top of page

Day 4

Czasami przychodził taki dzień, że nie miała siły i ochoty wstawać z łóżka. Była zmęczona i obolała. Wiedziała jednak, że pozostanie dłużej w sypialni to zły pomysł. Jej rutyna była prosta - ogarnąć się i wyjść z domu nim Ronald zdąży wstać. Poranna toaleta zajmowała jej mniej niż pół godziny, a najważniejszym punktem była filiżanka kawy bez której nie wyobrażała sobie wyjść z domu. O 7:00 była gotowa by teleportować się pod instytut. Swoją pracę zaczynała na ogół około 8:30 dlatego miała półtorej godziny, w których mogła po przechadzać się po ogrodach i porozmawiać z pacjentami, którzy mieli na to ochotę. Szczególnie uwielbiała staruszkę imieniem Amelia. Była to rozczulająca kobieta w podeszłym wieku, która cierpiała na amnezje. Pewnego dnia wyszła z domu i nigdy do niego nie wróciła, gdyż nie pamiętała gdzie mieszka czy jak nazywa się ktokolwiek z jej rodziny. Przykrym był fakt iż nikt nie poszukiwał starszej kobiety. Amelia trafiła więc do instytutu, a Hermiona zaczęła traktować ją niemal jak babcię.

– Hermiono! - zawołała do niej z uśmiechem pani Amelia i pomachała wesoło. Młodsza kobieta od razu do niej podeszła by wziąć ją pod rękę i poprowadzić do najbliższej ławeczki.

– Dzień dobry pani Amelio - odpowiedziała odwzajemniając jej uśmiech. Przy Amelii czuła się spokojna, a jej nerwy i problemy były ukojone, niczym przy spotkaniu z prawdziwą babcią, która zabiera troski wnuków dając im ciepłe mleko, ciasteczka i pozwalając na wszelkie przyjemność, byle tylko sprawić im radość. Hermiona czuła, że właśnie taką babcią była Amelia.

– Jak się masz dziecinko? Słyszałam, że leczysz tego zimnokrwistego. Uważaj, żeby cię nie skrzywdził kochaniutka, podobno to bardzo zły człowiek. Widziałam jak prowadzili go do pokoju… jakie on ma spojrzenie. Zimne, twarde niczym najostrzejsze skały, na których może rozbić się każdy statek. To nie jest bezpieczna przystań Hermionko - staruszka spoglądała na młodszą kobietę z taką troską, że ta niemal uroniła kilka łez ze zruszenia. Tak dawno nikt się o nią nie troszczył w taki sposób. Czuła się poruszona opiekuńczością Amelii.

– Spokojnie pani Amelio, proszę się o mnie nie martwić. Draco mnie nie skrzywdzi - ujęła dłoń staruszki i poklepała ją w pocieszającym geście.

– Draco… powinien być niczym żywy ogień. To takie sprzeczne z jego naturą - Amelia szczerze się zamyśliła. Hermiona wiedziała, że kobieta nawiązuje do znaczenia imienia Draco. Musiała przyznać, że młody Malfoy był połączeniem wszelkich sprzeczności. Czasami potrafił wpaść w szał i furię tak niszczycielską jak szatańska pożoga, na co dzień zaś był zimnym, opanowanym i niedostępnym arystokratą, wychowanym w przekonaniu o czystości krwi i pogardzie do słabszych i gorszych od niego.

– Cóż… Draco jest bardzo sprzeczną osobą. Znam go trochę ze szkoły - Hermiona przyznała rację starszej kobiecie i uśmiechnęła się do niej z nostalgią - ale już, dosyć o moim pacjencie, porozmawiajmy o tym jak się czujesz? Czy nie dręczą cię już te straszne koszmary? Eliksir pomógł? - kobieta sprytnie zmieniła temat.

– Oh Hermionko… - Amelia zaczęła rozwodzić się na temat swoich koszmarów i znaczeń tego co w nich widziała. Starsza Kobieta była bardzo przesądna, wierzyła w znaczenie snów i przepowiednie. Koło łóżka, na szafeczce nocnej zawsze miała sennik by gdy tylko się obudzi, mogła sprawdzić znaczenie tego co widziała na jawie. Hermiona starała się skupić całą uwagę na Amelii, jednak dziwne uczucie, że ktoś je obserwuje, sprawiało, że nie czuła się do końca spokojnie. Nikogo podejrzanego nie zauważyła w pobliżu, jednak intuicja kobiety nie myliła się. Z okna pierwszego piętra, ze swojego małego pokoiku obserwował je blond arystokrata, zaintrygowany panią Weasley, która zawsze przychodziła o tej samej godzinie do instytutu i przechadzała się po jego ogrodach.

