top of page

Day 21

Pierwsze co zobaczył po przebudzeniu to oślepiające promienie słońca. Pozwolił zmęczonym oczom przyzwyczaić się do jasności.

– Weź, pomoże Ci - usłyszał cichy głos kobiety, która podawała mu jakieś dwie, białe tabletki.

– Co to? - zapytał przecierając oczy. Bolał go cały obszar pod i nad prawym okiem. Tam oberwał od Weasley’a.

– Mugolski sposób na kaca - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Wziął od niej pastylki aspiryny i wodę, którą wypił do końca.

– Jak Alsephine? - zapytał po chwili spoglądając na kobietę z zainteresowaniem. Cały czas na jej ustach majaczył uśmiech. Miała dobry humor więc wnioskował, że nie było tak źle. Gdy wczoraj wychodził Hermiona czytała jej bajkę. Wydawało się, że dziewczynka się uspokoiła.

– Wszystko w porządku. Wczoraj trochę jej poczytałam, potem bawiła się z Lori. Naprawdę fajnie im to wychodziło. Alse chyba czuła odpowiedzialność za małą. Później zasnęła wymęczona i teraz właśnie się ogarnia na śniadanie - odpowiedziała pogodnie. Uważała za swój osobisty sukces, że w dniu wczorajszym udało jej się przekonać do siebie dziewczynkę. Alse z chęcią słuchała jak czyta bajkę, a zmęczona dość szybko zasnęła. Gdy obudziła się dzisiaj rano przyszła do sypialni Hermiony, wiedząc, że Draco lepiej nie budzić. Granger uprzedziła ją o tym, gdy obudziła się przez nocne hałasy. Wyjaśniła, że mężczyzna miał lekki wypadek i potrzebuje spokoju, dlatego gdyby czegoś potrzebowała ma obudzić ją. Rano po prostu już się nudziła więc przyszła do kobiety z prośbą o pomoc w porannej toalecie. Hermiona z chęcią pomogła przygotować jej ubranie na dzisiaj i rozczesała włosy. Gdy Alse brała prysznic, ona wstąpiła do pokoju mężczyzny i jak się okazało ten już nie spał.

– Cieszę się, że nie sprawiła ci kłopotów. Za to ja przyniosłem je ze sobą… - westchnął ciężko. Nadal w głowie miał słowa Weasley’a wykrzyczane mu w walce. Chyba najbardziej bolało go, że rudy miał rację. Był mordercą, który powinien siedzieć w Azkabanie. Coraz bardziej uważał, iż popełnił błąd próbując powrócić do normalnego życia. To już nie było dla niego. Piętno, którym sam się okrył nie pozwoli mu na spokój. Każdy kto go zobaczy będzie wiedział co zrobił. Będą wytykać go palcami i omijać szerokim łukiem.

– Draco, nie rozmyślaj tyle. Zadręczasz się, a to nie jest prawdą - powiedziała spokojnie jakby znała jego myśli. Nie wchodziła jednak do jego głowy, mężczyzna wszystkie troski wypisane miał w oczach. Kobieta wstała powoli i udała się do drzwi - ogarnij się i zejdź na śniadanie - dodała przyjaźnie przed wyjściem z pomieszczenia. Pod drzwiami czekała już na nią Alsephine. Wspólnie zeszły do kuchni.


*


– Na co masz ochotę? - zapytała Hermiona, gdy stanęła przed kuchennymi szafkami. Pierwsze co zrobiła to włączenie ekspresu. Świeżo zaparzona kawa przyda się jej, ale przede wszystkim Draco.

– Nie wiem. Delfi nie gotowała. Codziennie były kanapki - Alsephine usiadła na wysokim stołku przy wyspie. Wzruszyła ramionami i odpowiedziała znudzonym głosem.

– A co lubisz? - Hermiona spojrzała na nią uważnie. Była ciekawa jaka tak naprawdę jest dziewczynka. Widać było, że brakuje jej rodzicielskiej troski i opieki. Wychowywana przez przyrodnią siostrę, która miała obojętny, czasem nawet nienawistny stosunek do świata i ludzi, sprawił, że Alsephine była nacechowana negatywnymi emocjami. Granger postawiła sobie za cel zmienić to. Chciała by Alse zachowywała się jak każda dziewczynka w jej wieku. By rysowała kredkami i bawiła się lalkami. Może by chodziła na lekcje tańca lub gimnastyki albo może będzie wolała grać na jakimś instrumencie? Kobieta uznała, że musi o tym porozmawiać z Draco, wpadła bowiem na pomysł, że takie zajęcia kreatywne pomogą dziewczynce w opanowaniu jej mocy. Może gdy skupi uwagę na innych zajęciach, jej moc zostanie uśpiona, gdy dziecko będzie wykonywać czynności bez pomocy magii.

