Day 7
- Vert Skamander
- 21 lut 2021
- 16 minut(y) czytania
Wstała z samego rana. Wyrobiła w sobie ten nawyk już w Hogwarcie, choć codzienne ucieczki przed mężem tylko potęgowały jej wczesne chodzenie spać i jeszcze wcześniejsze pobudki. Z zaskoczeniem przyjęła fakt, że czuła się naprawdę wyspana i spokojna. Spojrzała na psa, nadal spoczywającego wygodnie obok niej. Dopiero w świetle dziennym mogła dokładnie się mu przyjrzeć. Zwierzak był duży i bardziej przypominał wilka, niżeli domowego psiaka. Nie podejrzewała jednak Malfoy’a o trzymanie w apartamencie w centrum Londynu dzikiego zwierzęcia.
– Kim jesteś? - zapytała wpatrując się w błękitne oczy zwierzaka. Mimo wielkości, miał przyjazny pyszczek. Zauważyła też, że jego sierść była miękka, dobrze utrzymana, więc ktoś cały czas o niego dbał. Długość włosa była raczej średnia, a maść trudna do zidentyfikowania. Szaro-srebrna, miejscami rumiankowa.
Kobieta spostrzegła, że pies wiernie za nią chodzi. Gdy poszła do łazienki, on siedział pod drzwiami i czekał. Następnie udał się z nią do kuchni, gdzie obydwoje zjedli śniadanie. Hermiona dostarczyła też swojemu organizmowi dawki kofeiny po której dopiero była gotowa do dalszego działania. Stwierdziła, że wyjdzie ze zwierzakiem na spacer nim ruszy do instytutu.
Udała się do holu, gdzie odnalazła obrożę i smycz psa. Zauważyła, że cały dom był czysty, bardzo elegancki i minimalistycznie urządzony. Ktoś musiał o niego dbać, gdy Malfoy’a tu nie było. Zastanawiała się tylko kto? Czy któryś z byłych ślizgonów? Pansy na pewno nie, bo przecież by jej powiedziała. Widują się niemal codziennie. Teodor też nie wspominał o tym, że odwiedza dom Draco, być może Blaise? Koniecznie o to zapyta, gdy uda się dzisiaj do Malfoy’a.
Zapięła psa, złapała swój płaszcz i ruszyła w dół ulicy w stronę niewielkiego parku, gdzie spokojnie mogła pobiegać i pobawić się z psiakiem, który jak się okazało miał bardzo dużo energii i potrzeby by się wyszaleć. Hermiona zastanawiała się ile zwierzak mógł mieć lat.
Po godzinnej zabawie wróciła z psiakiem do domu, napełniła mu miskę wodą, drugą zaś jedzeniem, które znalazła w szafce i wyszła z apartamentu by udać się spokojnym spacerem do instytutu. Uznała, że nie chce się teleportować, nie lubiła nigdy tego sposobu przemieszczania się. Od zawsze wolała spacerować, miała wtedy czas by pomyśleć, odetchnąć świeżym powietrzem i wyciszyć się. Lubiła też obserwować miasto, które, miała wrażenie, że ciągle było w ruchu. Niezależnie od godziny w Londynie zawsze coś się działo. Nie przeszkadzało jej to jednak. Było w tym coś motywującego i zachęcającego. Miasto żyje, więc i ja jako jego mieszkaniec powinnam żyć pełną parą - tak zawsze tłumaczyła sobie swoje myśli. Jak się okazało do instytutu z domu Draco nie miała daleko. Był to spokojny, półgodzinny spacer, co rano dobrze na nią działało.
Gdy doszła do parku, jak zawsze przywitała panią Amelię. Zamieniła z nią kilka słów i od razu ruszyła do wejścia. Pamiętała bowiem, że czeka ją rozmowa z Melarose. Martwiła ją fascynacja dziewczyny jej pacjentem.
Zapukała do drzwi i od razu je otworzyła. Widok jaki zastała stawał się dla niej codzienny. Malfoy siedział na swoim łóżku, na przeciwko niego Melarose, a miedzy nimi mały stolik. Grali w szachy, a raczej blondyn próbował nauczyć młodą pielęgniarkę gry w szachy. Każdy zawsze myślał, że to Ron Weasley jest mistrzem czarodziejskich szachów. Było tak tylko dlatego, że nigdy nie zmierzył się w grze z Draco Malfoy’em, a ten by go pokonał.