*

Do jego drzwi zapukała jak zawsze równo o 9:00. Po rozmowie z Amelią, poszła do swojego gabinetu, by napisać prośbę o przepustkę dla Draco i pozostawić ją w recepcji dla ordynatora, który przychodził zawsze nieco później. Nie należał do rannych ptaszków jak sam mawiał. Nie usłyszała zaproszenia dlatego jak codzień nacisnęła na klamkę i weszła do pomieszczenia. Draco siedział z pergaminem i rysikiem na łóżku skierowany w stronę okna.

– Cześć Draco - przywitała się uprzejmie siadając na krzesełku. Stwierdziła że musi zacząć transmutować je w coś wygodniejszego. Mężczyzna nie odezwał się jednak podniósł na nią wzrok obserwując uważnie przez dłuższą chwilę. Podejrzewała, że szuka świeżych siniaków i oznak, że Ronald znowu coś jej zrobił. Nie znajdując nic niepokojącego powrócił do poprzedniej czynności - Co robisz? - zapytała z ciekawością. Liczyła na odpowiedź. Chciała po prostu zacząć z nim rozmawiać. O wszystkim i o niczym. Zwyczajnie cisza i monologi były dla niej utrapieniem. Draco jednak nie uraczył jej słowami odpowiedzi. Dłuższą chwilę skupiał się jeszcze na swoim pergaminie po czym wyciągnął do niej rękę z kartką. Niepewnie sięgnęła po pergamin. Miała nadzieję, że nie wpadł na pomysł, że będą porozumiewać się pisemnie. Byłoby to koszmarem. W zaskoczeniu aż otworzyła usta, pergamin przedstawiał widok za oknem jego pokoju. Drzewa, kwiaty, piękne niebo i ptaki… i ławka, a na ławce dwie postacie. Ona i Amelia. Obrazek był perfekcyjny. Kreska pewna, lecz tam gdzie była potrzeba, delikatna. Widać było, że Malfoy ma w tym wprawę i nie jest to pierwszy obraz, który naszkicował.

– Nie wiedziałam, że potrafisz rysować - powiedziała z uśmiechem oddając mu pergamin.

– Zatrzymaj go - usłyszała spokojny, melancholijny głos. Draco spoglądał na nią ze spokojem w oczach.

– Dziękuję - odpowiedziała z uśmiechem. Podarunek był bardzo ładny - Mam dla ciebie kilka niespodzianek dzisiaj - obserwowała jego reakcję. Mężczyzna nie spuścił z niej wzroku, a jedynie lekko przekrzywił głowę, jakby na znak zainteresowania. Był dla niej swoistą zagadką, którą naprawdę chciała rozwiązać. Wiedziała, że musi mu pomóc, a obecnie był to jej największy priorytet. Nie mogła rozczarować Pansy. Niegdyś myślała, że ta nadal jest zakochana w Malfoy’u, a jej przyjaciela traktuje z braku laku. Teraz wiedziała, że były to strasznie głupie i pochopne oceny. Pansy traktowała Draco, tak jak ona Harry’ego. Była to prawdziwa, czysta przyjaźń.

– Po jutrze Pansy organizuje imprezę na cześć dziecka - zaczęła spokojnie przerywając na chwilę jakby oczekiwała, że prychnie lub wyśmieje jej słowa. Malfoy nadal milczał - dostałeś zaproszenie, Pansy bardzo zależy na twojej obecności - kontynuowała, a na jego twarzy mogła już zauważyć cyniczny uśmieszek.

– Doprawdy? Cudowna wiadomość, jednakże chyba muszę odmówić, bo tak się składa, że zamknięto mnie w psychiatryku - odparł dosadnie, ironicznie i wrogo. Tym samym kobieta zamilkła. Była to najdłuższa wypowiedź, którą do niej skierował od lat, nacechowana jednak taką samą nienawiścią jak kiedyś. Zdziwiło ją lekko jego nastawienie, była pewna, że się ucieszy, iż będzie mógł zobaczyć przyjaciół. Postanowiła jednak nie zmieniać tonu i nadal prowadzić rozmowę w pozytywnym wydźwięku.