– Jak chodziłyśmy do restauracji, to zawsze smakowały mi takie puchate naleśniki z owocami - odpowiedziała obojętnie bawiąc się solniczką, którą znalazła na wyspie. Po chwili odesłała ją za pomocą magii na jej miejsce obok pieprzu.

– Omlet. Dobrze, zrobię ci omleta - odpowiedziała uśmiechnięta Hermiona - chciałabyś mi pomóc? - zapytała uprzejmie chcąc zachęcić dziewczynkę do integracji. Znowu ujrzała wzruszenie ramionami.

– Mogę - odpowiedziała krótko, co było charakterystyczne w ich rodzinie.

– Obierz więc truskawki i pokrój w kawałki, masz też kiwi, borówki i maliny - Hermiona podała jej miseczki z owocami. Dziewczynka postawiła je przed sobą i zabrała się do pracy. Używała magii by obrać owoce - Alse, ale proszę byś robiła to bez użycia magii. Weź nożyk i deskę do krojenia - Hermiona widząc poczynania dziewczynki odezwała się po chwili. Poprosiła ją ze spokojem w głosie.

– Po co? Tak jest prościej - Alse nie była przekonana do prośby kobiety. Nie rozumiała dlaczego ma robić coś ręcznie, skoro z użyciem magii było szybciej.

– Bo czasami w życiu nie możemy iść na skróty. Wyjdzie nam to na gorsze niż gdybyśmy obrali dłuższą drogę - wyjaśniła spokojnie gdy sama wbijała jajka do miski. Starannie oddzielała przy tym żółtko od białka i robiła wszystko ręcznie, by dać dobry przykład dziewczynce. Ta westchnęła ciężko, ale wstała i wzięła deskę oraz nóż. Wróciła na miejsce i zaczęła kroić owoce za pomocą noża. Hermiona uśmiechnęła się z radością, gdyż Alse posłuchała jej prośby. Draco również był pozytywnie zaskoczony. Właśnie stał w wejściu do kuchni i uśmiechał się z satysfakcją. Wiedział, że Granger dotrze do małej buntownicy. Miała w sobie dar jednania ludzi. Dlatego dziś w spokoju mogli zjeść wspólne śniadanie. Niemal jak prawdziwa rodzina, którą przecież nie byli.


*


Śliczna blondynka siedziała na wiklinowym fotelu na tarasie swojego domu. Obserwowała jak ciemnowłosy mężczyzna bawi się z ich córeczką. Była wdzięczna. Choć nie spodziewała się, że jej życie tak się potoczy, to była ogromnie za nie wdzięczna. Jeszcze po Hogwarcie planowała, że pójdzie na magizoologię i będzie jeździć po świecie odkrywając zapomniane lub całkowicie nieznane gatunki magicznych zwierząt. Przez chwilę nawet przyjaźniła się z Newtem Skamanderem, który w tej dziedzinie bardzo jej imponował. Mogli stworzyć zgraną parę. Dwójka świrów, zakręcona na punkcie magicznych zwierząt. To było coś. Wtedy jednak dowiedziała się, że jest w ciąży. Po pamiętnej imprezie, gdy świętowali jako absolwenci Hogwartu. Dawno się nie widzieli, chcieli powspominać i zobaczyć co dzieje się u każdego z nich. W końcu lata mijały szybko. Muzyka, tańce, alkohol. Nawet nie pamięta kiedy wylądowała w ramionach Teodora. Czy to ona zainicjowała pocałunek? On pierwszy zdjął z niej bluzkę? Wiedziała tylko, że miała to być jednonocna przygoda. Fajny seks, jako urozmaicenie zabawy i tyle. Później nawet ze sobą nie rozmawiali. Do czasu… gdy spóźniał jej się okres postanowiła sprawdzić czy aby na pewno jest wszystko w porządku. Czasami przecież tak bywa. Była w szoku gdy usłyszała, że jest w ciąży. Popłakała się i bynajmniej nie ze szczęścia, jednak lekarka tak to odebrała i rzewnie jej gratulowała.

