Ktoś mi groził - powiedziała cicho, jakby bała się, że gdy powie to głośno, oprawca powróci.

– Groził? Czego chciał? - mężczyzna spoważniał momentalnie, na nowo stając się rzeczowym.

– Pieniędzy - odpowiedziała krótko. Powoli się uspokajała i również starała się myśleć logicznie. Oprych wspominał o jej mężu, mogła więc być niemal pewną, że dług należy do jej jeszcze obecnego męża, a tym samym do niej. Uświadamiając sobie ten fakt, miała ochotę zwymiotować, czuła jak wszystko skręca ją od środka, a przerażenie na nowo opanowuje jej ciało.

– Ile? - Draco nie poddawał się emocjom. Pieniądze nie były tu problemem. Dla niego nigdy go nie stanowiły. Góry galeonów piętrzyły się w jego skrytce w Gringotcie.

– 50 tysięcy galeonów - odpowiedziała patrząc mu z przerażeniem w oczy.

– Na co było ci 50 tysięcy galeonów? - zapytał już z większym zdziwieniem. Zawsze uważał kobietę za rozsądną i gospodarną. W ich świecie nie było to małą sumą. Wielu czarodziejów nigdy nie miało takich pieniędzy w swoich rękach.

– Mi na nic. To dług mojego męża, więc jego musimy zapytać - odpowiedziała z narastającą złością, która pojawiła się w niej na miejscu rozpaczy i strachu. Nie mogła uwierzyć, że Ronald był takim idiotą. To ona liczyła każdego wydanego knuta, odkładała galeon do galeona i po wojnie starała się by ich finanse były rozsądnie prowadzone, by jej nieodpowiedzialny mąż zrobił dług nie do spłacenia u podejrzanych oprychów.

– Malfoy! - mężczyzna usłyszał za sobą ostry, nieznoszący sprzeciwu głos. Wiedział już, że ma ogromne kłopoty. Najważniejszym jednak było, że chłopak przeżył i wyjdzie z tego. Ta myśl krzepiła jego duszę, którą skazał na wieczny Azkaban - do mojego gabinetu! - padło proste, krótkie polecenie, któremu nie śmiał, nawet mimo swojej wrodzonej arogancji, zaprzeczyć. Nie dane było mu dokończyć rozmowę z kobietą. Wiedział jednak, że będą musieli do niej wrócić, a jeśli sytuacja się powtórzy, dla świętego spokoju spłaci ten cholerny dług cholernego Wieprzleja.

– Muszę do niego iść, nigdy nie lubił czekać. Wrócimy do tej rozmowy. Uważaj na siebie, usiądź i odpocznij, z nim będzie dobrze. Wszystkie zabiegi się udały. Nott i Zabini idą do barku na kawę, dołącz do nich, a ja przyjdę jak uporam się z tym potworem w ludzkiej skórze - wskazał drzwi gabinetu ordynatora. Hermiona uśmiechnęła się lekko jakby chciała pokazać mu, że z nią już lepiej i zrobiła coś czego chyba oboje się nie spodziewali. Podeszła do niego bliżej i przytuliła czule do siebie, by następnie pocałować go lekko za uchem. Ten gest dodał mu otuchy, gdyż wiedział, iż czeka go trudna rozmowa z ordynatorem. Nawet nie wiedział czy będzie miał jeszcze szansę ją zobaczyć i rzeczywiście pojawi się na dole w barze. Jednak jakaś siła dawała mu wiarę, że tak.

– Byłeś naprawdę odważny. Uratowałeś mu życie, jestem z ciebie bardzo dumna - powiedziała szczerze, z uśmiechem perlistym niczym skrzydła anioła. Mężczyzna odwzajemnił go i musiał przyznać, że dawno nie czuł się doceniony. Brakowało mu tego, cholera bardzo mu tego brakowało. Z Astorią zawsze wymieniali się czułościami. Była to kobieta twardo stąpająca po ziemi, wiedząca czego chce, która nie chciała jedynie stać za bogatym mężem. Draco wspierał ją w jej wyborach, a ona potrafiła być dumna z niego. Dopełniali się. Zerknął jeszcze raz na kobietę i zniknął w gabinecie.

– Chciał mnie pan widzieć ordynatorze - odezwał się na wstępie, przekraczając próg pomieszczenia, pamiętał je doskonale. Bywał tu tak często… masa wspomnień uderzyła w niego, dlatego cieszył się, że zdążył usiąść na przeciwko mężczyzny, gdyż od nadmiaru myśli, aż mu się zakręciło w głowie. To tutaj omawiali każdy najtrudniejszy przypadek, tutaj znajdowali rozwiązania, tutaj padały krzyki, łzy i wyładowania złości po nieudanej operacji.

– Tak Draco, chciałem Cię widzieć - odpowiedział już spokojniej niż na korytarzu. Od kiedy pamiętał denerwował się szybko, lecz równie szybko mu przechodziło. Allan Roseman był około czterdziestopięcioletnim mężczyzną, o ciemnych oczach i karnacji w kolorze oliwki. Jego włosy miały czarny odcień, choć od słońca wpadały w tony czekoladowe. Allan i Draco zawsze się lubili. Roseman miał do niego zaufanie. Wiedział, że jeśli trzeba dokonać niemożliwego, on to zrobi, tylko jemu się uda. To dlatego mianował go ordynatorem jednej z katedr i pozwolił mu na żądny absolutne. Widział bowiem efekty pracy Malfoy’a i jego zespołu.