– Draco, masz przepustkę na ten dzień. Jeśli tylko chcesz, możemy iść na imprezę Pansy - uśmiechnęła się nieznacznie kierując do niego te słowa. Zauważyła, że komunikaty, które do niego kieruje brzmią jakby były kierowane do niesfornego dziecka, któremu nic nie pasuje. Hermiona na to porównanie miała aż ochotę się zaśmiać, jednak wiedziała, że musi się uspokoić i być profesjonalna. Nie mogła jednak nie przyznać, że coś w tym jest.

– Nie dziękuję - usłyszała twardą odpowiedź, która nie zachęcała do sprzeciwu. Ona zawsze szła na przekór, przecież była nieustraszoną gryfonką.

– Nie chcesz zobaczyć przyjaciół? Prócz Pansy będzie też Blaise, Teodor i Adrian - uśmiechała się zachęcająco.

– Podziękuję - nie dawał za wygraną. Hermiona spoglądała na niego uważniej. W jego oczach widziała coś czego nie potrafiła jeszcze dobrze określić. Uważała jednak, że to nie fakt, iż Draco nie chce widzieć przyjaciół sprawia, że domawia. Bał się. On po prostu bał się, że będzie oceniany i piętnowany, czego miał już po prostu dosyć. Wiedział co zrobił i pokutował za to od 3 lat na własne życzenie więc nikt, kto nie zna prawdy, nie miał prawa do oceny jego czynów.

– Draco, zapewniam, że nikt nie będzie ci się naprzykrzał, a Pansy naprawdę sprawi ogromną radość twoja obecność - odpowiedziała spokojnie, próbując rozwiać jego strach i wątpliwości.

– Dlaczego po prostu nie powiesz, że za dwa dni idziemy do Pansy, tylko pytasz o moje zdanie by później je negować, co Granger? - spoglądał na nią twardo, jego wzrok żądał odpowiedzi.

– Nie chciałam cię do niczego zmuszać, dlatego uznałam, że zapytam…

– Ale to robisz - odpowiedział twardo wchodząc jej w zdanie. Zamilkła. Miał trochę racji, próbowała go przekonać do uczestnictwa w imprezie, nie traktowała tego jednak jako zmuszanie.

– Nie zmuszam, próbuję przekonać argumentami - odparła spokojnie - po prostu uważam, że byłby to ogromny przełom w naszej terapii, a Pansy byłaby najszczęśliwsza na świecie mogąc osobiście zobaczyć, że wszystko z tobą w porządku - dodała po chwili. Hermiona próbowała wpłynąć na jego emocje i sumienie. Zauważyła jednak, że te są naprawdę głęboko ukryte.

– Przykro mi Granger, twoje argumenty są mało przekonujące - odpowiedział, a na jego ustach czaił się charakterystyczny, ironiczny uśmieszek. Hermiona współpracowała z różnymi pacjentami. Były już osoby z depresją, dwubiegunowością, histerią i stanami lękowymi, a nawet psychopaci czy schizofrenicy i alkoholicy. Naprawdę pracowała z najróżniejszymi przypadkami, lecz tylko jego osoba potrafiła wyprowadzić ją z równowagi, profesjonalizmu i sprawić, że zamilknie na dłużej niż piętnaście sekund.

– Cóż trudno, nie to nie - odpowiedziała w końcu, pomyślała, że być może zadziała taktyka odpuszczenia. Pokazania, że rezygnuje z tematu, przez co pacjent będzie czuł, że coś traci.

– Nie możliwe, waleczna gryfonka odpuszcza? - Draco prychnął ni to z pogardą ni z ironicznym śmiechem. Obserwował ją przenikliwie swoim stalowym spojrzeniem. Amelia miała rację. Jego wzrok był zimny niczym lód.

– Przecież nie mogę cię zmusić, mam cię leczyć, nie zmuszać do niemożliwego - wzruszyła ramionami - myślałam, że będziesz chciał, ale skoro moje argumenty nie są zbyt przekonujące, to nie będę uderzać głową w ścianę - dodała lekko.

– Jak miałoby to wyglądać? - zapytał opierając ręce o kolana, pochylając się w przód.

– Przyjdę po ciebie tutaj, oczywiście możesz wybrać to w czym chcesz przyjść, przyniosę co chcesz - uśmiechnęła się zachęcająco - kajdany zostaną zdjęte, jednak będziesz miał na sobie namiar i będzie łączyć nas niewidzialna więź, która nie pozwoli ci odejść ode mnie na więcej niż kilka metrów - opowiedziała dokładny plan, rzeczowo jak na nią przystało.