Nie miała pojęcia jak ma to przekazać Teodorowi. Czy będzie chciał być ojcem dla ich dziecka? Czy będzie zabierał je na weekendy? Czy będzie chciał jedynie płacić na jego utrzymanie? Gdy szła na spotkanie z Nottem, w głowie miała setki pytań, jednak gdy usiadła z nim na parkowej ławce, nagle wszystkie wyleciały z jej głowy. Nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Płakała. Czuła się tak bezsilna i samotna. I gdy w końcu odważyła się powiedzieć te trzy, druzgocące ją wtedy słowa „jestem w ciąży” wstrzymała oddech i z zamkniętymi oczami czekała na wybuch złości. Nic takiego się jednak nie stało, a gdy w końcu odważyła się otworzyć oczy, Teodor spoglądał na nią z błyskiem szczęścia w oczach.

– Będę ojcem? - zapytał niepewnie nie spuszczając z niej wzroku. Bała się wydusić z siebie choćby słowo, jej głos odmówił jej posłuszeństwa więc jedynie twierdząco kiwnęła głową. Teodor wziął ją w ramiona i krzyknął radośnie - Będę ojcem! - i wtedy dopiero wypuściła tak długo wstrzymywane powietrze. Poczuła spokój.

Długo jednak się mijali. Nie potrafili być razem, tak przynajmniej twierdziła Luna. Teodorowi zależało nie tylko na Lorenne, na jej cudowniej mamie również. Lovegood długo nie potrafiła tego zrozumieć. Zawsze uważała, że była jedynie panną na jedną noc i to, że urodziła mu dziecko nie znaczy, że jest do niej przykuty do końca życia. Jego jednak przykuły do niej uczucia. Pokochał ją. Pokochał jej uśmiech, piękne długie blond włosy, magiczne oczy i ten łagodny spokój. Rozsiewała w około siebie aurę nie do opisania. Pokochał ją całą. Dlatego gdy kilkanaście dni temu, w końcu zgodziła się dać im szansę, popłakał się z radości. Miał rodzinę. Prawdziwą, całą rodzinę. Córkę i ukochaną dziewczynę.

– Luna - usłyszała jego przyjemny dla ucha głos. Wyrwał ją z myśli i wspomnień. Spojrzała na niego jeszcze lekko nieprzytomnym wzrokiem, jednak ze szczerym uśmiechem na ustach. To zachęciło go do dalszych słów - wiem, że to może zbyt zwykłe. Oczywiste lub nie. Być może szybkie, lecz nie pochopne. Luno Lovegood - uklęknął na jedno kolano, a zza pleców wyjął małe, granatowe pudełeczko z milionem srebrnych drobinek, które zmieniły się niczym gwiazdy na niebie - czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - zapytał na jednym wydechu, a oczom kobiety ukazał się piękny, rodowy pierścień Nottów. Był idealny, niemal jak stworzony dla niej. Granatowe, duże oczko, otoczone koroną małych, jasnych diamentów. Niczym planeta okraszana księżycami. Luna uroniła kilka łez i znów jej głos stracił moc. Energicznie kiwała głową, w końcu wyduszając z siebie.

– TAK! - mężczyzna włożył na jej serdeczny palec prawej dłoni pierścionek, który pięknie skomponował się z jej dość krótkimi, granatowymi paznokciami. Oficjalnie Luna Lovegood niebawem miała stać się panią Nott.

*


Dafne niemal codziennie jako ostatnia wychodziła z kancelarii. Gdy nie musiała być w Wizengamotcie przesiadywała w swoim biurze, zawsze z filiżanką zielonej herbaty i masą dokumentów w około siebie. Dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Właśnie spakowała wszystkie teczki, które chciała jeszcze wieczorem przejrzeć w domu i zgasiła wszystkie światła by udać się do wyjścia. Przeszła przez drzwi i sięgała po klucze, gdy usłyszała szmer za swoimi plecami. Starała się nie wpaść w panikę, wiedziała, że musi rzucić wszystkie rzeczy by wyjąć różdżkę. Głupota.

– Greengrass - usłyszała za plecami znajomy jej głos.

– Weasley - odpowiedziała spokojnie, zakluczyła drzwi i dopiero wtedy odwróciła się w stronę mężczyzny - czego chcesz? - zapytała twardo.

– Przestań zajmować się sprawą mojej żony! - krzyknął wściekły. Wyglądał niczym obłąkany. Wiedziała o sytuacji Padmy, w której na nią naskoczył. Nie dostał wtedy działki i teraz był na jeszcze większym głodzie.

