Day 5
- Vert Skamander
- 21 lut 2021
- 14 minut(y) czytania
Po wygraniu rozgrywki z dziewuchą, której imienia dziś już nie pamiętał, mógł wrócić do swojego pokoiku. Miał jednak wrażenie, że tego dnia czeka go coś jeszcze gorszego niż gra w mugolskie karty z jakąś dziewczyną. Granger zapowiedziała terapię grupową czego już w ogóle sobie nie wyobrażał. Nie miał zamiaru siadać z obcymi ludźmi i uzewnętrzniać się przed nimi. Kompletnie nie widział w tym sensu. Od samego rana przeklinał pod nosem na cholerną Granger. Nie dość, że będzie musiał oglądać ją to jeszcze bandę jakiś wariatów. Jak to miało go niby przygotować do spotkania z ludźmi, których nie widział od lat? Nie mogło. Nic nie mogło go przygotować do tego spotkania. Już inną rzeczą była wrodzona niechęć Draco do zwierzania się. W jego rodzinie nikt nie mówił o problemach. Każdy radził sobie, lub nie, z nimi sam. Uznawanym było za oznakę słabości, rozmawianie o problemach. Zaraz po płaczu, było to drugim zakazanym punktem w ich arystokratycznym dzienniku rozmów niedozwolonych. Tego nauczył się w domu, a później podczas służby u Czarnego Pana. Zdał sobie sprawę, że dzisiaj pozostaje równo 25 dni, do wyznaczenia jego egzekucji. Zaczął coraz mocniej zastanawiać się nad tym czy naprawdę chciał umrzeć w wieku 28 lat, za zbrodnię, którą musiał popełnić? Nie chciał, jednak po takim czasie nieobecności w społeczeństwie, nie wyobrażał sobie powrotu do normalności. Co miałby robić? Na pewno nie mógłby wrócić już do praktyki zawodu magomedyka, a planu awaryjnego w tym przypadku nigdy nie ułożył. Nie miał pojęcia czym mógłby się zająć, gdyby mógł wrócić do życia poza czterema ścianami. Rozmyślenia w tym temacie przerwało mu pukanie do drzwi. Zdziwił się, że Granger przyszła tak szybko, zawsze przychodziła równo o 8:30. Nie odpowiedział jednak na pukanie w drzwi, przecież nigdy tego nie robił. W wejściu zauważył dziewczynę, która zdecydowanie nie przypominała mu Granger. Była to pielęgniarka, którą wczoraj ograł w karty.
– Cześć Draco - uśmiechnęła się uroczo wchodząc do pokoju. Mężczyzna obserwował ją z zainteresowaniem. Że też ta mała, denerwująca dziewucha miała odwagę wejść do jego celi. Wydawało mu się, że wczoraj dostatecznie dosadnie wyraził się w kwestii towarzystwa. Nie chciał nikogo widzieć. Już fakt, że codziennie, przez kilka godzin, znosił obecność Granger, zasługiwał na docenienie i zakrawał o cud. - co czytasz? - z zainteresowaniem zerkała na książkę, którą trzymał w rękach. Zastanawiał się czy stała się zwiadowcą byłej gryfonki czy przypadkiem wybrała sobie go na ofiarę. Dziewczyna z zafascynowaniem rozglądała się po jego pokoju jakby było to conajmniej interesujące dzieło sztuki. A był to jedynie biały pokój, z łóżkiem, krzesełkiem, niewielką komodą i drewnianą ramą okienną. Na jednej ze ścian raptem wisiał odznaczający się na tle bieli, zegar. - małomówny jesteś, ale to nic - uśmiechnęła się szczerze, mimo że on swoją postawą pokazywał, że nie chce jej obecności tutaj. Po przyjrzeniu się dziewczynie, uznał że z wyglądu, może i przypomina Weasley, lecz z zachowania to zdecydowanie Luna Lovegood. Tak samo oderwana od rzeczywistości, wieczna optymistka. Spoglądał na nią jak na wariatkę, gdy w rękach dziewczyny znalazły się karty - pomyślałam, że rozegramy rewanż - uśmiechnęła się prowokacyjnie, chcąc go zachęcić do podjęcia wyzwania.
