Epilog
- Vert Skamander
- 21 lut 2021
- 32 minut(y) czytania
3 miesiące później…
Stojąc z filiżanką kawy w ręku obserwowała mały park za oknem, który przynależał do londyńskiego urzędu pracy. Był to stary budynek z rudawej cegły. Małe, strzeliste wieżyczki i wysokie, duże okna przywodziły jej na myśl Hogwart. Uwielbiała ten widok. Od kiedy przeprowadzili się do tego apartamentu trochę ponad miesiąc temu, jej ulubionym miejscem stała się kuchnia, uważała bowiem, że stąd jest najpiękniejszy widok.
Alesphine za to kochała swój nowy pokój. Pozwolili jej urządzić go tak jak tylko zechce. W pokoju dziewczynki królował więc granat, biel i srebro. Draco uważał to za zbyt krukońskie, jednak przystał na to gdyż chciał po prostu szczęścia dziewczynki.
Pięknym miejscem był też ich salon, gdzie królowała duża, skórzana kanapa i kominek, przed którym wszyscy lubili wypoczywać. Nie zabrakło pięknych portretów na ścianach i ozdób w kolorze srebra. Dla Hermiony ważnym jednak było, że w pomieszczeniu znajdowały się małe, białe regały z jej ulubionymi książkami, które zawsze mogła mieć pod ręką. Były też pozycje, które wybrała Alse i sam Draco. Każdy z nich mógł wziąć książkę, na którą akurat miał ochotę i usiąść z ciepłą herbatą przed płonącym ogniem kominka. Resztę swoich zbiorów kobieta usytuowała w bibliotece, na którą również znalazło się miejsce w ich nowym domu.
Najbardziej wyjątkowym miejscem był jednak gabinet Draco, gdzie głównym punktem było piękne, hebanowe biurko wykonane na specjalne zamówienie. Przez duże, prostokątne okna wpadało do pomieszczenia wiele światła więc było jasne i przytulne. Otoczone dużą ilością regałów z publikacjami medycznymi. Niektóre z nich były spod pióra samego Malfoy’a. Jedna to nie to sprawiało, że pokój był tak wyjątkowy. To obrazy, które wisiały po obu stronach pokoju były tym co zachwycało i wprawiało w nostalgię. Po prawej stronie od wejścia wisiały dwa duże portrety zachowane w czerni i bieli. Spoglądały z nich uśmiechnięte Narcyza Malfoy i Astoria Greengrass. Po lewej stronie zaś znalazło się miejsce na obraz Hermiony z uśmiechniętą Alse, a obok wisiał Draco z Eltaninem. Dwie ważne części jego życia. Rodzina, której nie miał już przy sobie, jednak zawsze będzie głęboko w sercu oraz jego obecne życie. Czasem z lekkim uśmiechem siedział w swoim biurowy fotelu i spoglądał na każdą z osób. Malfoy stał się bardzo sentymentalny i wiedział, że był to wpływ Hermiony, jednak nie przeszkadzało mu to. Cieszył się, że w końcu coś odczuwa, że żyje pełnią życia, a nie tylko pusto egzystuje.
Kobieta upiła łyk letniej już kawy i odstawiła filiżankę na blat, by podejść do kuchenki i przewrócić omlet na drugą stronę. Zawsze gotowała bez użycia magii, uważała że wtedy jedzenie jest smaczniejsze.
– Mamo! - Alsephine wbiegła do pomieszczenia, ubrana już w uroczą, bawełnianą sukienkę. Włosy uczesała tak jak zawsze robi to Hermiona. Długie dale opadały na plecy dziewczynki, aby nie wpadały jej do włosów były przytrzymane grubą, granatową opaską. Granger odwróciła się do dziewczynki i spojrzała na nią z pytaniem w oczach. Alse już od kilku miesięcy nazywała ją „mamą”. Pamietała chwilę, w której dziecko pierwszy raz tak się do niej zwróciło. Siedziały przy kominku i Hermiona tłumaczyła jej zasadę działania zaklęcia patronus. Alse słuchała jej z najwyższą uwagą, a Draco zerkał na nie zainteresowany z kanapy, na której starał się czytać swoje dokumenty z Munga. Nie mógł się jednak skupić, widok przed nim był zdecydowanie ciekawszy niż papierologia z pracy. Dziewczynka uparła się, że wyczaruje swojego patronusa dlatego zawzięcie próbowała. To właśnie wtedy, gdy pierwszy raz udało się jej wyczarować swojego ochronnego kompana, rzuciła się w ramiona Hermiony z radosnym okrzykiem „mamo udało się!”. Wszyscy bardziej niż latającym ptakiem, byli zaskoczeni słowami dziewczynki. Granger przepłakała ze wzruszenia pół wieczoru i właśnie od tamtej pory Alse nazywała ją swoją mamą, a Draco tatą.
– Co się stało skarbie? - zapytała spokojnie zerkając raz na patelnię, a raz na córkę.
– Wujek Harry dzwoni, jest bardzo zdenerwowany - Alse podała kobiecie jej telefon, a ta od razu zobaczyła uśmiechniętą twarz przyjaciela na ekranie. Jego zdjęcie, które ustawiła jako obrazek kontaktu.
– Harry? - zapytała niepewnie wyłączając ogień pod palnikiem.
– Hermiona! To już! - krzyknął zestresowany.
– Jesteś pewny? - zapytała, gdyż takich alarmów w ciągu ostatniego miesiąca było już sześć, jeden nawet o drugiej nad ranem.
– Tak! - w tle usłyszała głośny jęk bólu, niewątpliwie wydany przez Pansy.
– Idę po Draco, widzimy się w Mungu - odpowiedziała rzeczowo. Odrzuciła telefon na blat i od razu ruszyła do gabinetu narzeczonego. Alse pobiegła za nią.
– Draco! - bez pukania otworzyła drzwi - to już! - oznajmiła głośno i zamarła. Draco nie był sam. Przed jego biurkiem siedział jakiś starszy jegomość, a obok równie elegancka dama - oh, przepraszam! - zmieszała się próbując wycofać.
– Kochanie? Co się stało? Co już? - Draco mimo wszystko wstał od biurka i ruszył w jej stronę, po drodze zgarniając Alsephinę ramieniem. Dziewczynka w ostatnim czasie bardzo się do niego przywiązała i nie odstępowała na krok.
– Pansy rodzi - oznajmiła bez ogródek. Źrenice Malfoy’a rozszerzyły się, jednak była to krótka chwila jego niepewności i niedowierzania. Zaraz przeprosił państwa Rodchilld i ruszył do szafy, w której miał wszystkie swoje podręczne rzeczy medyczne. Małżeństwo korzystając z jego kominka szybko zniknęło rozumiejąc sytuację, a on zabrał swój lekarski kitel.
– Ruszamy - oznajmił gnając do kominka w salonie, który miał bezpośrednie podłączenie z Mungiem. Hermiona z Alse były tuż za nim i jedno po drugim zniknęli w zielonych płomieniach. To był ten dzień.
*
Harry Potter wiele razy w swoim życiu był naprawdę przerażony. Głównie w czasie gdy mierzył się z Voldemortem. W tym momencie wiedział jednak, że nic nie równało się ze strachem, który towarzyszył mu tego dnia. Nieprzyjemne uczucie niemal go paraliżowało.
– Pansy kochanie, Hermiona z Draco zaraz będą - mówił do zwijającej się w bólu kobiety, ledwo przetransportował ją do Munga, a już zdążył zemdleć dwa razy. Wydawać by się mogło, że to on zaraz będzie rodzić, bowiem kobieta prócz grymasu bólu nie wyrażała żadnych emocji, była spokojna, opanowana.
– Potter do cholery ogarnij się! Przypomnij sobie co mówili na szkole rodzenia! - fuknęła na niego, ponieważ bardziej niż sam poród, denerwowało ją zachowanie męża.
Pansy właśnie została przyjęta w rejestracji, gdy z nikąd pojawił się Draco, a za nim Hermiona z Alse.
– Pans, Skórcz co ile minut? - Draco bez zbędnych ogródek porwał jej kartę z lady rejestracyjnej i zaczął przeglądać wszystkie wyniki.
– Co 5 minut - odpowiedziała gdy jeden z nich właśnie ustał i mogła wziąć kilka głębokich oddechów.
– Dobra, jedziemy na salę - oznajmił Malfoy.