– Ronaldzie, twoja żona wynajęła mnie jako swojego prawnika reprezentującego ją w sprawie rozwodowej. Pogódź się z tym i nie nachodź mnie, gdyż mogę zgłosić Wizengamotowi, że utrudniasz sprawę. Nachodzisz mnie, Hermionę i moich pracowników, a to jest niezgodne z prawem - mówiła twardo, lecz spokojnie. Schowała klucze do małej torebki, dzięki czemu niepostrzeżenie mogła sięgnąć po różdżkę. Ukryła ją za sobą, by Ron nic nie podejrzewał i nie wpadł w szał. W jej oczach był nieobliczalny i zasadnym było bać się go.

– Pieprzysz! - ryknął Ronald niemal na całą ulicę. Dafne wzdrygnęła się jego krzykiem. Chciała jak najszybciej uciec mężczyźnie i nie wdawać się z nim w pyskówki, gdyż do niego już nic nie docierało. Zauważyła, że mężczyzna niebezpiecznie się do niej zbliża.

– Nie podchodź! - uniosła głos i różdżkę przed siebie. Ron zaśmiał się jedynie zataczając to w prawo to w lewo. Nagle uśmiechnął się złowrogo i rzucił w przód wprost na zdezorientowaną Padmę. Przyszpilił ją do ściany tuż obok drzwi. Kobieta czując jego silne ręce na swojej szyi przeraziła się nie na żarty. Wypuściła z ręki wszystkie teczki. Szarpała się by choć trochę odsunąć go od siebie i zyskać oddech, którego tak jej brakowało. Przed oczami miała już mroczki i czuła, że jeśli zaraz coś się nie wydarzy, czegoś nie zrobi, to rudzielec po prostu ją udusi.

– Drętwota! - usłyszała za sobą i niespodziewanie Ronald runął przed nią rażony zaklęciem. Odetchnęła z ulgą, automatycznie łapiąc się za obolałą szyję. Wiedziała, że będzie mieć siniaki i krwawe pręgi.

– Olivier? - wydyszała pochylona w przód. Jedną dłoń nadal trzymała na szyi, drugą położyła na sercu. Była przerażona.

– Nic ci nie jest Padmo? - Wood schował różdżkę i podszedł do kobiety. Pozbierał wszystkie jej rzeczy, a następnie złapał ją pod ramie by objąć delikatnie w talii i odejść od leżącego Ronalda. Przeszli kawałek do głównej drogi, gdzie ruch uliczny był duży, a lampy oświetlały chodniki i pasy ruchu.

– Wszystko w porządku, ale nie wiem co by było gdyby nie ty… - powiedział cicho. Przysiedli na wysokim murku, a Olivier podał jej butelkę wody. Padma z wdzięcznością ją przyjęła i upiła kilka łyków. Gardło niemiłosiernie ją bolało, jednak chłodna ciecz lekko łagodziła ten ból - co tak właściwie tam robiłeś? - zapytała po chwili ciszy, gdy jej gardło miało czas na odpoczynek.

– Zapomniałem jednej teczki, miałem popracować wieczorem, bo jutro mam klienta - odpowiedział spokojniej. Nadal jednak uważnie przyglądał się kobiecie. Martwił się o nią. Uważał, że zdecydowanie za dużo pracuje i izoluje się od pomocy innych. Niejednokrotnie juz proponował, że to on będzie zamykał kancelarię. Albo, że będzie ją odprowadzał do domu. Sugerował mnóstwo razy by korzystała z sieci fiuu, ona jednak była uparta. Od śmierci Astorii, z którą nadal się nie pogodziła, wszystko robiła sama. Uważała, że musi polegać jedynie na samej sobie, bo jeśli dopuści kogoś do siebie, to zostanie zraniona. Zawsze powtarzała, że nie przeżyłaby gdyby znowu ktoś zniknął z jej życia, gdyby kogoś jej odebrano. Dlatego ciągle odrzucała Oliviera i trzymała go na dystans. Mężczyzna naprawdę był cudowny i starał się o jej względy, dodatkowo świetnie się dogadywali i potrafili zgrać się w wielu tematach. Jednak jej blokada nie pozwalała jej się przełamać.

– Chcesz tam wrócić? - zapytała z przestrachem.

– Nie. Przyjdę jutro wcześniej - odpowiedział podając jej rękę. Kobieta bez wahania ją przyjęła. Olivier przyciągnął ją do siebie by mocno przytulić i skryć w swoich ramionach. Oparł brodę na jej głowie i lekko pocałował - Dafne, daj sobie pomóc. Proszę - szepnął w jej długie, lśniące włosy.