– Jak znowu wygram, spieprzasz stąd raz na zawsze - odpowiedział zirytowany czekając na to aż rozda karty. Melarose rozbawiona potasowała karty i rozdała po pięć, jedną położyła na środku, zaś resztę na stosiku tak by każde z nich miało je w zasięgu ręki.
– Zacznij Draco - mężczyzna zauważył, że pielęgniarka mocno akcentowała „r” w jego imieniu, co zainteresowało go na tyle, by zacząć rozważać jej pochodzenie. Przestał się tym jednak przejmować po krótkiej chwili. Już tak miał, że mało zajmujące rzeczy traciły jego zainteresowanie bardzo szybko. Położył kartę do koloru i czekał na jej ruch. Ta rozgrywka była dłuższa niż wczorajsza i Draco musiał się trochę postarać by wygrać i móc wyrzucić młodą kobietę za drzwi.
– No, to spieprzaj - powiedział składając karty w jeden stos i kładąc na środku stolika wyczarowanego specjalnie do gry przez Melarose. Nim dziewczyna zdążyła wstać usłyszeli pukanie do drzwi i tym razem nie miał wątpliwości, że będzie to Granger, wybiła bowiem 8:30. Czy ten dzień mógł być gorszy? Spokój jego poranka zajmowała jakaś nawiedzona pielęgniarka, teraz będzie musiał znosić Granger, która zaciągnie go na jakąś cholerną terapię grupową. Może od razu podłoży się pod avadę?
– Cześć Draco. Witaj Melarose - kobieta uprzejmie przywitała się z obojgiem. Spoglądała z zaciekawieniem na pomocnicę. Nie spodziewała się tutaj jej obecności. Mężczyzna w duchu podziękował Granger, że używa zawsze, wszystkich imion. Dzięki temu przypomniał sobie jak nazywa się denerwująca go dziewczyna.
– Witam pani doktor - Draco zauważył, że młodsza z kobiet ewidentnie speszyła się w towarzystwie starszej. Nie była już taka „hej do przodu”, odważna, jak przed pojawieniem się uzdrowicielki.
– Co tu robisz? - Granger w końcu nie powstrzymała swojego pytania, przecież „ciekawość” mogłoby być jej drugim imieniem.
– Wczoraj, gdy pan Malfoy pojawił się w sali integracyjnej rozegraliśmy partyjkę w karty i chciałam dzisiaj poprosić o rewanż - uśmiechnęła się nieśmiało, a Draco prychnął. Poprosić? To chyba zbyt duże niedomówienie. Granger spojrzała na niego z jeszcze większą ciekawością, zaś na policzkach Melarose zaczęły wykwitać rumieńce - pójdę już… - powiedziała cicho próbując się ulotnić, przemykając obok Granger.
– Zostań Mel. Draco musi przygotować się do terapii grupowej więc obecność naszej dwójki będzie dobrym początkiem - uśmiechnęła się w stronę młodszej dziewczyny zatrzymując ją.
– Dziękuję pani doktor - Draco był pełen podziwu jak ta mała, ruda małpa potrafi zakręcić Granger. Przy niej cicha i spokojna szara myszka, zaś przy nim denerwujący skrzat. Niesamowite.
– Kto wygrał? - Granger zajęła tym razem miejsce na łóżku obok Draco, zaś Melrose pozostawiła swoje stałe krzesełko. Jednym machnięciem różdżki pozbyła się stołu ze środka pomieszczenia, które i tak było naprawdę małe. Mężczyzna widząc jak sprawnie poruszała magicznym atrybutem uświadomił sobie jak bardzo tęsknił za użyciem magii. Leglimencja, czy nawet magia niewerbalna, nie sprawiały mu tyle radość. Od kiedy mógł w wieku 11 lat władać różdżką polubił, gdy magia przepływa przez całe jego ciało.
– Draco, i to dwa razy. Myślałam, że mugolski karty nie będą szły mu tak dobrze - Melarose pierwsza zabrała głos. Nie to, że mężczyzna miał zamiar się w ogóle odezwać.
– O, przyznam, że czuję się zaskoczona - Hermiona przeniosła błyszczące, ciemne oczy na swojego pacjenta, a on tylko prychnął w odpowiedzi - jak się czułeś na wczorajszej integracji? Było coś co Ci się podobało?