– Teresa, czy Nott i Zabini są na oddziale? - zapytał bezpośrednio młodą recepcjonistkę, a ta spłoniła się ogniście. Chyba nie było w szpitalu osoby, która nie odczuwałaby przed nim respektu i zawstydzenia.
– Doktor Nott jest obecny, zaś doktor Zabini dzisiaj nie pracuje - oznajmiła mu sprawdzając szybko grafik.
– Ściągnij go tu - odparł tylko prowadząc wszystkich w stronę sali dla ciężarnych.
– Potter, zostań lepiej z Hermioną na korytarzu, wezwę cię jak coś - Draco zerknął na pobladłego mężczyznę, widząc, że jego ręce trzęsą się gorzej niż skrzat domowy wiedział, że lepiej nie brać go na porodówkę.
– Nott, dobrze, że jesteś - przywitał nadchodzącego z korytarza Teodora. Obaj weszli z Pansy do sali, gdzie miał rozegrać się poród jej pierworodnego.
– Kochanie, pilnuj tego tutaj i daj znać Zabbowi by wchodził jak tylko przybędzie - zwrócił się jeszcze miękko do Hermiony, która skinęła głową na znak zgody.
Nie musieli czekać długo, choć dla kobiety wydawało się jakby minęła wieczność. Po pięciu minutach pojawił się Zabini w lekarskim kitlu i od razu wszedł do sali śląc im jedynie delikatny uśmiech.
– Wujku, napij się herbaty, dobrze ci zrobi - Alse trzymając w rączkach papierowy kubek ostrożnie wyciągnęła go w stronę mężczyzny. Ten spojrzał na nią z przerażeniem, ale i wdzięcznością i odebrał od niej napój. Dziewczynka usiadła obok niego i machając nogami spoglądała przed siebie - wszystko będzie dobrze. Ciocia to silna baba - powiedziała jakby w przestrzeń, jednak Potter słuchał jej uważnie.
– Wiem Alse, wszystko będzie dobrze - powtórzył jej słowa i posłał jej delikatny uśmiech. Hermiona przyglądała się tej scenie z nostalgią, gdy do korytarza wpadła Ginny.
– I jak sytuacja? - ruda zerknęła na Harry’ego, który nadal był bielszy niż ściana.
– Na razie nic się nie dzieje - oznajmiła Granger - tylko Harry schizuje i większe z nim problemy niż z porodem Pansy - dodała z lekkim rozbawieniem, a przyjaciółka również się zaśmiała. Po kilkunastu minutach dołączyła do nich Luna z Dafne. Wszyscy usiedli na krzesłach i jeden obok drugiego z uczuciem nudy i niecierpliwości oczekiwali na rozwiązanie. Wszyscy mieli ze sobą balony, maskotki i kwiaty. Byli gotowi by powitać na świecie Jamesa Pottera.
*
– Przyj Pans - Draco spoglądał na monitor urządzenia mierzącego wszelkie funkcje życiowe jej ciała. Kobieta mocno trzymała jego dłoń, gdy kolejny raz wzięła głęboki wdech by przeć ile sił. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. W tym ważnym dla niej dniu wszyscy byli przy niej. Nie zabrakło nikogo z bliskich jej osób, a sam Draco Malfoy odbierał jej poród.
– To niesamowite - powiedziała w przerwie po kolejnym parciu - jesteś tu Draco - dodała cicho z lekkim uśmiechem.
– Nie pozwoliłbym by mnie zabrakło - zapewnił z szczerością spoglądając w jej zmęczone oczy.
– Annie, przetrzyj jej czoło - poprosił asystentkę, która kolejny raz zmieniła ręcznik i delikatnie obtarła nim czoło Pansy. Kropelki potu zbierały się na nim z zawrotną prędkością.
– Pansy, jak się postarasz, to jeszcze jedno pchnięcie i będzie po wszystkim - Draco nie spuszczał z niej wzroku - czy zawołać Pottera? - zapytał wiedząc, że zaraz powitając na świecie jej syna.
– Może lepiej nie, zaraz znowu zemdleje. Ale chciałabym by przyszła Hermiona - odpowiedziała cicho, była już wyczerpana, jednak świadomość, że zaraz zobaczy swojego synka dodawała jej energii.
Draco ściągnął zakrwawione rękawiczki i maseczkę by wyjść na korytarz.
– Potter, twoja żona martwi się o twoje zdrowie psychiczno-fizyczne, więc zawołam cię po wszystkim, ale prosiła byś ty Hermiono była przy niej w tym ostatecznym momencie - z lekko ironicznym uśmiechem Draco spojrzał na ciemnowłosego mężczyznę, a potem na swoją ukochaną. Hermiona poderwała się z miejsca i przyjęła od asystentki fartuch, czepek i maseczkę. Szczelnie została we wszystko ubrana i razem z narzeczonym poszła na salę porodową.
– Panny, jestem - stanęła obok kobiety spoglądając z czułością i mocą w jej oczy. Pansy odwzajemniła jej szeroki uśmiech, a w tym czasie Draco założył nowe rękawiczki i maseczkę.
– Gotowa? - zapytał stając po drugiej stronie kobiety, Nott i Zabini stali w nogach łóżka. Pansy skinęła głową i wzięła głęboki wdech. Parła z całych sił, a z jej gardła wydobył się krzyk bólu i braku siły, jednak po chwili wszyscy usłyszeli jeszcze jeden, zupełnie inny odgłos. To płacz nowo-narodzonego dziecka wypełnił salę. Draco przyjął poród pomagając maluchowi wydostać się na świat. Trzymał na rękach jej synka i nie mógł uwierzyć, że ten cud nastał. Naprawdę tu był, nie opuścił jej w ten najważniejszym dla niej dniu. Z jego oczu, pierwszy raz od lat poleciały łzy wzruszenia, a Hermiona wraz ze świeżo upieczoną mamą, rozpłakały się na dobre z kumulowanych emocji.
– Witaj na świecie mały Potterze - Draco z uśmiechem na ustach położył malucha na klatce piersiowej Pansy, a ta choć wyczerpana i bezsilna od razu objęła go jednym ramieniem, leciutko głaszcząc po malutkiej główce.
– Cześć synku, to ja, twoja mamusia. A obok mamy wszystkich wujków i ciocię - mówiła do maleństwa, a Blaise w tym czasie poszedł po Harry’ego, który wbiegł do sali, jakby goniło go stano hipogryfów. Dotarł do łóżka żony i od razu ją przytulił.
– Byłaś taka dzielna Pansy, przepraszam, że ja wymiękłem - powiedział wprost do jej ucha z całą szczerością i miłością, którą w sobie miał.
Hermiona niepostrzeżenie opuściła salę by nie przeszkadzać. Wiedziała, że muszą zbadać dziecko, ale też Pansy czeka kilka niezbyt przyjemnych kwestii związanych z zakończeniem porodu. Toteż wolała nie tworzyć sztucznego tłumu w sali. Zostawiła rodziców ze swoją pociechą, w dobrych rękach magomedyków.
*
Około 2 tygodnie po porodzie Pansy…
Stała przed ogromnym lustrem w pięknej, białej sukni, lecz w ogóle nie była jej pewna. Nie czuła się w niej piękna. Westchnęła głęboko, nie miała pojęcia, że wybranie kiecki na jeden wieczór będzie tak trudne. Odwróciła się plecami do szkła i wyszła zza ciemnej kotary. Trzy przyjaciółki siedziały na wielkich pufach i czekały w zniecierpliwieniu. Blondynka rozmawiała ze swoją kilkuletnią córką, ciemnowłosa trzymała na ręku parotygodniowe maleństwo, zaś kobieta z burzą loków pozwalała swojej córeczce bawić się lalkami, jedną z nich właśnie trzymała w ręku i odgrywała scenkę.
– To nie ta - oznajmiła ruda gdy tylko się przed nimi pojawiła.
– Ciociu, mówisz to od miesięcy - usłyszała od zmęczonej Alse. Córka Luny pokiwała zawzięcie głową zgadzając się z koleżanką, zaś dorosłe kobiety spoglądały na nią z uwagą.
– To zupełnie nie twój krój - oświadczyła Hermiona powracając wzrokiem do lalki.