– Odprowadzisz mnie do domu? - zapytała odsuwając się od niego i spoglądając w jego magiczne oczy. Skinął z uśmiechem i zabrał jej dokumenty. Ponownie wyciągnął w jej stronę dłoń. Ujęła ją z uśmiechem i ruszyli wspólnie do jej apartamentu. Wyglądali niczym zakochana para, która wybrała się na wieczorny spacer. W rzeczy samej, przecież byli zakochani.

*


Pansy Parkinson-Potter stała właśnie przed szpitalem Św. Munga. Odetchnęła głęboko, po kilku dniach spędzonych w szpitalu miała już dosyć. Brakowało jej świeżego powietrza, słońca, śpiewających ptaków, a nawet szumu samochodów za oknem. Uśmiechnęła się promiennie. Wszystko było w porządku. Ich synek jest bezpieczny. Nie potrafiła słowami wyrazić wdzięczności, którą darzy swoich przyjaciół. Kolejny raz jej nie zawiedli. Stanęli na wysokości zadania i cały czas dbali by wszystko było w porządku. Draco, Blaise i Teodor cały czas nad nią czuwali, a teraz widziała już w oddali burzę długich, rudych włosów. Ginny Weasley przebiegała właśnie przez ulicę, machając do niej wesoło. Harry nie mógł pogodzić się z tym, że nie będzie mógł odebrać żony ze szpitala. Goniła go bardzo ważna akcja ministerstwa i jako szef biura aurorów musiał być w pogotowiu i czuwać nad swoim zespołem. Wtedy pojawiła się niezawodna Ginny, która od razu zaoferowała, że zajmie się tego dnia Pansy. Dlatego właśnie stanęła obok przyjaciółki, mocno tuląc ją do siebie, a następnie sięgnęła po jej torbę, by ta absolutnie się nie przemęczała. Zrezygnowały z teleportacji i sieci fiuu, nie są to dobre środki przemieszczania się dla kobiety w ciąży, dlatego panna Weasley postanowiła, że skorzystają z mogolskiego środka transportu jakim jest samochód. Zaprowadziła przyjaciółkę do pojazdu, pomogła wsiąść i zapiąć pasy, a następnie poszła odłożyć torbę do bagażnika. Zajęła miejsce kierowcy i wszystko sprawdzając kilka razy w końcu ruszyła z parkingu. Cieszyła się, że Pansy jest wyrozumiałym pasażerem, bowiem nieczęsto miała okazję jeździć samochodem. Mimo, że i ona i Blaise mieli własne pojazdy, to ona ze swojego korzystała sporadycznie. Postanowiła sobie, że zacznie to robić częściej, bowiem wiedziała, że praktyka czyni mistrza i musi po prostu jeździć lepiej.

– Jak się czujesz Pansy? - zapytała włączając klimatyzację i ustawiając nawiew tak by nie był zbyt mocny. Włączyła też spokojną muzykę, gdy samochód automatycznie połączył się z jej telefonem. Była pod wrażeniem mugolskiej technologii. Cały czas ją zaskakiwała. Zrozumiała dlaczego przez tyle lat jej ojciec był nią tak zafascynowany.

– Dobrze, chłopaki spisali się na medal. Jeszcze rano miałam badania kontrolne. Wszystko jest w porządku - odpowiedziała ciemnowłosa spokojnie. Oparła się wygodnie o siedzenie zerkając na rudą, która cały czas skupiona była na drodze. Widziała, że się stresuje jazdą - dziękuję Ginny. Doceniam, że po mnie przyjechałaś samochodem - dodała po chwili. Naprawdę podziwiała Weasley, że zdecydowała się prowadzić to ustrojstwo. Ona nie lubiła samochodów. O tyle o ile nie przeszkadzało jej bycie pasażerem, to sama w życiu nie miała zamiaru prowadzić tej dziwnej, dla niej, maszyny.

– Tak, opiekowali się wami z największym staraniem. Cieszę się, że wszystko jest w porządku. Bardzo się martwiłam - przyznała szczerze młoda Weasley. Pansy uważała ją za bardzo kochaną i troskliwą. Miejscami była urocza i delikatna, lecz każdy wiedział, że jeśli ktoś jej zajdzie za skórę to pokaże swoje pazury. Była gryfonką z krwi i kości. Ginny niezbyt precyzyjnie zaparkowała samochód pod domem państwa Potter. Wyłączyła silnik i odetchnęła z ulgą. Wysiadła pierwsza, by szybko otworzyć drzwi Pansy, a następnie zabrać jej torbę z bagażnika. Otworzyła bramkę, która prowadziła małą ścieżką do drzwi domu. Pod nimi stała już uśmiechnięta, długowłosa blondynka. Luna Lovegood machała do nich pogodnie i uśmiechała się wesoło.