– Ile dokładnie metrów? - to była najistotniejsza informacja, spędzić przy niej cały wieczór? Nie wiedział czy chciał się na to pisać, a raczej skazać, w jego mniemaniu.

– pięć metrów - odpowiedziała bez emocji.

– Jaki charakter ma impreza?

– Raczej nieformalny. Pansy chce się podzielić płcią dziecka i będziemy świętować by urodziła zdrowego dzidziusia - odpowiedziała pogodniej, osobiście cieszyła się na tę imprezę, bowiem wiedziała, że jest ona ważna dla Panny.

– Biała koszulka, granatowy, casual garnitur i buty pół eleganckie. A ty - zmierzył ją wzrokiem - załóż coś pasującego skoro ludzie mają widzieć mnie ciągle obok ciebie - dodał złośliwie. Hermiona jednak uśmiechnęła się pogodnie, bo znaczyło to, że spełni swój plan niespodzianki dla Pansy.

– Draco, wobec tego dzisiaj będziesz uczestniczył we wspólnych posiłkach i socjalizacji, zaś jutro pójdziesz na terapię grupową - uśmiechnęła się wesoło, on jednak spojrzał na nią jak na wariatkę.

– Słucham? O nie Granger, na to się nie pisałem. Mowy nie ma - odpowiedział twardo wyraźnie zezłoszczony.

– Przykro mi Draco, to ja jestem twoim terapeutą i decyduję o zaleceniach, a zalecenia są takie, że masz zacząć się socjalizować - odpowiedziała bez żalu wzruszając wesoło ramionami. Podobała jej się nawet, ta mała cząstka władzy jaką nad nim miała. Tym razem to ona, zwykła szlama, mogła postwić do kąta, tego wrednego arystokratę. Podniosło ją to na duchu.

– Pieprz się Granger - jad wręcz wylewał się z jego głosu, kobieta roześmiała się, zabrała obrazek i wstała z krzesełka.

– Do jutra Draco! - rzuciła jeszcze nim zamknęła za sobą drzwi. Mężczyzna rzucił twardą poduszką w krzesełko, na którym przed chwilą siedziała. Siła rzutu przewróciła krzesło.


*


– Malfoy, zapraszam - drzwi do jego pokoju otworzyły się, a w nich stanął tęgi strażnik. Spoglądał na niego jak na robaka, ewidentnie chciał go obrazić, być może nawet przestraszyć, lecz Draco nie był z tych, którzy dają się łatwo więziennym strażnikom. Stanął butnie na środku celi i twardym, zimnym wzrokiem spoglądał prosto w oczy wąsatego faceta w mundurze. Ten zgiął się w pół łapiąc za głowę - Co ty odpierdalasz? - wykrzywił twarz w grymasie próbując wyrzucić mężczyznę z jego głowy. Malfoy potrafił wejść w czyjeś myśli bez większego problemu, wystarczyło mu jedno, głębokie spojrzenie w oczy by mógł odkryć wszystko to, co na ogół chcemy ukryć głęboko na dnie umysłu i nigdy nikomu o tym nie mówić, nawet nie myśleć, że miało miejsce.

– Nie prowokuj - warknął w stronę mężczyzny i ruszył do wyjścia, łańcuchy kajdan wydawały głuchy dźwięk, gdy szli korytarzem. Malfoy został zaprowadzony do dużej sali, w której już zbierali się inni pacjenci. Obiecana przez Granger socjalizacja. Pomieszczenie było świetlicą, w której codziennie spotykali się pacjenci. Mogli oglądać mugolską telewizję, grać w magiczne szachy czy karty. Spędzali wspólnie czas, czasami wynikały z tego kłótnie, większe lub mniejsze i dla wielu były najlepszą rozrywką.

Draco usiadł pod ścianą olewając wszystkich zgromadzonych. Z nikim się nie witał, również starał się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, choć ewidentnie widział, że stał się obiektem plotek. Szepty nie miały końca. Każdy kto przebywał w ośrodku dłuższą chwilę słyszał o nim. Jedni uważali go za diabła w ludzkiej skórze, inni mówili, że jest niczym anioł śmierci. Prawdą było, że każdy się go bał. Były śmierciożerca, ze znakiem Voldemorta na przedramieniu, morderca własnej rodziny. Malfoy siał postrach.