– Spróbuj syrenę, zobaczysz, że będzie idealna - poradziła Luna, a Pansy się z nią zgodziła. Asystentka już wybierała suknie we wspomnianym kroju, a Ginny udała się do przebieralni by ponownie wydostać się z tiulu i koronek. Dostała piękną, lekko kremową suknię, która na biuście i talii idealnie przylegała do ciała, rozchodziła się dopiero poniżej bioder, jednak nadal była smukła i delikatna. Weasley spoglądała na siebie z zainteresowaniem, bowiem chyba właśnie znalazła coś idealnego dla siebie. Nie spodziewała się, że właśnie tak skromna kreacja ją zachwyci, jednak uznała, że długi welon z pięknej koronki zrobi robotę. Sukienka lekko połyskiwała, jednak nie było na niej jakiś wymyślnych ozdób. W tym samym czasie, trzy koleżanki gawędziły wesoło.
– A ty Hermiono jesteś gotowa na swoje przymiarki? - Pansy spojrzała na nią z łobuzerskim uśmieszkiem. Granger Westchnęła, wiedziała że i jej to nie ominie jeśli ma wziąć ślub z Draco Malfoy’em. Wiedziała też, że będzie to kolejne wydarzenie roku. Setki gości, przepych, elegancja i arystokracja, która jest nieodłącznym elementem jej przyszłego męża.
Skinęła lekko głową i wskazała na Ginny, która pojawiła się przed nimi.
– Piękna! - westchnęła z rozmarzeniem Lovegood.
– To ta! - oznajmiła podekstycowona rudowłosa podskakując w miejscu z prawdziwą radością. Przyjaciółki ochoczo kiwały głowami i zachwycały się po cichu wyglądem kobiety.
– Teraz ty! - Pansy klasnęła w dłonie i popchnęła Hermionę w stronę podestu. Ta z niechęcią podeszła w miejsce rudej, która już przebierała się ze swojej idealnej sukni i poszła z projektantką uzgodnić szczegóły zamówienia takie jak miary i użyte materiały. Kolejna z asystentek zajęła się Hermioną.
– Może każda z nas wybierze dla ciebie po dwie suknie, które uważa za najpiękniejsze i przymierzysz je. Będziemy wiedzieć co do ciebie pasuje, a co nie - zasugerowała Luna, a pani Potter niemal skakała z entuzjazmu. Od razu wyrwała się do wieszaków, by wyprać suknie dla przyjaciółki. Miała to szczęście, że jej synek właśnie zasnął i mogła go spokojnie położyć w wózku. Luna wraz z córką również podeszły do wieszaków i wspólnie wybierały kroje. Alse przyszła do Hermiony by jej doradzić. Po kilku minutach asystentka odwiesiła do przebieralni cztery suknie wybrane przez przyjaciółki i dwie które chciała przymierzyć Hermiona. Kobieta spojrzała na ilość i różnorodność, była przerażona. Nie pozostało jej nic innego jak wejść w pierwszą suknię.
Nadal czuła się jak w jakimś pięknym śnie. Nie potrafiła uwierzyć, że jej życie tak diametralnie się zmieniło. Jeszcze niedawno liczyła każdego knuta i skrzętnie ukrywała go przed apodyktycznym mężem, a teraz opływa w luksusach i miała wszystko czego tylko zapragnie. Draco rozpieszcza ją i Alse nad wyrost. Czasami Hermiona bała się wspomnieć przy nim, że cokolwiek jej się podoba, bowiem wiedziała, że najpóźniej za kilka dni będzie tym obdarowana.
Malfoy dbał o swoją rodzinę jak potrafił. Codziennie, skrupulatnie wypełniał swoje obowiązki w Mungu udowadniając, że ratowanie ludzkiego życia i zdrowia jest dla niego nadrzędnym celem. Chciał poniekąd odkupić tym winy swoje i całego rodu, by nazwisko Malfoy przestało kojarzyć się ze złem i tragedią. Hermiona zawsze stała u jego boku i wspierała go w jego celach, co było dla niego niewyobrażalnym wsparciem i nowością, bowiem od wielu lat nie czuł już jak to jest gdy ktoś stoi po twojej stronie.
Kobieta wyrwała się z potoku myśli i spojrzała w lustro, gdy asystentka oznajmiła, że suknia leży idealnie. Była piękna. Lekki tiul na dole i gorset, choć niezbyt ciasny z uwagi na jej powiększający się brzuszek ciążowy, wysadzany setkami małych diamencików, które w świetle połyskiwały rozmaitymi kolorami. Jakby się przypatrzeć były w nich przebłyski zieleni i Hermiona była pewna, że ma na sobie suknię wybraną przez Pansy. Musiała przyznać, że przyjaciółka miała gust i suknia była zniewalająca, jednak nie w jej stylu. Odwróciła się na obcasie i wyszła zza kotary. Do Luny i Pansy zdążyła dołączyć Ginny i teraz to ona była tą oceniającą. Wszystkie jak jeden mąż spoglądały na nią z zachwytem.
– Księżniczka! - krzyknęła mała Nott wskazując rączką na ciocię.
– Rzeczywiście Hermiono, wyglądasz jak księżniczka z bajki - przyznała Ginevra.
– Lecz to nie to - oznajmiła od razu Granger. Weszła do przymierzalni i ponownie przeszła przez proces zdejmowania i zakładania kolejnej sukienki. Teraz miała na sobie lekki materia, który przypominał jej w dotyku satynę. Góra była koronkowa, dosyć skromna, choć dekolt z przodu i na plecach miała bardzo głęboki. Był to bardziej boho styl i wiedziała, że to kreacja wybrana przez Lunę. W tej czuła się lepiej niż w poprzedniej, jednak uważała, że za dużo odsłania. Przeszła przez kotarę by pokazać się przyjaciółkom. Lovegood spoglądała na nią z rozmarzeniem, Pansy wyglądała na zdegustowaną, a Ginny na zamyśloną. Jednogłośnie jednak stwierdziły, że to nie ta i Hermiona zniknęła za kotarą.
Gdy kobieta przebierała się w kolejny model, drzwi do salonu otworzyły się i po kolei weszło do niego czterech mężczyzn. Harry, Blaise, Teodor i na końcu Draco.
– I jak wam idzie drogie panie? - z szerokim uśmiechem na twarzy zapytał ciemnoskóry. Ginny wstała by przytulić się do narzeczonego. Potter od razu podszedł do wózka, a Teodor wziął córkę na ręce kręcąc się z nią w około własnej osi, jakby tańczyli do muzyki, która leciała w tle. Draco spoglądał jak zahipnotyzowany w jeden punkt przed sobą. Na podeście stanęła właśnie jego przyszła żona w pięknej, eleganckiej sukni. Mężczyźnie zaparło dech widząc swoją ukochaną w sukni ślubnej. W oczach pojawiły się łzy wzruszenia jednak nie pozwolił by spłynęły po jego jasnych policzkach.
– Skarbie - odezwał się miękko podchodząc do niej - wyglądasz zachwycająco. Jak prawdziwa dama - dodał ujmując jej dłonie i spoglądając uważnie na suknię z bliższej odległości. Była prosta, bardzo klasyczna. Góra była zabudowana, dekolt układał się w łódkę idealnie podkreślając obojczyki kobiety. Rękawy miała długie, zakrywały całe jej ręce, aż do nadgarstków, gdzie kończyły się mankietem, a przed nim tworzyły się małe bufki. Do talii była idealnie dopasowana, zaś od tego momentu odcięta malutkim paskiem koronki w kształcie przypominającym winorośle rozchodziła się i układała w idealne A. Materiał przypominał tiul, jednak był cięższy i sprawiał, że suknia nie puszyła się jak beza. Jeśli okręciła by się w miejscu na pewno warstwy wzbiłyby się w górę i tworzyły małe koło w około niej. Malfoy spoglądał na nią jak zaczarowany.
– Jesteś taka piękna - powiedział lekko całując ją w czoło, a następnie okręcił ją w około własnej osi by suknia wzbiła się w górę, a on mógł zobaczyć jej tył, który rownież był idealnie zabudowany, a suknia zapinana była na malutkie, okrągłe i eleganckie guziki wykonane z tego samego materiału co góra kreacji.
– Czy tak powinna wyglądać przyszła pani Malfoy - zapytała go patrząc mu głęboko w oczy, a on nie spuścił z niej wzroku choćby na sekundę. Skinął głową, a ona widziała wszystkie emocje w jego tęczówkach, które zmieniały kolor, gdy i jego uczucia szalały.
– Już w tym momencie wyglądacie jak para idąca do ołtarza - odezwał się Teodor, a reszta przytaknęła. Hermiona odwróciła się przodem do ogromnego lustra spoglądając na ich dwójkę na pierwszym planie, w tle widziała uśmiechniętych przyjaciół. Mieli rację. Draco zawsze był elegancki i pasujący do sytuacji. Teraz również miał na sobie drogi garnitur, który mógłby być jego ślubnym.