– Dzień dobry Draco. Melarose - uprzejmie aczkolwiek z dystansem wypisanym w tonie głosu, przywitała mężczyznę i towarzyszącą mu kobietę.
– Dzień dobry doktor Granger - pierwsza odezwała się praktykantka, która spojrzała na swoją przełożoną z lekką dozą strachu. Wiedziała, że ma przechlapane i że nie powinna przychodzić do Malfoy’a. Było to jednak silniejsze od niej.
– Widzę, że dobrze ci idzie Malfoy. Nie zapomniałeś jeszcze jak się gra w szachy czarodziejów? - Granger usiadła obok blondyna na łóżku obserwując ruchy, które wykonywał by wygrać.
– Żyjesz Granger - odezwał się mężczyzna, ni to z kpiną, ni ze zdziwieniem.
– Przykro mi, wilk w twoim domu nie zdołał mnie zabić - odpowiedziała ironicznie.
– Wilk? - zerknął na nią podejrzliwie czekając na ruch Melarose - chciałaś chyba powiedzieć „twój ukochany pies” - dodał z lekką kpiną.
– To twój pies? - zdziwiła się Granger i teraz to ona spoglądała z zaciekawieniem.
– A czyj ma być? Oczywiście, że mój - odparł jakby rozmawiał z wariatką.
– Co to za rasa? - Hermiona musiała zadać mu wszystkie pytania, które nurtowały ją od wczorajszego wieczoru, gdy tylko zobaczyła psa pierwszy raz.
– Wilczak Czechosłowacki - odpowiedział krótko.
– Jak się nazywa i ile ma lat? - kobieta wiedziała, że musi zadawać konkretne, precyzyjne pytania jeśli chce dowiedzieć się wszystkiego. Draco nie powie jej bowiem nic więcej poza tym co musiał, bo wynikało z pytania.
– Eltanin, reaguje na Elti. Ma 4 lata - wykonał kolejny ruch na planszy, tym samym pokonują Melarose w kolejnej rozgrywce. Ta spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Kto się nim teraz opiekuje? - Hermiona obawiała się odpowiedzi, choć pies nie wyglądał na zaniedbanego, więc ktoś na pewno się nim zajmował.
– Skrzat domowy codziennie dba o to by miał jedzenie i picie, przez niego też jest wypuszczany do ogrodu. Codziennie przychodzi do niego Blaise i wyprowadza go na dłuższy spacer.
– Blaise zabiera go czasem do siebie? - zadała kolejne pytanie, zapominając na chwilę o rozmowie z Melarose.
– Możliwe - odparł jednym słowem, niezbyt precyzyjnie, ale Hermionie wystarczyło by w głowie odszukiwać wspomnień związanych z odwiedzinami w domu przyjaciół. Wydawało jej się, że widziała już tego psiaka u Ginny i Blaise, gdy ich odwiedzała.
– Blaise nie będzie już musiał się kłopotać. Wyszłam z nim dzisiaj na spacer więc będę to robić codziennie. Chociaż tak na ten moment odwdzięczę się za pomoc - odpowiedziała posyłając mężczyźnie lekki, przyjazny uśmiech - zaraz wrócę. Melarose musimy porozmawiać - zwróciła się do stażystki. Wstała ze swojego miejsca, trzepnęła z fartucha niewidzialne paprochy i ruszyła do drzwi. Słyszała, że za nią podąża młodsza dziewczyna. Zaprowadziła ją do swojego gabinetu, tylko tam mogła być pewna, że odbędą spokojną rozmowę.
– Nott, złapię cię na przerwie na lunch? - w locie rzuciła pytanie Teodorowi, który akurat przechodził obok niej. Mężczyzna pracował praktycznie na dwa etaty. Codziennie był w Mungu, gdzie rozpoczął pracę zaraz po Hogwarcie. Dostał się na praktyki, a później po prostu został jako jeden z lepszych studentów. Obecnie pomagał też w wolontariacie i codziennie pełnił kilkugodzinny dyżur w instytucie.
– 12:00 w kafejce - odpowiedział nawet się nie zatrzymując, lecz zdążył posłać jej pogodny uśmiech. Kobieta skinęła głową i wpuściła swoją praktykantkę do pomieszczenia, gdzie wskazała jej krzesło przed swoim biurkiem. Sama zajęła miejsce za mahoniowym meblem, w wygodnym, skórzanym fotelu.