– Nie - odpowiedział jak zawsze krótko, postanowił się też odnieść jedynie do drugiego pytania. Bo jak się czuł? Sam nie wiedział. Nie zastanawiał się nad tym, po prostu nie miał ochoty przebywać wśród innych pacjentów. Chyba można było uznać, że po prostu czuł się nieswojo. Instytut może nosił wzniosłą nazwę i otaczały go piękne ogrody, ale to koniec jego uroku. Już z zewnątrz widać było, że fasada starej, ceglanej budowli wymaga renowacji. Budynek pochodzi z końca XVIII wieku, utrzymany w surowym gotyku krzyżackim. Od początku mieścił się w nim szpital psychiatryczny, co czyni go najstarszym w kraju. Początkowo był to jedynie mugolski ośrodek, gdzie podczas drugiej wojny światowej hitlerowcy zabili wszystkich mieszkańców szpitala w okolicznych lasach. Instytut składał się z kilku budynków, a każdy z nich był innym oddziałem. Na końcu kompleksu mieściła się kaplica oraz cmentarz, na którym chowano członków personelu i pacjentów. Przeuroczy przybytek - z ironią pomyślał mężczyzna - wchodząc do środka nie było wcale lepiej. Być może wszystko było niedawno odmalowane na wszędobylską biel, co wizualnie sprawiało wrażenie czystości, jednak ubytków w ścianach, pęknięć i odpadającego tynku z sufitu nie dało się zniwelować białą farbą. Draco nie potrafił skupić się na niczym innym niż na pęknięciach nad swoją głową za każdym razem, gdy kładł się na łóżku. Jako esteta i idealista miał ochotę machnąć różdżką i się ich pozbyć. Oczywiście nie miał takiej możliwości. Części wspólne były chyba najbardziej zaniedbane. Krzesła w świetlicy należały do najmniej wygodnych, ze wszystkich krzeseł, na których przyszło mu tu spoczywać. Chyba i one pamiętały jeszcze czasy wojny. Nie wiedział jak wyglądają pokoje uzdrowicieli i mugolskich pielęgniarek, lecz podejrzewał, że nie lepiej.
Uczestnicząc w integracji miał też okazję obserwować zachowanie innych pacjentów, co skutecznie upewniło go w tym, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Byli tacy, którzy znaleźli się tu „za niewinność” jak sami twierdzili, lecz byli też ci, którzy nigdy już nie zobaczą normalnego świata, gdyż sami nie byli normalni. Alkoholicy, narkomani, agresorzy czy wręcz odwrotnie, ofiary nieudanego samobójstwa to duża część oddziału, ta „niewinna”, po środku, mężczyzna w osobistym osądzie, ustawiłby weteranów wojennych, ani do końca normalni, ani nie. Najgorsi są ci z zaburzeniami afektywnymi dwubiegunowymi, schizofrenią paranoidalną, no i on… reprezentant psychopatii. Przypadek najgorszy z najgorszych. Rasowy morderca.
Początkowo Draco przebywał w izolatce. Białym pudełku bez okien, które wyciągało z niego wszystko co najgorsze. Tutaj akurat mógłby ukłonić się Granger, że nakazała jego przeniesienie. Salazarowi dzięki, że w nowej klitce ma okno. Nie może co prawda go otworzyć, jest zablokowane zaklęciem, lecz może ją obserwować codziennie, gdy idzie do pracy i zatrzymuje się w ogrodach by porozmawiać ze staruszką, która jakby tylko na to czekała.
Patrząc na tych wszystkich ludzi, zamkniętych w budynkach instytutu, bez możliwości opuszczenia go choćby na chwilę, szybko pojął prawa rządzące ludźmi i ustanowioną hierarchię. Zrozumiał dlaczego Granger wychodząc wczoraj z jego czterech ścian pozostawiła mu pod łóżkiem siatkę, w której znalazł mugolskie i czarodziejskie, słodkie przysmaki. Były też papierosy i zapałki. Początkowo prychnął, przecież nie pali, a na słodycze nie ma ochoty. To ostatnie o czym pomyślałby w więzieniu - bo tak nazywał instytut - był dla niego tym samym co Azkaban. Może tylko mniej radykalnym. Dziś wiedział, że w tym miejscu produkty, które dała mu Granger były niczym karta przetargowa do lepszego życia. Majątek wart więcej niż skarbiec złota. Ironia losu. Papierosy i słodycze mogły przynieść mu więcej korzyści i wybawienia niżeli złoto zamknięte w Gringottcie.
