top of page

Prolog

Samolot linii British Airways, boeing 777-200 rozbił się nad Morzem Północnym, niecałe pół godziny po wystartowaniu z lotniska Heathrow. Na pokładzie znajdowało się 178 pasażerów oraz 25 członków załogi. Z obecnych informacji wiemy, że nikt nie przeżył katastrofy. Na miejscu cały czas pracują ekipy ratunkowe…


Boeing 777-200 z niewiadomych przyczyn rozbił się o taflę Morza Północnego. Nie żyje ponad 200 osób…



– Stąd te pieprzone korki o nieludzkich godzinach… - elegancki mężczyzna mruknął pod nosem. Od ponad godziny stał w tym samym miejscu, na jednej z głównych, londyńskich ulic. Miał pecha, bowiem prowadziła ona w stronę lotniska. Łokieć prawej ręki oparł o okno, a na nim głowę, która po 24 godzinnym dyżurze zaczęła mu ciążyć. Czasami sam się zastanawiał po jaką cholerę mu etat w Mungu, były momenty, że miał zwyczajnie dosyć. Na codzień rozwijał swoją firmę medyczną, która zajmowała się wytwórstwem eliksirów i ich dystrybucją na całą Europę i niebawem planowali wyjść na rynek amerykański, po tym jak skutecznie udało im się przeprowadzić eksport do Azji. Mung był jego normalnością, gdy zdecydował się na praktykę magomedyczną zrobił to dlatego, że chciał odkupić błędy swoje i swojej rodziny, których przed wojną jak i w jej trakcie popełnili masę. Obiecał sobie, że od tego momentu będzie ratować ludzkie życie, a nie go pozbawiać. Mung pozwalał mu trzymać się twardo na ziemi. Gdy codziennie doświadczał trudów związanych z operacjami, ciężkimi wypadkami, a w najgorszych przypadkach ze śmiercią, doceniał życie, nie czuł się tak do końca zniszczony i przesiąknięty złem, które otaczało go przez całe życie. Nie potrzebował etatu w szpitalu, miał wystarczający majątek, a jego firma przynosiła rocznie takie zyski, że mógłby do końca życia siedzieć i nic nie robić, jednak on pracując ponad ludzkie siły karał siebie za błędy całego rodu.

Marzył by być już w domu i odespać nieprzespaną noc. By choć minimalnie pobudzić się do życia, drugą ręką wyciągnął ze schowka paczkę papierosów, odpalił go sprawnie przy pomocy magii bezróżdżkowej i mocno zaciągnął się nikotyną. Z wykształcenia był magomedykiem, lekarzem, wiedział doskonale, że to cholerstwo niszczy jego płuca, a przy tym całe zdrowie, jednak był to nałóg nie do przeskoczenia. Rozpoczął się w czasie wojny, gdy był to jedyny sposób, by w jakikolwiek sposób odstresować umysł i choć na chwilę zapomnieć o trudach walki. Wojna minęła, nałóg niestety z nim pozostał. Nie próbował nawet zmieniać stacji radia.

Z doświadczenia już wiedział, że gdy na jednej mówią o tak dużej sprawie, to na każdej innej będą trąbić o tym samym.

Stojąc w ogromnym korku, zaczął się zastanawiać, dlaczego każdego dnia popełnia ten sam błąd i jeździ tym mugolskim ustrojstwem zamiast po prostu się teleportować pod same drzwi swojego gabinetu? W tym pięknym, nowoczesnym budownictwie już rzadko uświadczy się kominka w domu, chyba że jedynie w ściśle czarodziejskiej części Londynu, jednak on postanowił mieszkać bliżej centrum, toteż świat mugoli i czarodziei był tu na styku. Nie korzystał więc z fiuu od lat, chyba że okazjonalnie.

W pewnym momencie po prostu doszedł do wniosku, że jazda samochodem również w jakiś sposób go odstresowuje, to tak naprawdę jedyny moment dnia, w którym może być sam ze sobą i swoimi myślami. Dziś jednak cholerne stanie w korku drażniło go niemiłosiernie i miał ochotę po prostu zniknąć.

Z rozżaleniem stwierdził, że papieros w jego ręce był już niemal wypalony. Wyrzucił niedopałek do samochodowej popielniczki i odpalił drugiego. Był to swojego rodzaju rytuał. Na ogół palił dwa papierosy pod rząd, gdyż nigdy nie miał czasu na przerwę toteż musiał nakarmić raka na zaś.