– Dzień dobry - do pomieszczenia weszła średniego wzrostu, młoda kobieta. Długie do pasa rude włosy powiewały gdy chodziła od pacjenta do pacjenta. Draco obserwował ją uważnie, bowiem przypominała mu Weasley. Przywołał w pamięci Hogwart i czasy gdy gnębił świętą trójcę i bliskie im osoby. A teraz Blaise Zabini, jego najlepszy przyjaciel, ożeni się z Ginny Weasley, tą którą on gnębił od pierwszego jej dnia w szkole. Kobieta przystanęła przy staruszce. Mężczyzna rozpoznał w niej osobę, z którą rano Granger rozmawiała w ogrodzie. Przez chwilę młodsza z kobiet przysłuchiwała się z uwagą temu co chce jej przekazać babulinka, kiwała zawzięcie głową, a z twarzy nie schodził jej szeroki uśmiech wyrozumiałości, jakby przykleiła go mocnym klejem przed wejściem do sali. W końcu rudowłosa ruszyła dalej i natrafiła wzrokiem na Draco.

– Cześć - podeszła żwawo do więźnia z wyciągniętą przed siebie dłonią - nazywam się Melarose i jestem pielęgniarką. A ty musisz być Draco Malfoy, prawda? - biel jej uśmiechu niemal raziła go w oczy. Irytowała samą swoją osobą. Mężczyzna nie ujął jej ręki, lecz spoglądał na nią z uwagą. Oczy miała miodowe, jaśniejsze niż Hermiony, lecz w podobnych tonach, skórę jasną i pokrytą piegami, a włosy związane w dwa warkocze obijały się o jej ciało gdy chodziła - No tak, ty się nie odzywasz - powiedziała po dłuższej chwili ciszy niezrażona jego postawą. Przysiadła na krześle obok niego, z czego Draco nie był zadowolony, bo oznaczało to, że dłużej będzie męczyć jego osobę - Wiem, że zajmuje się tobą Hermiona Granger, masz ogromne szczęście - ćwierkała z entuzjazmem - Jest najlepsza! Chciałabym kiedyś być taka jak ona. Wiesz, ja niedawno skończyłam Hogwart i jest to moja pierwsza praca. Tak naprawdę pomagam tylko pielęgniarką i kucharką - biadoliła mu nad głową. Niemal się zdziwił, że była bardziej irytująca niż wspominana Granger. Miał ochotę wyrzucić dziewczynę przez najbliższe okno. Jeszcze raz spojrzał na nią uważnie. Rzeczywiście wyglądała bardzo młodo, dla niego była jeszcze dzieciakiem, który nie zna życia. Na pewno przeżyła wojnę, lecz była bardzo mała. Miała maksymalnie 10 lat w jego ocenie, więc nie uczęszczała jeszcze do Hogwartu - Mogę zadać pytanie? - usłyszał ocknąwszy się ze swoich myśli, przekręcił lekko głowę próbują rozgryźć małolatę. Był zaskoczony, że się go nie boi i tak żywo do niego podchodzi, przecież nie mogła przewidzieć jak się zachowa. A może rzuci się na nią i zabije gołymi rękami? Przecież był mordercą, tym z najgorszego sortu.

– Skoro musisz - odezwał się w końcu głosem pozbawionym emocji, lekko zirytowanym, że musi to być.

– Jak to jest? No wiesz… być w jego szeregach? W najbliższym kręgu zaufanych sług? Jakie to uczucie być śmierciożercą? - dociekała o najgorszy koszmar jego życia, a jej ton brzmiał jakby pytała czy podoba mu się pogoda za oknem. Czuł się jakby uderzyła go w twarz. Walnęła obuchem w łeb bez ostrzeżenia. Co miał jej powiedzieć? Spoglądał tylko z nienawiścią wymalowaną w stalowych tęczówkach, a miodowy wzrok dziewczyny pozostawał niezrażony. Cisza wypełniła przestrzeń, oderwał wzrok od nastoletniej pielęgniarki. Zauważył, że wiele osób spogląda na nich z zainteresowaniem - nie odpowiesz prawda? - zapytała dość retorycznie, gdyż Draco nadal nie wymyślił odpowiedzi. Wiedział, że musiałaby być bardzo złożona, gdyż nie dało się tego opisać jednym słowem. Powiedzieć, że był to koszmar to za mało - no nic, trudno - dodała jakby nigdy nic. Podziwiał jej upór, zdecydowanie w przyszłości może dorównać Granger. Przynajmniej w tym jednym aspekcie.