Szybko też zauważył, że zależnie od tego w jakiej mieścisz się grupie, masz więcej przywilejów.
Samobójcom nie można było posiadać niczego ostrego, sznurówek w butach, sznurków przy kapturze czy choćby w spodniach dresowych. Mugole nie mogli mieć kabla do ładowania swojego dziwnego sprzętu, w którym siedzieli niemal dzień i noc. Nielegalne były też w ich przypadku zapalniczki, metalowe sztućce, w szczególności noże. A to tylko kilka rzeczy z jego obserwacji. Pewnie było ich więcej.
Z psychopatami i schizofrenikami nie było lepiej. Każdy przedmiot bowiem mógł być potencjalnym narzędziem zbrodni lub krzywdy na samym sobie.
Najlepiej mieli narkomani i alkoholicy. Ogólnie uzależnieni. Mogli posiadać wszystko prócz używek, od których są uzależnieni.
Oczywiście Draco, jak i pozostali potencjalnie niebezpieczni przestępcy, czarodziejskiego świata nie mogli posiadać różdżek. Co bardzo męczyło Malfoy’a. Marzył o tym by mieć swój magiczny atrybut. Leglimencja już mu nie wystarczała, a magia niewerbalna nie była tak silna w jego przypadku. Choć miał motywację by nieustannie polepszać swoje zdolności w tym zakresie.
– Jesteś gotowy na dzisiaj? - Hermiona spoglądała na mężczyznę z lekkim uśmiechem. Ten odwzajemniał się niechęcią, nie do samej jej osoby, lecz do faktu, że dzisiaj czeka go coś jeszcze gorszego niż integracja.
– Bardziej nie będę - odpowiedział z przekąsem i ruszył za kobietą do wyjścia z pokoju. Granger poprowadziła ich do dużej sali wypełnionej krzesełkami, zajętymi już przez wielu pacjentów. Brakowało jeszcze tylko kilku osób.
– Dzień dobry doktor Granger - usłyszeli pogodny głos innej uzdrowicielki. Wysoka, smukła kobieta, o długich, blond włosach, opadających falami na jej plecy, aż do pasa.
– Dzień dobry Saorine - odpowiedziała na przywitanie. Zajęła miejsce pod ścianą, a obok niej usiadła Melarose. Malfoy stał chwilę lustrując wszystkich wzrokiem.
– Zapraszam panie Malfoy, proszę zająć miejsce - uprzejmość to chyba pierwsza zasada uzdrowicieli w tym miejscu. Byli uprzejmi aż do porzygania. Blondyn przeniósł wzrok na kobietę imieniem Saorine i zatrzymał go na niej, na dłuższą chwilę. Musiał przyznać, że była bardzo ładna. Tak przeciętnie piękna. Nie miała bowiem wyjątkowej urody, ale nie można było odmówić jej, kobiecie. Usiadł na jednym z wolnych krzeseł. Panna Ronson usiadła tak by widzieć wszystkich uczestników spotkania.
– Witajcie w dniu dzisiejszym, mam nadzieję, że czujecie się dobrze. Kto chciałby rozpocząć naszą dzisiejszą sesję? - spokojny, bardzo melodyjny głos blondynki nie był nawet denerwujący, co z zaskoczeniem stwierdził nowy uczestnik spotkania. Kobieta z uśmiechem wskazała na dziewczynę na przeciwko siebie, która nieśmiało podniosła rękę - proszę, przedstaw się i powiedz nam to czym chciałabyś się podzielić i nad czym chciałabyś pracować na tych sesjach.
– Nazywam się Melanie, mam 16 lat i uczęszczałam do Hogwartu nim to się wydarzyło… trafiłam tutaj trzy miesiące temu po próbie samobójczej. W wojnie o Hogwart straciłam moją starszą siostrę i nie potrafię sobie z tym poradzić… - głos łamał się młodej dziewczynie, gdy opowiadała o swoich problemach. Widać było, że rany nadal nie zagoiły się w jej sercu - chciałabym potrafić z tym żyć - dodała po chwili.
– Dziękujemy Melanie, pomożemy Ci byś mogła sobie z tym poradzisz. Proszę, następna osoba.