– Melarose, pewnie wiesz o czym chcę z tobą porozmawiać? - zapytała ostrożnie, spoglądając uważnie na dziewczynę. Ta również podniosła na nią niewinnie swoje zielone niczym trawa oczy. Melarose od początku przypominała jej Ginny, z którą przyjaźni się od lat. Chyba właśnie dlatego postanowiła, że weźmie ją pod swoje skrzydła. To w jakiś sposób przyciągało ją do młodszej koleżanki.
– Doktor Granger, nie denerwuję pacjenta swoją obecnością, przysięgam! Nawet się socjalizuje, zaczyna grać ze mną w gry planszowe. Czy to nie jest oznaka wzbudzania zaufania? - Melarose od razu rozpoczęła swoją obronę, popierając swoje czyny argumentami, których nauczyła się na zajęciach psychologi i socjologii.
– Melarose. Musisz zrozumieć, że Draco Malfoy jest wyjątkowo niebezpieczny i nieprzewidywalny. To okrutny człowiek. - Hermiona starała się odpowiednio dobierać słowa, nie przekazując w wypowiedzi swoich prywatnych odczuć względem mężczyzny.
– Ale przecież sama pani uczy, że każdy przypadek jest z jakiegoś powodu. Draco również musi taki być nie bez powodu! - Melarose oburzyła się na słowa mentorki próbując obronić pacjenta.
– Oczywiście, że jest z jakiegoś powodu. Draco to bardzo złożona osobowość, jak my wszyscy. Już od dzieciństwa był szkolony i edukowany w specjalny, wyrafinowany sposób więc trudno pokazać mu inne możliwości i zdanie. Draco sam musi do tego dojść, że świat i ludzie są wielowymiarowi i inni niż przedstawiał to znienawidzony przez niego ojciec - Hermiona używała swojego wykładowego, lekko przemądrzałego głosu. Był to ten ton, którym zawsze zwracała się do nauczycieli, gdy odpowiadała na ich skomplikowane pytania, na które odpowiedź znała tylko ona. Melarose spoglądała na nią wyraźnie niezadowolona - Nie chcemy izolować Draco od innych pracowników i pacjentów. Musi się socjalizować, to prawda, jednak nie można mu nic narzucać. Z Draco trzeba postępować powoli i ostrożnie, jak z dzikim, niebezpiecznym zwierzęciem - tłumaczyła dalej.
– Ale Pani i doktor Nott… - zaczęła Melarose, jednak szybko przerwała.
– Ja jestem lekarzem prowadzącym Draco Malfoy’a. Doktor Nott, jak pewnie sama zauważyłaś, nie odwiedza go w jego pokoju, mimo że są bardzo dobrymi, dawnymi przyjaciółmi. Nie chcemy bowiem przypominać mu zbyt wiele rzeczy z przeszłości, jeśli wpadnie w wir swoich wspomnień, nie wyciągniemy jego dobrej strony, gdyż na zawsze będzie pogrążał się w negatywnej przeszłości. Mamy tylko 24 dni by pokazać mu, że warto żyć, a uwierz mi Mel, ma po co i dla kogo - zakończyła swoją wypowiedź spoglądając na nią poważnym, znaczącym spojrzeniem.
– Czyli nie mogę już grać z nim w karty i szachy? - zapytała niczym małe dziecko, któremu mama zabroniła bawić się na dworze.
– Porozmawiam o tym z Draco i wrócimy jeszcze do naszej rozmowy. Po prostu chcę cię ostrzec byś uważała. Nie chcę byś cierpiała. Wiem, że Draco może być fascynującą osobowością, jest bowiem inteligentnym i przystojnym mężczyzną, który zawsze cieszył się powodzeniem. Wiesz jednak, że w naszej pracy uczucia do pacjentów są niewskazane.
– A może on właśnie tego potrzebuje? Odrobiny miłości… dobrego uczucia…
– Nie nauczysz kochać tego, kto całym sercem kochać nie chce… - odpowiedziała nostalgicznie, kończąc tym samym rozmowę z praktykantką.
*
Wróciła do pokoju Draco, wchodząc do niego po cichu. Mężczyzna nadal siedział na swoim łóżku i wpatrywał się w planszę z magicznymi szachami, które stały w wyjściowej pozycji.