– Mam ciasteczka! - wskazała na pakunek gdy tylko kobiety do niej podeszły. Na ustach miała swój charakterystyczny, lekko rozmarzony uśmiech, który bardzo do niej pasował. Był po prostu jej, niepowtarzalny.

– Cudownie, korzenne? - zapytała ruda z nadzieją, a gdy Luna pokiwała twierdząco, niemal podskoczyła z radości. Pani Potter ściągnęła zabezpieczenia z drzwi i wpuściła przyjaciółki przodem. Ginny od razu odesłała torbę do jej sypialni i udała się do kuchni by przygotować kawę dla niej i dla Lovegood, a dla Pansy zaparzyła herbatę. Usiadły przy okrągłym stole, gdzie blondynka rozłożyła już ciasteczka.

– Zaraz powinna dołączyć Hermiona! - krzyknęła ruda z kuchni, gdy stawiała wszystko na tacy. Lewitowała ją zaklęciem w stronę stołu, gdyż nie ufała aż tak bardzo swoim zdolnościom kelnerskim. Nie minęło pięć minut i wspomniana kobieta pojawiła się w kominku. Przytuliła wszystkie przyjaciółki po kolei i zajęła ostatnie wolne miejsce przy stole.

– Lori z Theo? - zapytała śląc uśmiech w stronę Luny. Ta kiwnęła głową zajadając ciastko.

– Jak się czujesz Pansy? - tym razem przeniosła wzrok na ciemnowłosą przyjaciółkę. Obserwowała ją uważnie, jakby szukała oznaki do niepokoju.

– Dziękuję, dobrze. Miałam dobrą opiekę i was przy sobie - odpowiedziała pogodnie Pansy uspokajający tym samym Hermionę.

– A ty Ginny? Jak ty się czujesz? Wszystko w porządku? Kiedy wrócisz do ligi? - do rudowłosej padło najwięcej pytań. Hermiona bowiem martwiła się faktem, że Ginny zawiesiła swój udział w tegorocznej lidze quidditcha. Była jednym z najlepszych graczy w kraju. Dostała się do najlepszej drużyny, o której zawsze marzyła, jednak zrezygnowała z tego na rzecz przyjaciół. Powtarzała, że są ważniejsi niż gra, że czuje się potrzebna tutaj i nie byłaby w stanie dobrze grać wiedząc, że zostawia ich w trudnych sytuacjach, a za takie uważała ostatnie wydarzenia z Pansy czy rozwód Hermiony.

– Myślę, że dopiero po ślubie. Teraz za dużo się dzieje bym was opuściła - odpowiedziała szczerze, jednak w jej głosie była również nuta, która mówiła, że nie zniesie ani krzty sprzeciwu w tej sprawie.

– Macie już datę? - zapytała rozmarzona Luna. Pansy uśmiechała się lekko, szczęśliwa, że im się układa. Wiedziała, że Blaise jest szalenie zakochany w Ginny już od ostatnich lat Hogwartu. Wtedy jednak nie było sposobności na związek ślizgona z gryfonką.

– Chyba tak - odpowiedziała pogodnie ruda i uśmiechnęła się do wszystkich przyjaciółek.

– Hermiono, a jak spotkanie z Alsephiną? - nagle odezwała się Pansy, która była ciekawa jak przebiegło przybycie młodej Riddle.

– Na początku było bardzo ciężko, ale później już się uspokoiła i pozwoliła mi bym poczytana jej książkę i zaplotła włosy. Rano robiłyśmy razem naleśniki i trochę nabijałyśmy się z Draco, który po wczoraj… mocno cierpiał bynajmniej nie przez walkę z Ronaldem - odpowiedziała, a na to wspomnienie na jej ustach majaczył lekki uśmiech. Rzeczywiście, dziś rano również ułożyła długie, ciemne włosy dziewczynki w delikatne fale z opaską, by nie opadały jej na oczy. Widziała uśmiech na twarzach przyjaciółek i aż sama wesoło wyszczerzyła zęby znad filiżanki kawy. Plotkowały do wieczora ciesząc się swoim towarzystwem i pysznymi ciastkami.


Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page