Z jego głębokich myśli wyrwał go dźwięk telefonu. Nie był tym zaskoczony. Nawet uznał, że dość dużo wytchnienia mu dali po skończonym dyżurze, bowiem na ogół nie mija 15 minut od jego wyjścia ze szpitala, a już pojawia się pierwsze połączenie.

– Draco Malfoy, słucham? - odezwał się odbierając połączenie przy pomocy zestawu głośnomówiącego.

– Panie Malfoy. Nathaniel Andersen wydział rodzinny Wizengamotu. Przepraszam za telefon o tej godzinie, muszę jednak prosić pana o pilne stawienie się w ministerstwie - usłyszał nieznany mu głos. Draco Malfoy’a niemal nie dało się zagiąć, przegadać i zaskoczyć. Jednak gdy tylko mężczyzna przedstawił się i podał wydział, z którego dzwonił, arystokrata zamarł. Nigdy nie spodziewał się, że otrzyma telefon z tego departamentu. Nigdy nie chciał otrzymać tego telefonu. To trochę tak jak z byciem dawcą szpiku. Chcesz pomóc więc się zapisujesz do bazy, jednak nigdy nie oczekujesz, że telefon nadejdzie. W duchu zapominasz, że w ogóle istniejesz w tym rejestrze i żyjesz spokojnie ze świadomością, że twój genetyczny bliźniak ma się dobrze. I nagle nastaje ten dzień… ten przeklęty dzień - panie Malfoy, jest pan tam? - głos ponownie rozbrzmiał w całym samochodzie, a on ocknął się z letargu.

– Tak, tak, jestem. Będę w ciągu kilku minut - odpowiedział i od razu się rozłączył. Odpalił trzeciego papierosa i włączył kierunkowskaz pozwalający mu wjechać na najbliższy parking. Miał zamiar zostawić na nim samochód i wejść w pierwszą lepszą uliczkę by móc się teleportować do ministerstwa.



Do ogromnej tragedii lotniczej doszło w dniu dzisiejszym, w godzinach porannych. Samolot linii British Airways rozbił się spadając do Morza Północnego…

Największa katastrofa lotnicza w dziejach Wielkiej Brytanii, boeing 777-200 niedługo po starcie rozbił się w Morzu Północnym…


Weszła do mieszkania od razu rzucając klucze na komodę, a torebkę kładąc obok. Zamknęła je na zamek i ściągając po drodze szpilki, weszła do przestronnego salonu. Z automatu włączyła telewizor, jednak nie skupiała się na obrazie, zajęta kolejnymi czynnościami. Ledwie słuchała wiadomości, na które właśnie trafiła, zbyt zajęta przeglądaniem kolejnych kopert z dokumentami, rachunkami i reklamami z mugolskich banków. Za to kochała Gringotta, nigdy nie wysyłał tandetnych reklamówek. Klienci i tak do nich przychodzili.

Przeszła do kuchni, gdzie od razu włączyła ekspres. Czas na trzecią filiżankę kawy, bowiem jej praca jeszcze się nie skończyła, po prostu przeniosła ją do domu, bo nie mogła do ciemnej nocy siedzieć w ministerialnym gabinecie.

W sumie od kiedy rozstała się z Ronaldem, to praca z domu nie stanowiła dla niej problemu. Na ogół to on miał o to pretensje i za każdym razem kończyło się to ogromną kłótnią. Teraz mogła robić co chciała, z czego była szalenie zadowolona.

Usiadła z filiżanką kawy na sofie w salonie, od razu podkuliła nogi i okryła się kocem, który złożony zawsze tu na nią czekał. Miała zamiar dać sobie kilka minut spokoju i wytchnienia, nim ponownie usiądzie do sądowych dokumentów. Kątem oka zerkała na telewizor, gdzie akurat był czas wiadomości. Nie przykładała tak dużej wagi do katastrofy, o której była mowa, bowiem uważała, że nie dotyczy jej i jej bliskich. Choć oczywiście gdzieś w środku czuła ukłucie żalu i niesprawiedliwości. Tyle martwych ciał… ludzi, którzy mieli życie i plany przed sobą. Starała się jednak zbyt mocno o tym nie myśleć, ponieważ wprawiało ją to w jeszcze bardziej depresyjny stan, a według jej psychoterapeuty nie było to dla niej wskazane. Toteż od bardzo trudnych i emocjonalnych tematów samą siebie izolowała.