– Nie musisz nic mówić, nie będę stawiał oporu - Draco zachowywał pozorny spokój. Sądził, że jego los jest już przesądzony i nie miał zamiaru się mu sprzeciwiać. Miał świadomość, że przeprowadzanie zabiegów bez uprawnień magomedyka to zbrodnia karana na poziomie zabójstwa. Jego sytuacja nie była więc najlepsza, bo miał już na koncie dwa zabójstwa podobno przeprowadzone z premedytacją.

– Oporu? - Roseman zdziwił się odpowiedzią mężczyzny, aż na chwilę zmarszczył brwi i zamilkł - ty myślisz, że chcę cię odesłać do Azkabanu? - zaświtało mu w głowie i nagle roześmiał się jakby usłyszał najzabawniejszy żart w życiu. W rzeczy samej dla niego tak było - pogięło cię? Człowieku, takich lekarzy potrzebuję tutaj! W Azkabanie nikogo już nie uratujesz, nikomu nie pomożesz! Zaczynasz od jutra, a ja jeszcze dziś napiszę oficjalne pismo do ordynatora instytutu, w którym byłeś, że wnioskuję o twój powrót do praktyki. Witaj na pokładzie Malfoy i… nie spieprz tego. Zespół na ciebie czeka i liczy - Draco pierwszy raz w życiu był tak zaskoczony. W jednej chwili miał ochotę śmiać się, krzyczeć i płakać. Właśnie odzyskał coś, co myślał, że przepadło bezpowrotnie. Po stracie Astorii i matki, potem najbardziej cierpiał po stracie uprawnień do wykonywania zawodu. Medycyna była dla niego wszystkim. Po wojnie postanowił, że już nigdy nikogo nie skrzywdzi z własnej ręki, że stanie się lepszym człowiekiem, pomocnym innym. Chciał ratować życia, których i tak już zbyt wiele zabrała wojna. Po ukończeniu Hogwartu poszedł więc na studia. Jednocześnie wykonywał praktykę magomedyka na magicznym Uniwersytecie imienia Morgany le Fay w Londynie i na mugolskim uniwersytecie he Chancellor, Masters and Scholars of the University of Oxford również w Londynie. Potocznie mugolską uczelnię nazywają Uniwersytetem Oxfordzkim i Draco ukończył go z wyróżnieniem po 4 latach nauki, następnie zdecydował się na jeszcze 2 letnią praktykę uczelnianą, by tak przygotowanym móc rozpocząć pracę magomedyka najpierw na oddziale magicznych urazów, a w późniejszym czasie objął stanowisko ordynatora oddziału magicznych urazów czarnomagicznych. Kochał swoją pracę, niemal tak mocno jak Astorię. W tamtym czasie były to jego dwa światła w życiu, które w pewnym momencie stracił i wiedział, że już nigdy nie odzyska. A tutaj pojawia się promyk nadziei, może wrócić do pracy, może ratować życia, uzdrawiać - rozumiem, że jutro będziesz punktualnie? Nott i Zabini wracają do twojego zespołu - głos Allana obudził go z zamyślenia, w które wpadł przez tą niesamowitą wiadomość.

– Tak, tak oczywiście - odpowiedział z roztargnieniem. Nie był w stanie obecnie ułożyć sensowniejszej wypowiedzi.

– To do jutra - odpowiedział mu Allan kończąc rozmowę. Draco wstał z fotela i od razu udał się do wyjścia z jego gabinetu, gdzie pod drzwiami od razu dopadła go Hermiona. Nawet się nie zdziwił. Od kiedy pamiętał była ciekawska i niecierpliwa, prędzej by go zaskoczyło gdyby rzeczywiście czekała w barze, tak jak jej powiedział. Nie miał do niej żalu. W pewnym sensie cieszył się, że jest jeszcze ktoś na tym świecie, kogo obchodzi jego los.

– Draco! - usłyszał jej podniesiony głos, który woła jego imię. Była przejęta i wyglądała na zmartwioną. Stanął tuż przed nią patrząc w jej oczy. Jego postawa była zupełnie odwrotna. Spokój i dezorientacja biły od niego, co i ją zaczęło dziwić - no mów! - krzyknęła w końcu niecierpliwie. Martwiła się co teraz z nim będzie. Czy od razu trafi do Azkabanu? Czeka go kolejny proces? Potrzeba mu prawnika? Może od razu powinnam zawiadomić Dafne albo lepiej Harry’ego? Kobieta w głowie miała chaos spowodowany strachem o swojego pacjenta, ale też… no właśnie, kim był dla niej Draco Malfoy? Trudno było jej to w tej chwili określić, jednak czuła, że nie może pozwolić mu na zniknięcie ze swojego życia.

– Wracam do pracy - oznajmił z takim spokojem jakby mówił jej, że na dworze aktualnie nie pada. Kobieta zrobiła wielkie oczy i w pierwszej chwili chyba nie uwierzyła w to co mówi. Po chwili jednak ujrzała szerzący się na jego twarzy uśmiech - Hermiono, wracam do praktyki lekarskiej! - wypowiedział kolejne zdanie z nieopanowaną już radością. W dwóch krokach pokonał odległość między nimi i wziął ją w ramiona. Uniósł w górę by okręcić się z nią w około własnej osi - wracam do pracy! - powtórzył donośnie i radośnie, a ona perliście się roześmiała patrząc mu w oczy.

– Draco, to cudownie. Tak się cieszę! - odpowiedziała z prawdziwą szczerością oplatając ręce w około jego karku. Ponownie ich spojrzenia się skrzyżowały. Mężczyzna nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w końcu jest w odpowiednim miejscu i czasie. Wszystko zaczęło się układać i to za sprawą tej małej, niepozornej kobiety, którą trzymał w ramionach. Tak, Draco Malfoy był szczęśliwy pierwszy raz od conajmniej 3 lat. Mógł to przyznać sam przed sobą z czystym sercem.


Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page