– Chciałbyś zagrać? - zapytała spokojnie zerkając to na niego, to na szachy, ciekawa jego odpowiedzi. On spojrzał na nią unosząc wysoko brew.
– Ty grasz w szachy Granger? - zapytał zdziwiony, w jego głosie zawsze pobrzmiewała specyficzna nuta ironii.
– Kiedyś trochę grałam z Harry’m i Ronem - odpowiedziała wzruszając niewinnie ramionami. Usiadła na krzesełku na przeciwko wybierając tym samym białe pionki dla siebie.
– Rozpocznij - wskazał jej ruch. Kobieta przez chwilę rozważała jak powinna rozpocząć rozgrywkę, po czym istotnie, wykonała ruch pionka. Przez jakiś czas grali w ciszy. Mężczyzna nie miał zamiaru odezwać się pierwszy, zaś Hermiona postanowiła po prostu go obserwować. Odezwała się dopiero po kilku minutach, gdy cisza zaczęła stawać się uciążliwa.
– Jak czułeś się u Pansy? - zadała w końcu pytanie, którego mężczyzna spodziewał się, jednak nie potrafił odpowiedzieć na nie jakoś konkretnie. On od dawna nie miał uczuć, nie mógł więc powiedzieć, że czuł się wzruszony, szczęśliwy i do głębi poruszony. Jedyne co bowiem poczuł to wstręt do Weasley’a.
– Normalnie - standardowa, krótka odpowiedź, która jednak nie wystarczyła kobiecie.
– Co to znaczy normalnie? - obserwowała go, nie skupiając się już tak bardzo na grze, przez co zaczęła z nim przegrywać.
– Ani dobrze, ani źle. Normalnie - Draco był opanowany, jego mimika nie zdradzała jego samopoczucia.
– Draco… - kobieta westchnęła ciężko patrząc mu prosto w stalowe oczy. Powoli traciła cierpliwość. W istocie Hermiona Granger poczyniła największe kroki w jego sprawie. Zmusiła by zaczął rozmawiać, małymi krokami zwracała go jego bliskim, jednak dla niej to nadal było za mało. Miała coraz mniej czasu by w końcu usłyszeć prawdę, której pragnął każdy. Nie tylko ona, dla rozwiązania sprawy. Prawda należała się wszystkim. W czasach Hogwartu Hermiona była najbardziej zdeterminowaną, a jednocześnie cierpliwą osobą ze wszystkich. Tylko ona potrafiła od rana do wieczora uczyć się non stop, prace domowe miała odrobione jeszcze nim ktokolwiek zdążył pomyśleć o nich, a najtrudniejsze zaklęcia czy eliksiry znała zanim nauczyciele im o nich powiedzieli. Z wiekiem jednak kobieta stawała się coraz bardziej drażliwa, zlękniona. Owszem, nadal każdy uważał ją za najmądrzejszą czarownice od czasów Roveny Ravenclaw, jednak z czasem coraz bardziej zatracała swoje najlepsze cechy. Wiedziała, że jest to związane z sytuacją w jej małżeństwie. Ciągła agresja, krzyki i bicie, nie sprzyjały jej rozwojowi osobistemu. Hermiona z dnia na dzień stała się przygaszoną, wycofaną, można by nawet rzec, że zahukaną dziewczyną. Kimś kim nigdy nie była. To przecież ona miała odwagę stanąć twarzą w twarz z trollem, to ona walczyła przeciwko Voldemortowi, odnajdywała horkruksy i je niszczyła.
Wróciła nieobecnym wzrokiem do mężczyzny, który siedział przed nią niewzruszony. Przecież kiedyś potrafiła stawić mu czoła. Nigdy się go nie bała. Jego „szlama” w pewnym momencie stało się dla niej tak powszechne i normalne niczym „cześć” rzucone mimochodem, gdy mijała innych uczniów. To ona ośmieliła się celować w arystokratę różdżką i to ona ostatecznie niemal złamała mu nos.
– Granger… musisz zrozumieć, że nie zbawisz całego świata - jego spokojny głos wyrwał ją z letargu myśli. Spojrzała na niego przytomniej.