Niespodziewanie usłyszała dźwięk swojego prywatnego telefonu, nie często dzwonił, bowiem jej przyjaciele jeszcze nie do końca przestawili się na nowe technologie funkcjonujące w świecie czarodziejów, który zmienił się mocno w powojennym czasie. Ministerstwo zaczęło korzystać z komputerów i telefonów komórkowych, co było o wiele wygodniejsze i szybsze, a przede wszystkim bardziej dyskretne niżeli wyjec czy sowa. Zauważono bowiem, że wielu z pracowników nie trzyma się już jedynie czarodziejskiej części Londynu i zamieszkuje wśród mugoli, toteż ministerstwo chciało wyjść naprzeciw nowym potrzebom. Przywykła więc, że w pracy wisi na telefonie i jej linia zawsze jest zajęta, lecz prywatnie rzadko korzystała z komórki.

Uznała, że to jakieś mugolskie reklamy, były nieznośne tak jak listy z banków. Jednak, gdy połączenie się zakończyło nie nastał oczekiwany spokój. Ktoś był uparty i ponownie próbował się z nią skontaktować.

Westchnęła ciężko i przywołała urządzenie za pomocą magii, by nie musieć wstawać z miejsca. Gdy na wyświetlaczu zobaczyła kto dzwoni, była zaintrygowana, a jednocześnie zestresowana. On nigdy do niej nie dzwonił. Każde z nich miało swój numer gdzieś na końcu listy kontaktów ze względów bezpieczeństwa wspólnych znajomych, ale tak naprawdę nigdy nie korzystali z opcji zadzwonienia do siebie. Nie była nawet pewna czy kiedykolwiek ze sobą wymienili jakieś wiadomości. Poczuła jakby telefon zaczął ciążyć jej w ręku, a biały napis kontaktu wbija się w jej oczy i umysł. Musiało stać się coś bardzo ważnego skoro dzwoni do niej, o późnej zaskakująco późnej porze. Wzięła głęboki wdech i na wydechu odebrała połączenie.

– Hermiona Granger, słucham? - postanowiła przedstawić się standardowo, bowiem „Cześć Draco” brzmiało dla niej zbyt abstrakcyjnie.

– Granger, wracaj do ministerstwa - usłyszała jego pewny, nieprzyjmujący sprzeciwu, głos. Był miły dla ucha, jednak maniera, której używał na codzień wprowadzała ją w stan rozdrażnienia.

– Słucham? Dlaczego? Co się stało? - zapytała zirytowana, jednocześnie ze strachem, bowiem czuła już, że wydarzyło się coś złego. Dlatego wstała z kanapy, porwała w biegu płaszcz i torebkę, a na nogi założyła porzucone kilka chwil temu szpilki.

– Stało, po prostu przybądź tu najszybciej jak możesz - odpowiedział jedynie - zaraz wyślę ci wiadomość z informacją gdzie masz się skierować po przybyciu - dodał i rozłączył się, a ona nadal zaskoczona patrzyła na tapetę przedstawiającą Hogwart zimą. Po chwili na ekranie pojawiło się powiadomienie o wiadomości. Bez zbędnej już zwłoki ruszyła do kominka, sprawnie go rozpaliła i wzięła garść proszku fiuu.

– Ministerstwo Magii - powiedziała jasno i wyraźnie, choć z nutą lęku. Dobrze, że dzisiaj wzięła wszystkie lekarstwa, w końcu przestała o nich zapominać więc miały prawo zacząć działać i pomagać. Wyszła z kominka w hali wejściowej i od razu skierowała się do wind, w między czasie przeczytała wiadomość od mężczyzny więc szła według jego wskazówek.

Stanęła na czwartym piętrze przed gabinetem z plakietką „Nathaniel Andersen. Wydział Rodzinny”. Nagle wszystko stało się tak jasne i oczywiste, że opuściło ją niezrozumienie, zastąpione żalem, smutkiem, złością i żałobą… ona już wiedziała. Niecodziennie zaprasza się czarodzieja do tego departamentu. Niektórzy żartują sobie, że telefon z wydziału rodzinnego zdarza się rzadziej i jest gorszy niż ten z Azkabanu. W sumie mają rację.

Czuła się jakby przyrosła do podłogi i jedyne na co było ją stać to wpatrywanie się zaszklonym wzrokiem w plakietkę na drzwiach. Zmusiła się do cichego zapukania, a pomieszczenie od razu stanęło przed nią otworem. Zarejestrowała duże biurko, za którym siedział urzędnik w średnim wieku, a przed nim stały dwa fotele. Jeden już zajęty przez arystokratę, który do niej dzwonił.

– Dzień dobry - przywitała się bez mocy, a słowa przez nią wypowiadane były niczym ironia.