– Cześć, ja jestem Alec. Skończyłem Hogwart w zeszłym roku. Trafiłem tutaj ponieważ mam problemy z agresją. Na każdym roku biłem się z innymi uczniami, wybucham nawet przez drobne pierdoły. Wystarczy lekko mnie zdenerwować by rozwinęła się z tego ostra jatka. W ostatniej kłótni prawie zabiłem mojego przyjaciela… ja, ja chcę sobie radzić ze swoimi emocjami. Nie chcę ranić moich najbliższych - wszyscy mogli usłyszeć historię kolejnej osoby. Młody chłopak patrzył na Saorine, lecz nie wprost w jej oczy, jakby wstydził się swoich problemów. W istocie tak było.
– Alec pomożemy ci w tym. Będziesz kontrolować swoje emocje - odpowiedziała z lekkim uśmiechem pocieszenia, Saorine.
– Witajcie, ja nazywam się Maria. Od najmłodszych lat mam problemy z samoakceptacją. Pogłębiły się gdy poszłam do szkoły, tam byłam prześladowana, przez co coraz bardziej zamykałam się w sobie. Do tego stopnia, że unikałam wychodzenia z dormitorium. Jedynie na zajęcia uczęszczała, przez co pomijałam nawet posiłki. Nauczyłam się żyć praktycznie bez jedzenia i teraz nie potrafię jeść, przez co popadam w jeszcze większą depresję. Ja… wiem, że muszę jeść, by żyć, ale nie potrafię… chcę mieć tylko zdrową relację z jedzeniem - ostatnie zdanie wypowiedziała płaczliwie. Maria była bardzo emocjonalną osobą, którą łatwo zranić, zmanipulować i wykorzystać, dlatego borykała się z wieloma problemami.
– Mario, poradzimy sobie z twoim problemem z jedzeniem.
– Cześć, ja mam na imię Mario i jestem bratem Marii. Tak, nasi rodzice mieli poczucie humoru, chyba dlatego oboje mamy tyle problemów… ja jestem chory na schizofrenię. Nie radzę sobie z chorobą, sam chyba nawet nie do końca ją rozumiem. Chciałbym nauczyć się na czym polega i jak względnie normalnie z nią żyć - chłopak w przeciwieństwie do poprzedników mówił z lekkim uśmiechem.
– Oczywiście Mario, dostaniesz od nas wszystkich pełne wsparcie.
– Ja jestem Suzy, choć czasami zamieniam się w Klarę. Suzy jest niepewna, nieśmiała i raczej aspołeczna. Klara to ta głośna, co lubi być w centrum uwagi. Chciałabym nauczyć się być jedną osobą, nie chcę Klary w swoim życiu. Chcę by każdy znał tylko Suzy - kolejna osoba, ze swoimi bardzo trudnymi problemami, uzewnętrzniła się przed grupą. Każdy oczywiście słuchał jej z uwagą.
– Suzy, pozbędziemy się wspólnie Klary. Dobrze, może teraz Draco? Opowiedz nam coś o sobie - Saorine zwróciła się do blondyna, który siedział ze znudzoną minął, niezainteresowany i niewzruszony usłyszanymi historiami. Nie miał współczucia do ludzkich problemów, a tym bardziej nie chciał w nich uczestniczyć. Mężczyzna wodził wzrokiem po zebranych, nie odzywając się słowem. Nie miał ochoty uzewnętrzniać się przed bandą małolatów. Co miał im niby powiedzieć? Że zabił własnych rodziców? Że jest potworem bez uczuć? Pewnie tego oczekiwali. Było to też prawdą. Dlatego sam nie rozumiał dlaczego miał taki problem by powiedzieć to głośno.
– No dalej Draco… - zachęcała spokojnie, z przenikliwym wzrokiem Saorine.
– Może jest niemową i to jest jego problem? - zasugerował Alec spoglądając na blondyna. Ten również przeniósł zimny niczym lód wzrok, na chłopaka. Mierzyli się chwilę spojrzeniami, jakby stawiali sobie nieme wyzwanie.
– Niemową będziesz ty gówniarzu, gdy gołymi rękami wyrwę ci język z tej parszywej gęby - Malfoy odezwał się ostrym jak sztylet głosem. Wrednym i cynicznym, który nie miał w sobie kszty emocji.