– Państwo Malfoy - powiedział cicho mężczyzna, a jego narzeczona oparła mu głowę o bark. Wyglądali idealnie. Piękni, młodzi i bogaci. Lecz przede wszystkim szczęśliwi.
*
Około 3 tygodni później…
Stała przy ołtarzu w pięknej, zwiewnej sukience, która podkreślała jej rosnący ciążowy brzuszek. Jej przyszły mąż stał na przeciwko niej w eleganckim, lecz dość ekstrawaganckim garniturze. Kwiaty, które trzymała w ręku idealnie pasowały do jego butonierki. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przed blondynem stał ciemnoskóry mężczyzna czekając na swoją narzeczoną, która miała zaraz przejść drogą do ołtarza w towarzystwie swojego ojca. Alse i Lori pojawiły się na dróżce by sypać płatki róż z małych koszyczków. Wyglądały uroczo w takich samych, bladoróżowych sukienkach. Zaraz obok dziewczynek stanął Artur Weasley, prowadzący pod rękę swoją jedyną córkę. Ginevra Weasley wyglądała oszałamiająco. Hermiona ostatkiem sił powstrzymywała łzy, które chciały wypłynąć z jej oczu. Czuła się wzruszona i zaszczycona. Jej najlepsza przyjaciółką poślubi zaraz miłość swojego życia, było to dla niej niesamowitym doświadczeniem.
Gdy Blaise ślubował rudowłosej dozgonne oddanie i niepodważalną miłość, Granger uroniła łzy. Widziała, że i jej narzeczony ma szklankę w oczach. Dla niego był to równie wzruszający i ważny dzień. Mógł bowiem uczestniczyć w najważniejszym dniu swojego dobrego, oddanego przyjaciela. Ślizgoni byli bardzo honorowi i przywiązani, jeśli już zawierali jakąś przyjaźń to na zawsze.
Cała ceremonia przebiegła sprawnie, była piękna i elegancka. Państwo Zabini w akompaniamencie głośnych oklasków i spokojnej muzyki opuszczali ołtarz, by udać się do swojej sali weselnej.
Ginny wybrała idealne miejsce. Piękna kamienno drewniana budowla z wysokimi oknami sprawiała wrażenie jednocześnie starej i nowoczesnej. Było to idealne połączenie i wywarzenie. Budynek znajdował się na terenie małego parku, więc wszędzie było zielono i nie brakowało różnorodnych gatunków kwiatów. Jednak najbardziej dech zapierała maleńka plaża z pięknym pomostem prowadzącym wprost nad lazurowe jezioro. Woda odbijała promienie słońca, a ptaki dostojnie poruszały się po powierzchni tworząc na niej delikatne fale.
– Pięknie - rozmarzona Luna Lovegood stała z kieliszkiem szampana na tarasie zachwycając się urokiem miejsca, w którym byli. Obok niej stanął Teodor. Objął ją lekko ramionami i ułożył głowę na jej barku. Widział jej zafascynowanie, jej oczy jak zawsze zdradzały wszelkie emocje.
– Może też powinniśmy pomyśleć o naszym ślubie? - zapytał obserwując jej reakcję.
– Nie chciałabym zbyt wiele planować, wiesz, że do mnie taki przepych nie pasuje - odpowiedziała szczerze, obawiała się, że w kwestii ich ślubu nie będą mogli dojść do porozumienia, a kompromis będzie bardzo trudny do wypracowania.
– Weźmy więc spontaniczny ślub, przecież najważniejsze jest to, że chcemy być razem, formalnie, a nie wielka impreza - odpowiedź Teodora zaskoczyła ją na tyle, że obróciła się w jego ramionach by zobaczyć jego minę, chciała sprawdzić czy nie robi sobie z niej żartów. Jednak twarz ukochanego była poważna i pewna tego co właśnie powiedział.
– Naprawdę? - nie omieszkała jednak zapytać szukając potwierdzenia. Ten skinął twierdząco głową.
– Naprawdę, dla ciebie wszystko - szepnął jej do ucha, delikatnie ją za nim całując. Luna roześmiała się szczerym, radosnym głosem.
Wesele trwało w najlepsze, a równo o północy wszystkie niezamężne damy i nieżonaci gentleman-owie stanęli do rywalizacji o atrybuty młodej pary. Hermiona umyślnie stawała gdzieś z tyłu chowając się w tłumie dziewcząt chcących złapać bukiet. Po pierwsze i tak wiedziała, że wyjdzie niebawem za Draco Malfoy’a, po drugie nie przepadała za tego typu zabawami. Kątem oka dostrzegła, że jej narzeczony postępował bardzo podobnie. Uśmiechnęła się rozbawiona tym co odkryła. Widziała, jak wiele podobieństw ich łączy, co czasem aż ją rozczulało i przerażało jednocześnie.
Ginny stanęła tyłem do tłumku gotowych kobiet, które w podekscytowaniu czekały na rozpoczęcie rywalizacji. Panna młoda zamachnęła się trzy razy i rzuciła kwiatami za siebie. Zaraz się obróciła by zobaczyć, która z jej koleżanek lub przyjaciółek będzie tą szczęściarą, która powinna jako następna stanąć na ślubnym kobiercu. Bukiet zawirował w powietrzu i wpadł w ręce niczego nie oczekującej Dafne Greengrass. Szczerze powiedziawszy blondynka postąpiła trochę jak Hermiona i ukryła się gdzieś w drugim czy nawet trzecim rzędzie. Jej związek był świeży i wiedziała, że to nie czas pchać się do ślubnych zobowiązań, toteż wolała dać szansę tym, którym naprawdę na tym zależy. Kilka z bardziej zapalonych panien skoczyło w górę by złapać lecące jakby się wydawało, w ich stronę kwiaty, jednak te niepostrzeżenie wylądowały w rękach Greengrass.
– Dafne! - pisnęła z radością Ginny i rzuciła się przyjaciółce na szyję. Ta oszołomiona pozwoliła wyciągnąć się na parkiet by poczekać na swojego szczęśliwego wybranka. Blaise stał już tyłem do chłopaków i zaraz miał rzucić swoją muszką, którą ściągnął z szyi. Draco jakby jeszcze bardziej szedł w tył, w jego stronę zbliżał się zaobrączkowany Potter, zaś do przodu wypchnęli niczego nie spodziewającego się Longbottoma. Mężczyzna pchnięty w plecy poleciał do przodu wprost w trajektorię lotu Zabiniowej muszki.
– Dajesz Longbottom! - usłyszał wesoły śmiech Blaise i oklaski Harry’ego, Draco i Teodora, którzy stali teraz tuż za nim, nadal popychając go na parkiet, by stanął obok swojej wybranki. Wszak nie było to kłamstwem, bowiem Dafne i Neville zaczęli spotykać się krótko po rozprawie Draco. Nikt by nie pomyślał, że tę dwójkę może połączyć coś więcej niż sprawy zawodowe, jednak był to dobry zapalnik do spędzania większej ilości wspólnego czasu i tak powoli tematy zawodowe zamieniały się w prywatne. Dafne brakowało takiego spokojnego i statycznego faceta jakim był Neville. Ten bowiem wiedział czego chce w życiu, dążył do tego bez większych przeszkód i skandali, a w swoim fachu był najlepszy. Dafne bardzo to imponowało. Była zdumiona jak z tego niepozornego, krzywozębnego dzieciaka wyrósł taki inteligentny, zabawny przystojniak.
Nevill w końcu wziął się w garść, poprawił krawat i podszedł do dafne wyciągając do niej dłoń.
– Czy mogę prosić do tańca? - zapytał uprzejmie lekko się kłaniając, jednak cały czas, mimo to, patrzył jej w oczy. Dafne miała ochotę piszczeć i skakać z zachwytu. Mimo, że Longbottom nie należał do żadnej wielkiej arystokracji, to jego maniery i gracja nie odstawały od tych Malfoy’a czy Notta. Kobieta ujęła jego dłoń i ruszyła z nim do tańca.
– Czyżby to był jakiś znak od losu? - usłyszała jego cichy głos wprost w swoim uchu. Zaśmiała się cicho.