Podeszła na drżących nogach do fotela, jednak nie miała w sobie tyle siły by zgrabnie go odsunąć i usiąść. Widziała jak Malfoy przewraca oczami na jej nieporadność i słabość. Wstał jednak ze swojego miejsca i jednym ruchem odsunął fotel. Usiedli oboje na przeciwko, jak podejrzewali Nathaniela, który wezwał ich tutaj wraz z początkiem nocy.

Draco Malfoy nie pokazywał swoich emocji na zewnątrz, jego maska była szczelna, niemal nienaruszona. Pojedyncze ruchy i gesty zdradzały jak zestresowany i zdezorientowany był, choć na pewno się domyślił dlaczego tu są, to inteligentny skurczybyk więc jak ona już wie, to i on. Chyba jednak nie przyjmował tego do siebie. Cóż, nie dziwiła mu się. Jego życie było zaplanowane i poukładane w każdym calu, nie było tam miejsca na przypadki, a na pewno nie na takie przypadki jak dwójka małych dzieci i znienawidzona szlama.

– Pani Granger, panie Malfoy. Dziękuję za tak szybkie przybycie i przepraszam, że musiałem państwa nieoczekiwanie ściągnąć. Niestety sytuacja tego wymaga. Nim przejdę do tych trudniejszych kwestii, czy życzą sobie państwo coś do picia? - prawnik starał się zachowywać spokój i życzliwość, której wiele będzie im teraz potrzeba. Draco nie zwracał jednak uwagi na dobrotliwość Andersena, najchętniej usłyszałby to co ma do przekazania i wyszedł najszybciej jak się da.

– Nie - twarda i krótka odpowiedź padła ze strony arystokraty. Rzeczowość była jego znakiem rozpoznawczym - do rzeczy - dodał po chwili.

– Słyszeli państwo o porannej katastrofie lotniczej? - Andersen spoglądał to na kobietę, to na mężczyznę przed sobą. Częściej jednak jego wzrok spoczywał na Hermionie, bowiem zimne i twarde tęczówki Malfoy’a po prostu go przerażały.

– A kto nie słyszał? - odpowiedział mu pytaniem na pytanie. Pozornie wydawał się wyluzowany, wręcz arogancko znudzony. Być może w rzeczy samej tak było? W końcu czym miał się przejmować Draco Malfoy?

– Cóż… tak… słuszna uwaga panie Malfoy - prawnik zmieszał się, podrapał w kark, a następnie z szuflady swojego biurka wyciągnął czarną teczkę.

– W katastrofie zginęli państwa przyjaciele. Dlatego proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje. Harry i Pansy Potterowie byli na pokładzie samolotu, a ich ciała zostały zidentyfikowane - Andersen mówił cicho, jakby którekolwiek z nich miało zaraz wybuchnąć niczym tykająca bomba. Draco pozostał niewzruszony. Zewnętrznie jego postawa w żaden, choćby najmniejszy sposób się nie zmieniła. Nie drgnął choćby o milimetr, nie zamrugał, ani nie poruszył głową czy ręką. Po prostu siedział niczym Mars wykuty z marmuru. Za to Hermiona zareagowała od razu. W oczach stanęły jej niekontrolowane łzy, a usta musiała zasłonić dłońmi by nie wydobył się z nich szloch. Kręciła głową raz w prawo, raz w lewo, pokazując tym samym, że nie wierzy w te doniesienia.

– Nie… - szepnęła łamiącym się głosem. Jej oczy wpatrywały się w czarną teczkę, bowiem wiedziała już co w niej jest, jednak nie wiedziała co bardziej ją w tym momencie przeraża i dotyka. Śmierć najbliższych przyjaciół, czy fakt przed którym ona została postawiona.

– Przykro mi panno Granger - odezwał się urzędnik, spoglądając nieśmiało w stronę Malfoy’a. Ten nadal nie zareagował i nie uzewnętrznił swoich emocji. Kobieta zaczęła się zastanawiać czy on w ogóle je posiada? Właśnie dowiedział się, że nie żyje jego najlepsza i najbliższa przyjaciółka, osoba którą znał od ponad 20 lat, z którą się wychował, której był pierwszą miłością… a on nawet nie drgnął na tą wieść.

– Testament tak? Po to zostaliśmy ściągnięci? - w końcu mężczyzna odezwał się swoim wypranym z emocji głosem, nawet nie zadrżał, nie załamał mu się w żadnym calu. Draco Malfoy był parszywym, nietykalnym emocjonalnie draniem.