– Masz jakiś problem gościu?! - Alec poderwał się z miejsca dopadając do Malfoy’a. Złapał przód jego koszulki w swoje pięści i celował w niego wściekłym wzrokiem.
– Problem to masz ty i chętnie ci go rozwiążę - odezwał się blondyn i mocno odepchnął od siebie wściekłego Aleca. To było jego zapalnikiem. Młodszy z mężczyzn ponownie rzucił się w stronę arystokraty. Malfoy wymierzył prawą pięść w lewe oko Aleca. Cios trafił bezbłędnie, przez co oko chłopaka prędko zaczęło puchnąć.
– No już, już! Spokój! - Saorine siedziała obserwując sytuację, lecz Hermiona nie wytrzymała. Wycelowała różdżką w obu mężczyzn, rzucając zaklęcie, które od razu odizolowało ich od siebie i nie pozwoliło ponownie dopaść do przeciwnika. Melarose była zszokowana wydarzeniem, tak jak pozostali uczestnicy terapii.
– Alecu, dałeś się sprowokować Draco - oznajmiła karcąco Saorine, czego nie skomentował żaden z mężczyzn - a teraz Draco, proszę opowiedz o sobie.
– Co mam niby opowiadać? Na Salazara! Cześć, jestem Draco. Jestem śmierciożercą, maszynką do mordowania. Zabiłem ojca, matkę i kogo jeszcze sobie zażyczysz. Siedzę tu z bandą pomyleńców, bo sam podobno jestem psychopatą. Być może - odpowiedział sarkastycznie, a wszyscy wstrzymali powietrze ze strachem. Nawet Alecowi zmroziło krew w żyłach. Draco budził postrach.
– Dziękujemy Draco, w czym możemy ci pomóc? Z czym chcesz sobie poradzić? - Saorine zachowywała opanowanie. Nie pokazywała po sobie, że nią również wstrząsnęły słowa pacjenta.
– Z niczym - odpowiedział twardo i zamilkł. Hermiona spoglądała nieprzeniknionym wzrokiem na Saorine. Jeśli wieść o bójce mężczyzn rozniesie się po całym ośrodku, będzie mogła pomarzyć, że zabierze jutro Malfoy’a, na imprezę u Pansy.
– Malfoy, koniec terapii grupowej - oznajmiła głośno. Wstała czekając aż mężczyzna pojawi się obok niej. Nie trwało to jednak długo, gdyż Draco nie miał zamiaru zostawać w pomieszczeniu w nieskończoność. Wyszedł jeszcze przed nią.
*
Szedł twardo w stronę tego cholernego, białego pokoju. Nienawidził go całym sercem, jednak teraz wolał być tam, niż z bandą popaprańców. Terapia grupowa nie miała dla niego sensu, była abstrakcyjna. Bo jak ludzie, którzy sami mają tyle problemów, mogą pomóc mu w jego? Czy przywrócą życie jego niedoszłej żony i dziecka? Sprawią, że nie będzie musiał rzucić śmiertelnego zaklęcia na swoją ukochaną matkę? Nigdy nawet nie pomyślał, że przyjdzie mu odbierać życie. Będąc śmierciożercą służącym u Czarnego Pana, modlił się każdego dnia by nie musiał zabijać. Avada Kedavra… dwa słowa. Dwa słowa, które zmieniają całe życie, odbierając je nie tylko ofierze, w niektórych przypadkach również życie atakującego zostaje doszczętnie zniszczone. Rzucenie zaklęcia uśmiercającego, na zawsze zmienia duszę, niszczy dobro w człowieku.
– Draco! Co to miało być?! - usłyszał krzyk Granger wyrywający go z zamyślenia. Był wściekły i nie potrafił tego ukryć. Jej obecność i moralizatorski ton wprawiał go w jeszcze większą złość - wiesz, że przez to mogą cofnąć mi pozwolenie na zabranie cię z ośrodka?! - kobieta nadal się na niego wściekała. Również jej emocje buzowały i nie powstrzymywała ich. Nie przejmowała się w tym momencie, że jest uzdrowicielem, a on jej pacjentem. W tym momencie był po prostu denerwującym, lekkomyślnym Draco Malfoy’em, który szuka zaczepki jak za starych czasów w Hogwarcie.