– To przeznaczenie - odpowiedziała z radosnym błyskiem w oku, spoglądając wprost na niego. Tak, to zdecydowanie było przeznaczenie. Zaraz do tańca dołączyli ich przyjaciele. Obok wirowała para młoda, za nimi widziała Lunę i Teodora, a po drugiej stronie Draco trzymał w swoich objęciach Hermionę. Oboje nie posiadali się z radości, że wszystkim życie zaczęło się tak dobrze układać.
*
Tydzień po ślubie Zabinich…
Idąc w pośpiechu zatłoczoną ulicą nagle usłyszała natarczywy dźwięk swojego telefonu. Starała się wykopać go z małej torebki, co było utrudnione przez termiczny kubek z kawą na wynos i torbą z laptopem w drugiej. W końcu jednak udało jej się znaleźć urządzenie i z zaskoczeniem spojrzała na uśmiechniętą twarz Luny Lovegood, które miała jako zdjęcie jej kontaktu.
– Luna? - odebrała z pytaniem w głosie.
– Hermiono, pilnie cię potrzebuję. Błagam przyjedź jak najszybciej pod adres, który zaraz ci wyślę - jej przyjaciółka wyrzuciła z siebie szybko i od razu się rozłączyła, nie dając jej szansy na odpowiedź. Zaskoczona jeszcze bardziej zachowaniem Luny odsunęła telefon od ucha, by ujrzeć wiadomość. Odczytała adres i stojąc jeszcze chwilę jak słup soli, musiała pozbierać myśli i ogarnąć co się właśnie wydarzyło. W końcu zerwała się do biegu na wysokich obcasach by złapać pierwszą nadjeżdżającą taksówkę. Podała adres kierowcy i usadowiła się na tylnej kanapie, biorąc głęboki wdech i opanowując bicie serca. Jak zdążyła sprawdzić na mapach przed nią pół godzinna podróż, toteż mogła jeszcze przejrzeć maile i odpowiedzieć na najważniejsze wiadomości. W końcu była Hermioną Granger, nigdy nie traciła czasu.
*
– Draco stary, gdzie jesteś? - bez większego zainteresowania odebrał telefon i usłyszał głos jednego ze swoich przyjaciół.
– Nelly, zanieś te dokumenty do skopiowania, a te do gabinetu Zabiniego - odsunął telefon od ucha by zwrócić się jeszcze do swojej asystentki. Ta skinęła z nieśmiałym uśmiechem i poszła wykonać zadania, które dla niej przygotował. Dziewczyna czasami bardzo go męczyła. Była rezolutna i rozumna, jednak bardzo przeszkadzały mu jej maślane oczy w jego stronę. Nie była jedyną na oddziale, która spoglądała na niego z rozmarzeniem, jednak jemu dawno przestało imponować kobiece zainteresowanie.
– W gabinecie - odpowiedział w końcu przypominając sobie, że odebrał przecież telefon od Teodora.
– Stary, potrzebuję cię. Kod czerwony! Wysyłam ci adres, przyjedź najszybciej jak to możliwe - odpowiedział Nott i od razu się rozłączył. Draco zerwał się z fotela i w biegu łapał podręczne rzeczy, nie zdążył nawet ściągnąć lekarskiego kitla. Teodor wypowiedział hasło, które ustalili między nimi i Zabinim jeszcze w początkowych latach Hogwartu. Zasada była prosta. Jeśli któryś z nich potrzebował reszty, musiał użyć hasła, a pozostali mieli zjawić się najszybciej jak się da. Toteż Malfoy niemal na złamanie karku gnał do windy.
– Nelly, nie ma mnie do końca dnia, odwołaj wszystko! - krzyknął jeszcze do asystentki, wpadł na nią na zakręcie, więc przytrzymał zaskoczoną dziewczynę za ramiona by się nie wywróciła, obrócił ich o 180 stopni by móc przejść dalej. Dopadł windy i nacisnął najniższe piętro. W garażu czekało na niego jego auto.
*
– Ginny, potrzebuję twojej pomocy, to bardzo pilne. Proszę przyjedź pod adres, który ci zaraz wyślę najszybciej jak to możliwe - rudowłosa usłyszała szybko mówiącą Lovegood zaraz gdy odebrała telefon. Zaskoczona spojrzała na wyświetlacz by upewnić się, że to na pewno Luna, jednak kontakt tak właśnie pokazywał.
– Coś się stało? - zapytała zaniepokojona.
– To bardzo pilne. Ginny Błagam! - usłyszała jeszcze w słuchawce, a zaraz potem Luna się rozłączyła i wysłała wspomnianą wiadomość.
Ruda właśnie odbywała poranny trening jogi, toteż nie myśląc o przebieraniu złapała jedynie torebkę w rękę i wybiegła z domu. Na szczęście stacja metra była dosłownie trzysta metrów dalej. Cóż zamiast jogi, będzie miała przebieżkę, to też trening.
Biegła najszybciej jak potrafiła, a jej długie włosy, upięte w wysokiego kucyka powiewały na wietrze. Dobiegłszy do bramek przyłożyła miesięczną kartę do czytnika i akurat miała szczęście, bowiem metro wjeżdżało właśnie na peron. Zbiegła z ruchomych schodów i wskoczyła do najbliższego wagonu. Miała szczęście, że było po godzinach szczytu, pojazd był prawie pusty, więc znalazła sobie miejsce by usiąść i odpocząć.
*
Blaise leżał w wannie z zamkniętymi oczami. Ostatnimi czasy czuł się bardzo zmęczony i chwila relaksu po prostu mu się należała. Przygotowania do ślubu wbrew pozorom nie były takie proste, szczególnie jeśli twoja narzeczona miała natręctwo idealizmu i wszystko musiało być perfekcyjne.
– No nie… - jęknął zirytowany słysząc dzwonek swojego telefonu. Po cholerę mu to mugolskie ustrojstwo? Mógł je zostawić w salonie albo chociaż wyciszyć. Westchnął z frustracją i odebrał połączenie - czego? - zapytał widząc na wyświetlaczu gębę Notta.
– Kod czerwony! Wysyłam adres - usłyszał w słuchawce i od razu zerwał się z wanny, telefon wpadł do wody, on poślizgnął się na mokrych kafelkach, próbując się złapać czegokolwiek by nie upaść jak długi, padło na wieszak z ręcznikami, które szybko się z niego zerwały i poleciały razem z nim. Jęcząc boleśnie podniósł goły tyłek z łazienkowych kafli i wybiegł z pomieszczenia. Nie przemyślał jednak, że w domu oprócz niego jest jeszcze Helena i Nadia, dwie sprzątaczki, które przychodziły kilka razy w tygodniu i ogarniały całą ich rezydencję. Zaskoczone kobiety widząc nadbiegającego szefa, aż stanęły dęba, a po chwili upuściły to co trzymały w rękach by szybko zakryć oczy, bowiem nie chciały patrzeć na latające przyrodzenie swojego pracodawcy dłużej niż to konieczne. W rzeczy samej, Zabini podobał się i jednej i drugiej, jednak znając jego żonę, chciały zachować dobrze płatną pracę. Blaise pewnie spłonął by ze wstydu gdyby w głowie nie miał jedynie dwóch słów „kod czerwony”. Nott był w tarapatach!
Biegł w stronę garażu, po drodze złapał jedynie szorty, które akurat leżały na kanapie i leciał niczym torpeda do pierwszego z brzegu samochodu. Mógł się założyć, że pędził szybciej niż Potter na swojej błyskawicy. Wrzucił adres wysłany przez Teodora w nawigację i wyjechał z podjazdu z piskiem opon.
*
Dafne i Neville wyszli właśnie z Wizengamottu, gdzie wygrali swoją kolejną sprawę. W tem jednocześnie zadzwonił telefon kobiety i mężczyzny. Do Longbottoma dzwonił Nott, zaś do Greengrass, Luna Lovegood. Zaskoczeni spojrzeli jedno na drugi i zgodnie kiwnęli głowami by odebrać połączenia.
– Halo Lunka?
– Tak Teodorze? - mówili jedno obok drugiego.
– Stary, pilny temat. Będę wisiał ci przysługę ale proszę, przyjdź możliwie jak najszybciej pod adres, który zara ci wyślę - usłyszał Teodor.
– Kochana, awaria. Pilnie cię potrzebuję. Przyjedź pod adres, który ci wysłałam, proszę! - Dafne dostała podobny komunikat, a adres który wysłała Luna i Teo był dokładnie taki sam. Para ponownie wymieniła zaskoczone spojrzenia, jednak biegiem wsiedli do niedaleko zaparkowanego samochodu i ruszyli tam gdzie wzywali ich przyjaciele. Skoro oboje zadzwonili z tak dramatyczną prośba, to musiało być to naprawdę ważne.