– Draco! Zagrajmy w karty! - rzuciła wesoło z entuzjazmem. Z nikąd w jej ręce pojawiła się talia kart. Mugolskich kart. Dziewczyna igrała z ogniem. Po pierwsze, bez zająknięcia wykrzyknęła jego imię z silnym, szkockim akcentem. Po drugie nakazywała mu grę w mugolskie karty. Chyba sama postradała zmysły. Mężczyzna nie zareagował, lecz ona nie przejmowała się tym wcale. Sprawnie przetasowała karty i rozdała po pięć. Talię położyła pośrodku stołu, a jedną z kupki ułożyła na środku. Dama serce miała rozpocząć ich rozgrywkę. Dziewczyna wzięła swoje karty w rękę i przyjrzała im się uważnie - mogę zacząć? - zapytała nie odrywając wzroku od trzymanych w ręku kart, jakby układała taktykę całej rozgrywki. Draco nawet nie sięgnął po karty przeznaczone dla niego. Uparcie olewał pielęgniarkę, która coraz bardziej go irytowała - a może założymy się o coś? Na przykład jeśli wygram to będziesz musiał dowiedzieć na moje pytanie! - rzuciła tak entuzjastycznie, że niemal przewróciła stolik, przy którym siedzieli.

– A jeśli ja wygram, odpierdolisz się ode mnie - odezwał się twardo, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Sięgnął po swoje karty i wskazał by kobieta rozpoczęła rozgrywkę o jego spokój. Przeklęta Granger.

*


Wracała do domu w dobrym humorze. Ron nie podniósł na nią ręki od kilku dni, a Draco zaczął się do niej odzywać. Mogła w końcu czynić postępy w terapii, wysłać go na spotkania grupowe i nie izolować od ludzi. Wszystko szło w dobrą stronę. Za dwa dni impreza Pansy, gdzie da jej najpiękniejszy prezent jaki tylko mogłaby dać. Towarzystwo jej najlepszego przyjaciela, którego nie widziała od lat. Pansy nie wiedziała bowiem, że Hermiona stara się o przepustkę dla Malfoy’a, na ten dzień. Chciała zaskoczyć przyjaciółkę.

Włożyła klucz w zamek drzwi wejściowych swojego domu i zdziwiła się. Drzwi były otwarte, nie musiała nawet przekręcać klucza. Niepewnie pchnęła drewnianą powłokę, w międzyczasie wyciągając różdżkę. Niby żyli już w spokojnym, wolnym świecie. Wojna to dawne wspomnienie, jednak ta obawa, że ktoś przyszedł ich skrzywdzić pozostanie z nią do końca życia. Jednak już w przedpokoju mogła wykluczyć włamanie rabunkowe. Wszystko było na swoim miejscu. Ostrożnie przemieszczała się w stronę głównego holu by rozejrzeć się w salonie z aneksem kuchennym. Tutaj również wszystko było normalnie. Nawet na blacie stała jej niedopita rano kawa. Ruszyła więc schodami w górę. Na piętrze mieścił się jej gabinet, garderoba i kilka pokoi. W tym oczywiście ich sypialnia. Dom miał też dwie łazienki, jedną na dole i jedną na górze. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to marynarka Ronalda niedbale rzucona na schodach. Podniosła ją by przewiesić na balustradzie schodów, w głowie miała jednak milion myśli. Ruszyła gonitwa. Czy Ron naprawdę był tak bezczelny by sprowadzić kochankę do ich domu pod jej nieobecność? Nie, to nonsens! Wiedziała, że zdradza ją od dawna, nie była przecież głupia, jednak nigdy nie przyprowadzał swoich jednodniowych przygód do domu. Następne co znalazła to buty i spodnie u szczytu schodów i sytuacja wydawała jej się już jasna. Nie wiedziała jak ma zareagować, gdy zaraz wejdzie do ich sypiani i nakryje go na gorącym uczynku. Czy ma zacząć krzyczeć i wyrzucać ich oboje z domu? A może histerycznie płakać? Wyrzuciła wszelkie myśli z głowy, niech się dzieje wola nieba, spontaniczna reakcja na to co zaraz ujrzy będzie najlepszym rozwiązaniem. Jej uwagę jednak skupiły półotwarte drzwi do łazienki. W progu mogła zauważyć męskie nogi wystające z pomieszczenia. Ktoś leżał na podłodze.