– Oni próbowali prawda? Próbowali wyciągnąć to siłą, jednak jesteś zbyt silny w legilimencji, dla większości medyków w tym zasranym kraju - w jej głosie wybrzmiewała gorycz, niemal złość na mężczyznę, który był tak blisko, a jednak tak daleko od niej. Kobieta irytowała się coraz bardziej. Jednym ruchem, w złości, wyjęła różdżkę i machając nią zamaszyście aczkolwiek w określonej sekwencji rzuciła zaklęcie, które sprawiło, że stolik wraz z szachami zniknął. Celując prosto w twarz mężczyzny, szepnęła cicho.
– Legilimens…
– Draco! Draco! - biegła po schodach za rozradowaną Astorią Greengrass. Kobieta wydawała się bardzo szczęśliwa. Gdy dotarła do szczytu schodów przemierzała szybko długi i szeroki korytarz, spiesząc się by odnaleźć swojego narzeczonego.
– Asti? Coś się stało? - mężczyzna wstał zza biurka wychodząc naprzeciw kobiecie.
– Draco… - przystanęła tuż przed nim biorąc głęboki wdech. Spoglądała mu głęboko w oczy, gdy włożyła w jego ręce jakiś mały przedmiot. Hermiona, która widziała wspomnienie zza pleców Astorii nie mogła dostrzec co to takiego.
– Astorio jesteś pewna? - mężczyzna przez chwilę ewidentnie w coś powątpiewał, dlatego szukał potwierdzenia w słowach narzeczonej. Jego wyraz twarzy zmieniał się diametralnie z zaskoczonego na szczęśliwy by powoli stawać się euforycznym. Kobieta energicznie przytakiwała głową, sama mając na ustach szeroki uśmiech.
– Będziemy rodzicami Draco! Będziesz ojcem! - wypowiedziała to na głos ze szczęściem wypisanym w ciemnych tęczówkach.
Wspomnienie zaczęło zanikać.
*
Obserwowała scenę, która rozgrywała się na środku sypialni. Miała wrażenie, że zna to pomieszczenie bardzo dobrze. Niespodziewanie obok niej pojawił się blond włosy mężczyzna, który również z zainteresowaniem, lecz bez emocji wypisanych na twarzy, obserwował zdarzenie. Hermiona rozpoznała siebie i swojego męża. Kłócili się.
– Ty durna szmato! Jak mogłaś zaciążyć?! - rudy krzyczał wpadając w szał. Najpierw rzucił lampką nocną, która stała na stoliku przy łóżku, po stronie Hermiony. To ona zawsze przed snem czytała, by zmęczyć umysł i oczy. Lampa rozbiła się pod nogami kobiety, która osłaniając się rękami próbowała amortyzować efekty szału męża.
– Ron błagam… - usłyszeli cichy szloch.
– Błagasz?! Ty mnie błagasz?! Zabiję tego potwora w tobie! Nawet jeśli miałbym zabić ciebie! Rozumiesz?! - twarz Ronalda znalazła się tuż przed przerażoną Hermioną. Kobieta próbowała zakryć twarz dłońmi, jednak mężczyzna jej na to nie pozwolił. Złapał mocno za jej długie włosy i ciągnąc ją boleśnie, szarpał w stronę łóżka, na które rzucił ją niczym szmacianą lalkę. Kobieta odbiła się od twardego materaca, obijając dotkliwie brzuch i żebra. Nim zdążyła zaczerpnąć powietrza po pierwszym ataku, nadszedł drugi. Mężczyzna ponownie szarpnął ją za włosy, by podnieść z łóżka. Postawił ją przed sobą i uderzał w jej brzuch tak długo póki kobieta nie upadła z bólu i wycieńczenia, a po jej nogach zaczęła spływać szkarłatna ciecz. Krew poronienia.
– Nie… - histeryczny krzyk zabrał ich z okrutnego wspomnienia.
*
Spoglądali na siebie intensywnie, oddychając głęboko niczym po szalonym biegu w Zakazanym Lesie. Żadne z nich nie potrafiło odezwać się po tym co zobaczyli. Dwa, tak skrajne w emocjach wspomnienia, prowadzące do jednej, tej samej tragedii.
– Draco… - ona wyszeptała jego imię z takim bólem, jakby samo jego wypowiedzenie sprawiało jej fizyczne cierpienie.