*
Teo nie mógł dodzwonić się do Harry’ego, próbował dwa razy, jednak oba połączenia nie zostały podjęte przez mężczyznę. Dopiero po kilku minutach dostał telefon zwrotny.
– Siema Nottie, sorry latałem i nie słyszałem telefonu - usłyszał zdyszany głos wybrańca.
– Spoko, jednak Potter potrzebuję cię pilnie. Temat na czerwony kod, proszę zjaw się pod adresem, który ci właśnie wysłałem najszybciej jak możesz - odpowiedział Nott, a Harry od razu spanikował. Odłożył telefon do malutkiej, podręcznej torebki i wsiadł na swoją błyskawicę, by w mgnieniu oka ruszyć we wskazane miejsce. Miał nadzieje, że nie jest ono daleko, bowiem długie loty były naprawdę wyczerpujące. Jednak, czego się nie robi dla przyjaciół prawda?
W tym samym czasie podobny telefon odebrała jego żona, jednak do niej dzwoniła Luna Lovegood, która z prędkością światła wyrzuciła z siebie komunikat:
– Pansik wiem, że ty z małym, ale ja naprawdę potrzebuję twojej pomocy, stał się dramat, proszę przyjedź pod adres który ci wysłałam najszybciej jak możesz - poprosiła blondynka niemal zdesperowanym głosem, a pani Potter od razu gorączkowo ją zapewniła, że będzie niebawem. Szybko odrzuciła od siebie kuchenną ścierkę i pobiegła do salonu, gdzie ich pomoc domowa sprzątała zabawki malucha.
– Adelo, muszę pilnie wyjść na dłuższą chwilę. Proszę zaopiekuj się Jamesem, wrócę najszybciej jak to możliwe - prosiła w biegu, gdy zbierała swoje podręczne rzeczy do torebki i zakładała buty, nie myślała nawet by przebrać sprane jeansy i brudną wyciągniętą koszulkę swojego męża, na coś bardziej wyjściowego.
– Oczywiście pani Potter. Proszę się o nic nie martwić - usłyszała jeszcze zapewnienie gosposi i wybiegła z domu, by zaraz wsiąść w auto i wyjechać z posesji. Dzisiaj w nosie miała przepisy, o które zawsze krzyczy na Harry’ego gdy jeżdżą rodzinnie. Sprawa była priorytetowa.
*
Pod małą kapliczkę na uboczu Londynu podjechał pierwszy samochód. Żółta taksówka odznaczała się na tle bieli i zieleni, która otaczała to miejsce. Kobieta siedząca w pojeździe rozglądała się zdezorientowana.
– Jest pan pewny, że to tutaj? - zapytała kierowcę z powątpiewaniem, była pewna, że pomylili adres. Czuła się zdezorientowana.
– To dokładnie ten adres, który pani podała - zapewnił taksówkarz. Hermiona zapłaciła mu należną kwotę i niepewnie opuściła samochód. Stanęła na środku małego placyku, a słońce świeciło wprost w jej oczy, więc mało co widziała. Ją jednak widzieli doskonale. Luna i Teodor stali u szczytu schodów prowadzących do wejścia do kaplicy. Uśmiechali się szeroko i z uznaniem. Granger zawsze wszędzie była pierwsza i pasująca do sytuacji. Jej elegancka koszula i ołówkowa spódnica nie powinny się znacząco wyróżniać, miała też szpilki, co idealnie współgrało z całą jej gracją.
– Hermiona! - usłyszała swoje imię i zaczęła powoli zbliżać się do podnóża schodów, co nie było najłatwiejsze, bowiem jej wysokie, smukłe obcasy wbijały się w żwirowaną drogę.
– O co chodzi? Czemu mnie tu ściągnęliście? - zapytała nierozumnie gdy udało jej się stanąć obok ślicznie ubranej Luny i dostojnego Teodora.
– Poczekaj chwilę, zaraz wszystkiego się dowiesz - poprosił spokojnie mężczyzna, z lekkim, tajemniczym uśmiechem na ustach. Nie musieli czekać zbyt długo, co ucieszyło niecierpliwą z natury Hermionę Granger. Nienawidziła czekać. Sprawiało to, że szybko wpadała w frustrację i niemoc.
Jeden za drugim wjechały wyszukane samochody. Od mercedesa, przez sportowe audi, niewątpliwie Blaise, po rodzinny samochód Pansy. Każdy jednak był szykowny i dystyngowany, tak jak jego właściciel.
Pierwszy ze swojego pojazdu wysiadł blondyn i od razu ujrzał swoją przyszłą żonę obok Notta i Lovegood. Prędko tam podszedł nie czekając na Blaise, który parkował właśnie obok niego.
– O co chodzi? - zapytał, tak jak jego ukochana kilka chwil temu.Spoglądał na każdego po kolei szukając odpowiedzi w ich oczach.
– Cierpliwości Draco - poprosił Teo. Mężczyźnie nie pozostało nic innego jak stanąć obok Hermiony. W oddali dostrzegł Blaise, który biegł do nich w basenowych szortach, bez koszulki i w japonkach. W ręku miał też mały ręczniczek, którym wycierał włosy i twarz. Na plecach i łydkach osiadły mu ostatki piany.
– Ale, że ty tak serio? - Draco zmierzył go od góry do dołu nie mogąc uwierzyć w wygląd kumpla.
– No co? Wezwał kod czerwony, nie było czasu - oznajmił obronnie - gdzie to zagrożenie? - dodał w stronę pary, która próbowała ukrywać swoje rozbawione twarze. Widać było, że ich przyjaciele byli w stanie zrobić dla nich wszystko w każdym momencie życia. Niezależnie czy właśnie byli w Mungu na swojej zmianie czy w relaksującej kąpieli. Rzucali wszystko by tylko do nich dotrzeć. Byli z tego bardzo dumni i czuli ogromny zaszczyt mając takich ludzi przy sobie. Gdy Pansy gramoliła się ze swojego jeepa, Draco ściągnął swój lekarski kitel i podał go Zabiniemu.
– Weź się chociaż trochę okryj, bo to wstyd tak w świętym miejscu - syknął cicho.
– Świętoszek się znalazł - odparował Blaise, jednak wziął fartuch i ubrał go szybko, by jednak nie świecić gołą klatą. Pansy dotarła do nich w towarzystwie rudej. Obie prezentowały się bardzo zwyczajnie. Pani Potter ubrana w domowe rzeczy, prawdopodobnie była w trakcie obiadu ze swoim synem, bowiem na jej bluzce można było dostrzec resztki kaszki i mleka, albo wymiocin małego Jamesa, ale tego nie musieli wiedzieć dokładnie. Za to Ginny wyglądała niczym sportsmenka z okładki jakiegoś czasopisma. Jej długie, falowane włosy opadały na plecy, mimo że upięte były w wysokiego kitka. Z fryzury wydostawały się pojedyncze, niesforne włoski i okalały jej zaczerwienioną twarz. Luna wiedziała, że przerwali jej codzienną sesję jogi.
– Powiecie co się dzieje? - ruda spojrzała na wszystkich z irytacją, jednak prawdziwy bulwers pojawił się na jej twarzy gdy ujrzała swojego męża.
– Czy ja naprawdę za ciebie wyszłam?! Wyglądasz jak bezguście! - krzyknęła z niedowierzaniem.
– Kąpałem się! - odkrzyknął Blaise na swoją obronę. Czuł się jakby popełnił jakąś ogromną zbrodnię.
– Zaraz się dowiecie - Teodor nadal był spokojny i nie ruszał się z miejsca, mimo że obok nich robił się już mały tłumek.
Neville zaparkował najbliżej jak się dało, od razu wyskoczyli z Dafne z samochodu by wspiąć się na szczyt schodów. Dobrze, że mieli klimatyzację w samochodzie, bowiem ich sądowe togi były naprawdę ciepłe. Greengrass czuła, że jest cała spocona pod swoją czarną szatą z zielonymi elementami.
– Co jest? - wydyszała cicho zasapana jakby przebiegła conajmniej kilometr, a przecież weszła jedynie po kilkunastu schodkach. Na jej obronę można było tylko powiedzieć, że zrobiła to w mniej niż sześć sekund i na conajmniej dziesięciocentymetrowych szpilkach. Jej partner zaraz znalazł się obok, wyglądał podobnie do niej, jednak jego twarz przypominała dość dorodnego pomidora.