– Granger, co mnie to obchodzi? Czy ja w ogóle chcę tam iść? Pytałaś o moje zdanie? Nie! Bo masz to w dupie, robisz te swoje popieprzone rzeczy, chcąc udowodnić, że mam uczucia, dobre, pozytywne emocje. Zrozum w końcu, że ich nie mam. I to, że zabierzesz mnie do ludzi, których dobrze znam, nie sprawi, że poryczę się jak dziecko i wyznam ci wszystkie grzechy jak u księdza na spowiedzi! Niech to w końcu do ciebie dotrze! - jego głos przypominał warczenie wściekłego zwierzęcia. Draco stanął na przeciwko niej, wyprostowany, dumny, z wysoko uniesioną głową. Wyzywająco spoglądając swoim zimnym wzrokiem wprost w jej płynną czekoladę. Kobieta przybrała zamkniętą postawę. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i zadarła głowę w górę, pokazując że się go nie boi.
– Jesteś tchórzem Malfoy! Boisz się! Boisz się iść do Pansy, bo wiesz, że nie zniesiesz ogromu JEJ emocji. Nie swoich. Ale JEJ! Jej i wszystkich innych ludzi, dla których jesteś ważny! Bo czy chcesz czy nie, nadal na tym świecie są ludzie, którym na tobie zależy! - Hermiona podkreślała to kluczowe słowo, kładąc na nie bardzo mocny nacisk. Butnie wpatrywała się w jego oczy, czekając na jakąkolwiek reakcję. Mężczyzna jednak zamilkł. Wiedział bowiem, że ona ma rację. Nie bał się swoich emocji, wiedział, że mało co go ruszy. Że widok płaczącej Pansy czy błagającej go by w końcu powiedział prawdę, nie wpłynie na jego emocje. Nie sprawi, że pęknie. Tak bardzo nie chciał spotkać się z przyjaciółką i pozwolić jej na te wszystkie emocje, bo bał się, że to zniszczy ją. Nie chciał jej też obiecywać czegoś czego nie będzie w stanie spełnić. To nie w jego stylu. Malfoy’owie nie przysięgają, by później złamać dane słowo. A wiedział, że nie jest w stanie zapewnić jej tego, czego pragnie.
– Draco, zrób to dla niej. Ona naprawdę każdego dnia o ciebie pyta. Niczego nie pragnie bardziej niż móc cię zobaczyć całego i zdrowego. Przytulić i opowiedzieć o wszystkim co dzieje się w jej życiu. Pansy tego potrzebuje i uwierz, poradzi sobie z tym. Jest Twoją przyjaciółką i naprawdę jej na tobie zależy. Mimo, że nie zgadza się z twoim postępowaniem to je szanuje i nie będzie próbowała wzbudzić w tobie litości - głos kobiety stał się łagodniejszy, rzeczowy i spokojny - proszę, daj jej najpiękniejszy prezent jaki może dostać. Obecność i czas - po tych słowach wyszła z pokoju uprzednio kładąc na jego łóżku pokrowiec z ubraniem, które dla niego przygotowała na jutrzejsze wyjście. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, mężczyzna uderzył pięścią w ścianę, klnąc przy tym siarczyście. Musiał się wyżyć, wyładować negatywną energię, by jutro pójść i zmierzyć się z emocjami przyjaciółki. Wiedział bowiem, że Granger tym razem będzie się mylić. Zawsze pragnął widzieć jej minę, gdy nie ma racji, ten szok i niedowierzanie, musi być bezcenne. Szkoda tylko, że przyjdzie mu to obserwować, w tak niekomfortowej sytuacji.
– Cholera granger, to nie wygląda jak casual… - mruknął do siebie, gdy lustrował wzrokiem ubranie, które dla niego pozostawiła. Był to elegancki garnitur.
„W tym stroju będziesz wyglądał jak prawdziwy arystokrata z rodu Malfoy. Tak jak za najlepszych swoich dni.
P.S Krawat pasuje kolorystycznie do mojej sukienki.
- Hermiona”
Prychnął czytając karteczkę. Uśmiechnął się jednak pod nosem, ni to ironicznie, ni z zadowoleniem. Pozostało mu czekać na jutro, które nadejdzie szybciej niż by chciał.
Comments