– Granger… - on odpowiedział jej głosem bez kszty emocji, który nie zachwiał się niczym najtwardszy fundament - chyba oboje straciliśmy coś bardzo ważnego… - dodał po długiej, potrzebnej im, chwili ciszy. W tym jednym, małym momencie, nadeszło zrozumienie. Lata wzajemnej nienawiści, obelg i podziałów, nie miały już znaczenia, bowiem przyszła empatia. Mężczyzna wykonał wobec niej gest, którego żadne z nich się nie spodziewało, jednak ona skorzystała, nim on zdążyłby się rozmyślić. Draco wyciągnął w jej stronę swoje ramiona, by mogła bezpiecznie w nie wpaść i przeżyć jeszcze raz ten moment bólu i upokorzenia przez męża. Osobę która powinna ją chronić i bezgranicznie kochać. Obydwoje starali się dać sobie odrobinę pocieszenia. On otulając ją szczelnie silnymi ramionami i gładząc miękkie fale jej włosów. Ona wtulając się w jego tors, a ręce zaplatając mu w pasie. Kobieta w głowie dopasowywała części z zagadek, które przed nią miał, coraz więcej puzzli układało się w klarowny obraz. W istocie zaczynała rozumieć Draco Malfoy’a. I czuła, że on również wykazywał wobec niej zrozumienie, jakiś rodzaj empatii, której wcześniej między nimi nie było. Zauważył, że kobieta opadła z sił. Nadal opierała się o jego ramię, jednocześnie stała się blada i bardzo senna. Miał wrażenie, że drży na całym ciele.
– Wszystko w porządku? - zapytał obserwując ją uważnie. Czuł, że nie jest w porządku, ale znał też Granger na tyle, by wiedzieć, że nie będzie chciała się przyznać.
– Tak, tak… to nic takiego - odpowiedziała słabo, choć próbowała udawać, że jest w porządku. Hermiona miała mroczki przed oczami, było jej słabo, a jej ręce niebezpiecznie zaczęły drgać, co zaobserwował mężczyzna.
– Jak mogę ci pomóc? - nie pytał już co jej jest, chciał po prostu jej pomóc.
– To mugolska choroba… - odpowiedziała powoli - jak się zestresuję lub zbyt szybko zmęczę to mam problemy z cukrem. Drastycznie mi spada i wtedy jest mi słabo - tłumaczyła mu spokojniej, Hermiona jako osoba urodzona w mugolskiej rodzinie niestety była obarczona ich schorzeniami. Czarodzieje czystej krwi lub półkrwi pod tym względem mieli lepiej. Mugolskie choroby nie dotykały ich - potrzebuję moich leków i cukru. Czy mógłbyś z mojego gabinetu przynieść mi taką małą, czarną kosmetyczkę? Tam mam wszystko czego potrzebuję - poprosiła grzecznie, spoglądając na niego, co jeszcze bardziej wzbudzało w nim powinność spełnienia tej prośby.
– Zaraz wrócę, połóż się lepiej - odpowiedział wstając ze swojego łóżka. Draco nie słynął nigdy z największej troski i opiekuńczości, jednak dzisiaj, gdy zobaczył tak słabą i niewinną Hermionę Granger, po tym co oboje wspólnie zobaczyli, czuł, że jest jej to winien. Nie potrafił przejść obojętnie obok jej cierpienia.
Wyszedł ze swojego pokoju i przeszedł przez korytarz, musiał po drodze minąć główną salę, gdzie kilkoro pacjentów zebrało się by pooglądać mugolską telewizję czy pograć w jakieś gry planszowe. Kątem oka zauważył Saorine, która rozmawiała z dziewczyną, która chciała się zabić. Draco pamiętał jej twarz z pierwszej terapii grupowej, jednak nie zapamiętał jej imienia. Wtedy nie obchodziło go to na tyle, by skupić się na tym, gdy dziewczyna się przedstawiała.
– Cześć Draco - usłyszał nagle za swoimi plecami. Nie spodziewał się zastać tutaj kogoś znajomego, jednak jeszcze nim się odwrócił, wiedział kogo ma za sobą.
– Witaj Teodorze - odpowiedział bez emocji odwracając się do starego przyjaciela. Stał przed nim Teodor Nott, którego widział już niedawno na imprezie Pansy, nie miał jednak okazji porozmawiać z nim dłużej i wiedział, że teraz też nie jest na to odpowiedni czas.
– Postanowiłeś wyjść ze swojej pieczary by trochę pozwiedzać? Granger cię wypuściła? - zażartował były ślizgon.