Brakowało jeszcze Pottera, lecz ten również w końcu pojawił się na horyzoncie. I to dosłownie, bowiem podleciał swoją miotłą, ubrany w pełny strój do gry w quidditcha.
– No cooooo? Trenowałem! - podniósł obronnie ręce w górę widząc ich oceniający wzrok.
– Teodorze, Luno, o co chodzi? Dlaczego wszyscy tutaj jesteśmy? - Hermiona wyszła przed tłumek przyjaciół, założyła ręce na piersi jak zdenerwowana matka niesfornych dzieci i czekała na wyjaśnienia.
– Kochani, przepraszamy, że tak pilnie was wezwaliśmy. Wiemy, że miejsce może wydawać wam się dziwne, jednak nie jest przypadkowe, bowiem… - Luna zawiesiła głos po czym wypowiedziała z radosnym piskiem - bierzemy ślub! Tu i teraz! - oznajmiła, a przyjaciele spoglądali na nią jak na wariatkę. Na wszystkich twarzach malowało się niezrozumienie. Zmarszczone czoła i przymrużone oczy świadczyły, że każdy z nich głęboko myślał i trawił słowa, które właśnie usłyszeli.
– Żartujecie tak? - Draco stanął obok Notta i spoglądał na niego z furią w oczach, zaczynał być wściekły, że zamiast podpisywać ważną dokumentację i spotkać się z ministrem zdrowia magicznego, stoi pod jakąś durną kaplicą i wysłuchuje bredni swojego popapranego przyjaciela.
– Nie Draco, nie żartujemy. Chcemy się pobrać, a nie wyobrażamy sobie by nie było was z nami w tym dniu. Przed ołtarzem stoi już pastor i czeka na nas oraz naszych świadków. Więc, Malfoy uczynisz mi ten zaszczyt i nim zostaniesz? - blondyn spoglądał na Teodora jak na zjawisko niemal mistyczne.
– Ty mówisz serio - oznajmił, nie było to pytanie. Teodor skinął potwierdzająco głową i podał mu małe pudełeczko. Draco otworzył je ostrożnie i ujrzał dwie, przepiękne obrączki z platyny.
– Ginny, staniesz po drugiej stronie Draco? - Luna zwróciła się do rudowłosej, a ta spojrzała na nią z zaskoczeniem. Nie spodziewała się, że to ona zostanie wybrana na świadkową. Na ogół była pomijana w takich przedsięwzięciach i stała gdzieś w kolejnych rzędach.
– Ja? - przeniosła swój zdziwiony wzrok na Lovegood. Ta żywo przytakiwała głową, a Ginny rozejrzała się po twarzach pozostałych przyjaciółek. Nienawidziła takich wyborów, zawsze bała się, że ktoś poczuje się urażony i niedoceniony. Widząc jednak szczere uśmiechy u Hermiony, Pansy i Dafne od razu potwierdziła wybór Luny.
– Więc chodźmy. Zapraszamy do pierwszego rzędu - dodał Teodor - przemaszerujecie za nami, jako nasze drużby i druhny - dodał z lekkim rozbawieniem i przytykiem, szczególnie w stronę Blaise. Jak się bowiem okazało kościół nie był pusty. W ławkach siedzieli już najbliżsi z rodziny Teodora i Luny.
To było zdecydowanie najbardziej szalone i niesamowite wydarzenie, na którym wszyscy z nich byli. Jednak po tych stresujących chwilach, wspólnie pili zdrowie kolejnej młodej pary. Byli przyjaciółmi na śmierć i życie.
*
7/8 miesiąc ciąży Hermiony…
Hermiona nie zdecydowałaby się na taką spontaniczną decyzję jaką niedawno zafundowało im państwo Nott. Była z tego sortu, który musiał mieć wszystko zaplanowane od początku do końca. Nie było miejsca na ustępstwa, pomyłki czy niedociągnięcia. Zresztą czy mogłaby sobie pozwolić na coś takiego będąc narzeczoną Draco Malfoy’a? Przecież w jego świecie wszystko było idealne.
– Jest jeszcze czas by brać nogi za pas? Zaraz zwymiotuję ze stresu - odezwała się spanikowana do swoich druhen. Te spojrzały na nią z politowaniem i szczerym rozbawieniem.
– Nie zrobiłabyś tego, nie chcesz tego zrobić - odpowiedziała Luna, która poprawiała jej długi welon, a Ginny sprawdzała już chyba setny raz jej bukiet ślubny.
– No nie chciałabym. Tylko błagam, nie pozwólcie mi spaść ze schodów i w razie czego łapcie mnie na litość boską! - poprosiła tym razem błagalnie. Cholernie się bała, że coś jednak pójdzie nie tak i nie przez to, że źle to zaplanowała ale przez jej wrodzoną zdolność do wpadek, w najmniej pożądanych momentach.
– O to już zadba Harry - odpowiedziała pewnie Pansy śląc jej uspokajający uśmiech. Ponieważ nie miała rodziców, ani jej przyszły mąż ich nie posiadał, oboje uznali, że najodpowiedniejszą osobą by poprowadzić ją do ołtarza będzie właśnie sam Harry Potter. Jej najlepszy przyjaciel.
– Dobra, to już czas - wzięła głęboki oddech, gdy usłyszała krótkie pukanie do drzwi. Mężczyzna stał pod drzwiami by poprowadzić ją ostatnią panieńską drogą. Dafne z uśmiechem otworzyła, a Hermiona niepewnie ruszyła na wysokich obcasach w stronę Harry’ego, który wyciągnął do niej dłoń by jej pomoc. Wszystkie dziewczyny ustawiły się za nimi i szły kilka kroków od nich, będąc niczym cienie.
Nigdy nie przypuszczała, że Malfoy Manor będzie kojarzyć jej się pozytywnie i wesoło. Jednak dzisiejszego dnia właśnie tak było. Zniknął mrok otaczający to miejsce, a piękne ogrody Narcyzy Malfoy rozkwitły bogatą kolorystyką kwiatową. Najwięcej było ukochanych róż, które kobieta tak bardzo uwielbiała za życia. Draco poprosił ją by zorganizowali zaślubiny i wesele właśnie tutaj, z sentymentu i szacunku do matki. To było jedyne miejsce, w którym mógł poczuć ją najbliżej siebie. Hermiona nie mogła się nie zgodzić. Wiedziała, że było to dla niego bardzo trudne, nie mieć nikogo ze swoich bliskich w tak ważnym dniu. Co prawda ona też nie miała ich wielu, jednak zaprosiła dalsze i bliższe kuzynostwo, wujków i ciotki. On nie miał nawet takiej rodziny.
Kroczyli spokojnym marszem, w takt śpiewu ptaków i szumu wody z fontanny. Dopiero gdy zbliżali się już do kwiatowego łuku, postawionego blisko prywatnego jeziorka, usłyszała dźwięk fortepianu. Jak się okazało ulubionego instrumentu Draco. Ją muzyka klasyczna uspokajała, miło było słyszeć tę melancholię i spokój płynący z instrumentu.
– O mój Boże… - szepnęła mugolskie powiedzenie, gdy ujrzała swojego ukochanego na końcu drogi. W rzeczy samej, Draco Malfoy wyglądał jak jakieś bóstwo. Choć wbrew pozorom sam miał duży problem by zdecydować w co ubierze się tego wyjątkowego dnia. Od razu z góry odrzucił frak, wydawał mu się już niemodny i w ogóle nie w jego stylu, za to między smokingiem, a żakietem angielskim nie mógł zdecydować do samego końca. Hermiona bardzo chciała zobaczyć go w smokingu, bowiem uważała hiszpańskie pasy, za coś bardzo seksownego, dodawały one tego czegoś męskiej sylwetce, nawet po zdjęciu marynarki. Draco wobec tego zdecydował, że podczas ceremonii zaślubin wystąpi w bardziej formalnym żakiecie angielskim, zaś podczas wesela pokaże się w smokingu, co ostatecznie zadowoliło ich oboje. I teraz, gdy jej narzeczony stał przed nią w tym klasycznym, eleganckim ubiorze, wyglądał jak prawdziwy arystokrata z wyższych sfer. Wyglądał tak jak na Malfoy’a przystało.
Ślub przebiegł sprawnie, Hermiona się nie wywróciła i nikt nie musiał jej łapać, za to popłakała się podczas przysięgi, którą składał jej Draco, a potem którą składała sama. Jednak w jego oczach również widziała prawdziwe poruszenie.