– Matko boska Ronald! - rzuciła się biegiem w stronę łazienki mając już pewność, że coś złego stało się jej mężowi. Dobiegła do niego, a widok niemal ściął ją z nóg. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego. Ronald leżał na środku łazienki w samych bokserkach, wyciągniętej koszulce poplamionej jakimś tanim alkoholem i skarpetkach na nogach. Głośno oddychał, pochrapując raz za razem. Spał. Po prostu spał. Ręką obejmował jeszcze niedopitą butelkę niskiej jakości ognistej. Hermiona zatkała nos, gdyż zapach sprawiał, że jej ciałem wstrząsał odruch wymiotny. Ron sponiewierał się w najgorszy możliwy sposób. Był tak pijany, że leżał w łazience we własnych fekaliach i rzygowinach. Nie mogła uwierzyć, że można doprowadzić się do takiego stanu. Teraz już nie miała wątpliwości, że jej mąż wpadł w chorobę alkoholową. Kilkoma machnięciami różdżki posprzątała zaschnięte wydzieliny. Przelewitowała męża do łóżka i pozostawiła do wytrzeźwienia. Przynajmniej będzie miała spokój tego wieczoru. Ronald nie był bowiem w stanie się z nią pokłócić.

Wróciła na dół gdzie usiadła ze świeżą kawą i książką, którą dawno chciała skończyć. Zamiast na czytaniu skupiała się jednak na swoich myślach, które znowu galopowały w jej głowie. Po wojnie każde z nich miało otwartą drogę do sukcesu. Możliwości były nieograniczone. Byli przecież wybawcami czarodziejskiego świata. Złotą Trójcą, która zapobiegła najgorszemu. Pokonała zło wcielone. Chłopaki jeszcze przed ukończeniem ostatniego roku Hogwartu dostawali sowy z ministerstwa z różnorakimi propozycjami. Harry oczywiście wybrał posadę Aurora. Od najmłodszych lat, gdy tylko usłyszał czym się zajmują i jak ważną funkcję pełnią w obronie społeczeństwa, wiedział że chce się temu poświęcić. Ronald nie mając pomysłu na swoją karierę zawodową i nie będąc tak uzdolnionym po prostu poszedł za Harry’m co było najprostszym rozwiązaniem. W Hogwarcie to Hermiona przepychała go z roku na rok, pomagając w esejach, zmuszając wręcz do nauki do egzaminów i podtykając pod nos rozmaite książki. W pracy miał od tego Harry’ego. To on niejednokrotnie bronił jego tyłka bowiem jako Szef Biura Aurorów miał trochę więcej władzy w rękach. Potter doszedł do tej pozycji swoją ciężką pracą, wbrew pozorom, nie została mu dana za zasługi, jak wielu myślało. Ron zmieniał, z akcji na akcję stawał się coraz bardziej zamknięty w sobie. Niebawem przyszły też napady agresji, którą początkowo wyładowywał w pracy, stąd Harry musiał interweniować w obronie jego tyłka. Później już agresja Rona przeniosła się również na podłoże domowe. Hermiona nigdy nie zapomni dnia, w którym pierwszy raz podniósł na nią rękę. Spoliczkował ją, bo jak wrócił do domu był w nim Teodor Nott, który spokojnie pił kawę w ich salonie w towarzystwie jego żony. Ronald wściekł się nie na żarty. Nie pomogły tłumaczenia, że przecież razem pracują, że Nott przyszedł omówić z nią przypadek jednego pacjenta. Weasley uderzył swoją żonę używając do tego całej siły jaką miał. Policzek Hermiony piekł ją niemiłosiernie, słone łzy spływały na ciepły od uderzenia kawałek ciała, lecz ból fizyczny był niczym w porównaniu z psychicznym. Ron podniósł na nią rękę. Jej kochany, słodki, zabawny Ron. Mężczyzna tedy jeszcze prędko zreflektował się co zrobił. Prędko zaczął przepraszać żonę i błagać o jej wybaczenie, przysięgając, że nigdy więcej się to nie powtórzy. Na nic jednak były jego przysięgi. Przemoc stała się u nich niemal codziennością, niczym kubek porannej kawy. Przywykła.


Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page