– Nie, nie kręcą mnie wycieczki turystyczne po psychiatryku. Idę do gabinetu Granger, prosiła bym coś jej z niego przyniósł - wytłumaczył lustrując Notta wzrokiem.
– A ona gdzie jest? - zainteresował się drugi z mężczyzn.
– W mojej pieczarze jak to nazwałeś pokój, w którym mieszkam - odparł cynicznie, jak na niego przystało. Czuł, że przy Teodorze, może być po prostu sobą.
- Rozumiem. Wyjdź tu czasem to będziemy mieli okazję by pogadać - mężczyzna spoglądał na niego z prośbą w oczach. Draco wahał się. Z jednej strony nie mógł powiedzieć, że niechałby dowiedzieć się, co dzieje się w świecie, w którym kiedyś żył, z drugiej nie chciał dopuszczać do siebie większej ilości osób, która prędzej czy później będzie dopytywać. Był tchórzem, który wolał przed tym uciekać.
– Pracujesz tu? - Malfoy prowadził rozmowy rzeczowo i krótko. Od czasu, w którym zaczął normalnie odzywać się do Hermiony, nie snuł żadnych długich opowieści, nigdy nie wpadał też w melancholię wspomnień. Był konkretny do bólu.
– Nie. Nadal pracuję w Mungu, tutaj jestem wolontariuszem. Obecnie w medycynie jest ciężko, brakuje rąk do pracy i ministerstwo płaci nam już za podwójne etaty - odpowiedział poważnie.
– Rozumiem - odpowiedział nie ukazując, że informacje, które przekazał mu kolega, w jakikolwiek sposób go ruszyły. Draco kilka lat pracował w Mungu przy najcięższych urazach i operacjach. W pewnym momencie, każdy mówił o nim, że jest pracoholikiem, co bardzo denerwowało Astorię i był to jedyny powód ich kłótni. Był jednym z najlepszych magomedyków i uzdrowicieli. Pełnił rolę przewodniczącego oddziału urazów po magicznych.
– Dobra, nie zatrzymuję cię dłużej. Wyjdź czasem z nory - Nott uśmiechnął się do niego nieznacznie, by ruszyć w prawo, do sali wspólnej, gdzie zauważył Melarosę zmierzającą w stronę Malfoy’a. Mężczyzna w duchu podziękował koledze, że zatrzymał wiedźmę i ruszył do gabinetu Hermiony Granger.
Gdyby miał różdżkę po prostu przywołał by to o co prosiła i nie byłoby problemu. Nie miał jednak różdżki, a szukanie w jej gabinecie czegokolwiek, wydawało mu się szukaniem igły w stogu siana. Dlatego postanowił spróbować innego sposobu. Powinno się bowiem udać, był blisko celu.
Zamknął za sobą drzwi. Stanął na środku pomieszczenia, skupiając wszystkie swoje myśli na rzeczy, którą chciał przywołać. Ręce opuścił luźno wzdłuż ciała, tylko lewą lekko uniósł do góry, na wysokość biodra. Oczy miał zamknięte, by się nie rozpraszać. W myślach wypowiedział zaklęcie „accio” i czekał na efekt. Sam nie mógł uwierzyć, gdy poczuł ciężar w lewej ręce i złapał mocniej przedmiot, który się w niej znalazł. Czarna kosmetyczka została przywołana i udało mu się to za pomocą magii niewerbalnej. Tak jak nigdy nie miał w sobie jakichkolwiek emocji, tak musiał przyznać, że tym razem, w jakiś sposób czuł z siebie dumę. Udało mu się bowiem coś, czego nie potrafi każdy napotkany czarodziej. Ta umiejętność to trochę tak jakby przyszedł tu Potter i zaczął gadać językiem węży. Był w jakimś stopniu wyjątkowy.
Zabrał przedmiot, zamknął drzwi i szybkim krokiem ruszył z powrotem do swojego pokoju, zwinnie po drodze omijając Melarose z Teodorem, Saorine i każdego kto mógłby chcieć go niepotrzebnie zaczepić.