– Kocham cię Hermiono Jane Malfoy - szepnął jej do ucha, gdy stała na skraju parkietu z kieliszkiem bezalkoholowego szampana. Uśmiechnęła się z rozmarzeniem i oparła o niego lekko.
– A ja ciebie Draco Malfoy’u - umyślnie nie użyła jego drugiego imienia, wiedziała, że go nienawidził i najchętniej wymazałby je z księgi rodowej. Obserwowali swoich przyjaciół wirujących w spokojny rytm muzyki, a na ich twarzach malowały się szczere uśmiechy.
*
Wesele trwało w najlepsze. Hermiona często przysiadała przy ich stoliku, gdyż duży już, ciążowy brzuch sprawiał, że męczyła się szybciej niż pozostali. Był też już bardzo późny wieczór, więc czuła się coraz bardziej opuchnięta, toteż dawała odpocząć swojemu przeciążonemu kręgosłupowi i spuchniętym kostkom u nóg. Jednak nie skarżyła się i w ogóle jej to nie przeszkadzało, lubiła takie melancholijne chwile, gdy mogła poobserwować innych. A teraz miała wybitnie ciekawy widok, swojego męża wraz z przyjaciółmi. Śmiali się, wygłupiali, co było rzadkim widokiem. Draco Malfoy był poważny i stateczny, na codzień bardzo ułożony i spokojny, biła od niego gracja i szyk. Teraz był tego pozbawiony, jednak nie sprawiało to, że wyglądał gorzej. Wręcz przeciwnie, jego szczery śmiech i dziwaczne, taneczne ruchy, były mimo wszystko płynne i wprawiające w rozczulenie.
– Jak się czujesz Hermiono? - miejsce obok niej zajęła jej kuzynka Lisa. Wysoka, piękna blondynka, o twarzy w kształcie serca.
– Jestem już trochę zmęczona - odpowiedziała zerkając na dziewczynę. Była od niej młodsza o pięć lat. Niedawno skończyła studia i teraz planowała swoją dalszą karierę, chciała rozpocząć pracę w jakiejś dużej korporacji.
– Potrzebujesz czegoś? - troska w głosie kuzynki brzmiała wyraźnie, mimo zapewnienia Hermiony, iż jest w porządku. Blondynka chyba po prostu widziała jej ukradkowe grymasy bólu, do których kobieta nie chciała się przyznawać, bowiem nie było sensu niepokoić innych i psuć im zabawy. Uznała, że posiedzi sobie chwilę i będzie lepiej. Niestety, ogromnie się myliła, dlatego w pewnym momencie była bardzo wdzięczna, że kuzynka nie opuściła jej boku. Ból niemal rozdzierał jej ciało, a ona już nie potrafiła tego ukryć. Mogła go bez wątpienia porównać do tego zadawanego przez crucio, jak nie jeszcze gorszego.
– Hermiono, jak regularne są skurcze? - zapytała zaniepokojona, kładąc jej zimną od lodu rękę na rozgrzanym czole. Pani Malfoy przyjęła ten dotyk z ulgą.
– Co kilka minut - odpowiedziała, gdy rozpoczął się kolejny. Dziewczyna postanowiła policzyć czas między jednym i drugim by ocenić czy to już czas zabrać ją do szpitala. Gdy jednak zobaczyła, że suknia Hermiony jest cała mokra, a pod jej siedzeniem znajduje się dosyć spora kałuża wiedziała, że nie ma na co czekać. Odeszły jej wody.
– Draco! - krzyknęła bardzo głośno, a jej głos lekko się załamał. Mężczyzna jednak zareagował od razu. Był bardzo czujny i gdy tylko usłyszał spanikowany krzyk kuzynki swojej żony, od razu ruszył w ich stronę z duszą na ramieniu. Widział, że jego ukochana zwija się z bólu - to już - oznajmiła dziewczyna, gdy znalazł się po drugiej stronie swojej żony.
– Zabieram ją, poproś Ginny Weasley by zaopiekowała się wszystkimi gośćmi - dodał nim pomógł Hermionie wstać. Starali się opuścić przyjęcie niepostrzeżenie, by nie wzbudzać niepotrzebnego zamieszania. Widział, że Lisa od razu spełniła jego prośbę i wstała by znaleźć rudowłosą.
– Co jest? - na ich drodze stanął Blaise, uśmiech zszedł z jego twarzy widząc cierpienie u Hermiony.
– Rodzi - oznajmił Draco, a Blaise bez słowa wziął Hermionę pod drugą rękę i pomógł Draco zaprowadzić ją do holu wejściowego Malfoy Manor.
– Hermiono, chcesz urodzić w Mungu czy wolisz pozostać tutaj? - zapytał Blaise, wiedział że mogą pozwolić sobie na poród domowy, bowiem mieli na sali magomedyków, którzy odbiorą poród, a przyjaciółki kobiety na pewno pomogą w asyście.
– Zostańmy - odpowiedziała błagalnie, bowiem nie czuła się na siłach by udać się w podróż. Miała już dosyć, a przecież to był dopiero początek.
– Zabiorę ją na górę do mojej starej sypialni, a ty wezwij Teodora i poproś do pomocy Lunę i Pansy. Niech Potter wraz z Ginny i Dafne zajmą się gośćmi - poinstruował Draco, który już wszedł w rolę magomedyka. Stateczny pan Malfoy z Munga uruchomił się w nim automatycznie.
– Kochanie, dasz radę wejść po schodach? - z ogromną troską zwrócił się do Hermiony, a ta kiwnęła twierdząco głową. Sprawnie więc dostali się do starego pokoju Draco, gdzie od razu położył żonę na łóżku. Zdjął z siebie marynarkę i podwinął mankiety. Poszedł szybko dokładnie umyć ręce, ale przedtem wyjął z szafki swoją torbę lekarską, w której miał wszystko co będzie im potrzebne. Założył rękawiczki i wrócił do kobiety - sprawdzę rozwarcie i zdecydujemy czy nie jest za późno na znieczulenie, dobrze? - podszedł do niej i spoglądał z uwagą. Wiedział, że będzie przyjmować poród swojego pierworodnego, jednak wtedy nie spodziewał się, że tyle emocji będzie się w nim kotłowało. Potrafił jednak odciąć je grubym murem, by na jego twarzy pozostał jedynie suchy profesjonalizm.
– Co mamy robić? - Luna i Pansy wpadły do pokoju i od razu chciały być przydatne.
– Przygotujcie dużą ilość ręczników, zmoczcie kilka ciepłą wodą - odpowiedział mężczyzna. Zaraz po dziewczynach pojawili się Blaise z Teodorem, ci nie musieli pytać. Udali się do łazienki, gdzie pozbyli się marynarek, podwinęli mankiety jak wcześniej Draco i tak samo umyli ręce.
– Luno, podaj mi rękawiczki - Teodor zwrócił się do swojej żony, a ta od razu wykonała zadanie. To samo uczyniła względem Blaise i obaj udali się do Hermiony i Draco by dalej asystować w porodzie, który na szczęście przebiegał bez komplikacji i sprawnie.
Po godzinie trzeciej w nocy mogli usłyszeć pierwszy płacz swojego dziecka.
– Trzecia trzydzieści trzy - powiedział Teodor do Blaise, który zapisał to w karcie medycznej dziecka - Draco? Dasz radę czynić honor? - zapytał podając mu szczypce, którymi miał przeciąć pępowinę. Bojąc się, że głos go zawiedzie skinął jedynie głową, jednak biorąc narzędzie w ręce, jego chwyt był pewny i nawet minimalnie ręka mu nie zadrżała.
– Hyperion - szepnęła zmęczona, lecz tak szczęśliwa Hermiona, gdy Blaise ułożył jej dziecko na piersi. Draco nie był już w stanie powstrzymać emocji, z jego oczu leciały łzy, mimo że usta układały się w szczery, prawdziwy uśmiech.
Po chwili do pokoju wpadła Ginny, za nią Harry i Dafne.
– To już?! - ruda weszła w głąb pomieszczenia i przytuliła się do boku męża spoglądając na szczęśliwą młodą parę rodziców.
– Twój chrześniak - usłyszała cichy głos przyjaciółki i sama rozpłakała się ze wzruszenia. To była ciężka, lecz piękna noc dla wszystkich zebranych.
Klątwa zła i nieszczęścia została złamana. Draco Malfoy potrafił być szczęśliwym.
*
Comments