– Mam - oznajmił wchodząc do pokoju. Zobaczył od razu, że Hermiona podnosi się z łóżka i lekko uśmiecha do niego z wdzięcznością. Podał jej kosmetyczkę, a ona zaczęła wyciągać z niej potrzebne przedmioty. Draco postanowił jeszcze raz wypróbować swoje umiejętności i za pomocą magii niewerbalnej sprawił, że szachy, które po wybuchu Hermiony wróciły na swoje miejsce, teraz zniknęły ze stolika.
– Nie chwaliłeś się, że znasz magie niewerbalną na takim poziomie zaawansowania - spojrzała na niego zaskoczona, w jej oczach krył się nawet podziw do jego umiejętności.
– Nie pytałaś - odpowiedział wzruszając ramionami. Pierwszy raz odkąd tu jest zajął niewygodne krzesełko po drugiej stronie stolika i obserwował co dziewczyna robi - dlaczego?! - niemało się zdziwił, gdy okaleczyła swój palec by upuścić trochę krwi na jakieś dziwne urządzenie.
– To glukometr Draco. Mierzy poziom cukru we krwi. Mugole mogą chorować i mieć albo za dużo cukru albo za mało - tłumaczyła spokojnie, zerknęła na niego kątem oka. Mężczyzna wpatrywał się w jej palec jak zahipnotyzowany. Krew mugolaczki. Tak samo szkarłatna, ciemnej barwy. Normalna, zwykła. Taka jak jego.
– I co to urządzenie ci powiedziało? - zapytał w końcu spoglądając jej w oczy.
– Że mam za mało cukru - odpowiedziała spokojnie.
– A ta fiolka to?
– Glukoza, by poziom cukru wrócił do normy - odpowiedziała wypijając jednym łykiem zawartość małej fiolki - ohydna jak czarodziejskie eliksiry - dodała krzywiąc się lekko. Schowała wszystko z powrotem do saszetki, którą odesłała do swojego gabinetu. Po zażyciu glukozy czuła się lepiej, wracała jej energia, a ręce już się nie trzęsły. Mogła spokojnie wykonać ruch różdżką mając pewność, że nie zrobi tym przypadkowo krzywdy sobie i jemu - Dziękuję ci Draco za dzisiejszą rozmowę. Mam nadzieję, że przemyślisz sobie jeszcze kilka rzeczy. Jeśli Melarose zaczęłaby ci się naprzykrzać daj znać. Widzimy się jutro, ja idę wykonać resztę obowiązków, a ty na terapię grupową. Powodzenia! - uśmiechnęła się do niego szczerze.
– Chyba sobie żartujesz?! - spojrzał na nią ze złością w stalowych tęczówkach. Emocje Draco zmieniały się jak w kalejdoskopie. Przed chwilą wybitnie opiekuńczy, jak na niego. Teraz rozjuszony niczym dzikie zwierze w klatce.
– Nie, Draco. To twoje obowiązkowe zajęcia. Codziennie o 12:00 - odpowiedziała spokojnie. Kobieta spoglądała na niego jeszcze przez chwilę czekając aż podniesie się z krzesełka. Osobiście chciała dopilnować by udał się do sali terapeutycznej.
Odprowadziła go do tego samego pomieszczenia, w którym terapia odbywała się ostatnio.
– Do zobaczenia - uśmiechnęła się gdy wchodził do pokoju. Mężczyzna odwrócił się w jej stronę nim ostatecznie wszedł do sali.
– Pieprz się Granger - odpowiedział z błyskiem w oku i cynicznym uśmiechem. Nikt chyba nie zrozumiałby dlaczego na te słowa, Hermiona Granger roześmiała się serdecznie.
Draco zajął miejsce obok Marii, która wydawała mu się najnormalniejsza, z bandy idiotów tu obecnych. Od Aleca trzymał się z daleka, nie miał ochoty kolejny raz pobić się z gówniarzem, obawiał się bowiem, że poniesie go i zacznie wykorzystywać magię niewerbalną, przez co niewątpliwie miałby problemy. Siedział w sali pełnej ludzi, z problemami, których nie chciał rozumieć. Słuchał niedoszłej samobójczyni jak to jest dumna, że przeżyła kolejny dzień, gówniarza, który cieszył się, że nikomu nie przywalił od dwóch dni i wariatki, która sama nie wiedziała kim jest i jak się nazywa.
– Serio, pieprz się Granger… - mruknął niezadowolony pod nosem. Rozsiadł się na niewygodnym, drewnianym krzesełku robiąc to co zwykle. Po prostu się nie odzywał.
Comments