– Tak panie Malfoy, w rzeczy samej - odpowiedział Andersen podając mu teczkę, która od dłuższej chwili spoczywała przed nimi. Blondyn odebrał ją z rąk urzędnika i była to pierwsza sytuacja w której musiał się poruszyć i zmienić pozycję. Otworzył teczkę, a jego wzrok padł na tytuł dokumentu i szybko go prześledził, jednak ponownie nie zareagował w żaden konkretny sposób. Po prostu przeczytał to co było zawarte na eleganckim pergaminie i oddał go kobiecie obok siebie by i ta się zapoznała.


Testament Rodzicielski spisany przez Harry’ego Jamesa Pottera i Pansy Potter.


Przedmiotem testamentu są ich nieletnie dzieci: James Albus Potter oraz Lily Rose Potter.

Testament wejdzie w moc w przypadku śmierci obojga rodziców przed ukończeniem 18 roku życia najmłodszego z dzieci.


Wykonawcami testamentu będą: Draco Lucjusz Malfoy oraz Hermiona Jean Granger


W testamencie postanawiamy:

  1. Prosimy was byście zaopiekowali się obydwojgiem naszych dzieci, nie chcemy by zostali rozdzieleni. Wychowywanie się bez rodzeństwa, odebranie tak ważnego członka rodziny w jakimś momencie życia, byłoby dla nich krzywdzące i mogłoby mieć negatywny wpływ na ich dalszy rozwój i przyszłość.

  2. Draco i Hermiona proszeni są o zamieszkanie we wspólnym domu wraz z naszymi pociechami. Miejsce zamieszkania mogą wybrać dogodnie dla siebie i dzieci, do dyspozycji pozostawiamy nasz rodzinny dom - The Potter’s Hause w Dolinie Godryka.

  3. Wspierajcie nasze dzieci we wszystkich ich marzeniach i planach. Oboje jesteście potężnymi czarodziejami, toteż prosimy, przekażcie Jamie’mu i Lily całą swoją wiedzę i doświadczenie.

  4. Poślijcie ich do Hogwartu

Hermiona śledziła tekst, czytała go raz za razem, a informacje w nim zawarte w ogóle do niej nie trafiały. To musiał być jakiś nieśmieszny żart, to po prostu nie było możliwe. To sen! Na pewno to jeden z jej cholernych, realistycznych koszmarów, które ciągną się za nią od końca wojny. Zaraz się obudzi i wszystko będzie dobrze.

– Masz problemy z czytaniem Granger? - usłyszała zirytowany, kpiący głos obok siebie, który wyrwał ją z chwilowego amoku. Gdyby nie sytuacja, kobieta na pewno by mu odpyskowała, jednak w tym momencie nie miała do tego głowy i ochoty, by wchodzić z nim w jakieś pyskówki.

– Czy te postanowienia są dla państwa jasne i klarowne? Mają państwo jakieś pytania? - urzędnik zabrał dokument z rąk Hermiony i położył na biurku przed nimi.

– Wszystko jasne i klarowne. Albo zaczniemy udawać szczęśliwą rodzinkę albo pożegnamy się z życiem. Takie proste i klarowne - w Malfoy’u uruchomił się jego syndrom ironizowania każdej sytuacji. Ale miał rację, bardzo dobitną, lecz rację. Tak teraz miało wyglądać ich życie. Albo się dogadają, zamieszkają razem z dziećmi i je wychowają najlepiej jak potrafią albo położą się w trumnach obok Pansy i Harry’ego. Czarodziejskie prawo, to brutalne prawo. I Hermiona Granger przekonała się o tym już w Hogwarcie. Draco jeszcze szybciej pod tyrańską ręką Lucjusza. Żadne z nich nie myślało o tym, że przysięga mogłaby się kiedykolwiek wypełnić, uważali, że to coś nic nieznaczącego, coś co jest formalnością na papierze. Choć Hermiona była dumna i wzruszona wyborem Pansy jej osoby jako matki chrzestnej, to gdzieś z tyłu głowy miała te poczucie odpowiedzialności. Szybko jednak je odepchnęła na bok, bo przecież to miała być jedynie ostateczność, formalność. W przypadku Draco było zupełnie inaczej, on doskonale wiedział jak brutalnie i dobitnie działa czarodziejskie prawo. Nie chciał się zgodzić, w ogóle nie brał tego pod uwagę i mimo, że kochał Pansy najmocniej na świecie, choć pewnie nigdy jej tego nie powiedział, to nie był gotów na takie poświęcenie. Był egoistą, który myślał o swoim długim życiu, a nie poświęceniu go dla kogoś. Miał już dość robienia tego co ktoś chce. Czuł, że prośba Pansy go zniewoli, tak jak niewoliły go wszystkie decyzje jego ojca. Jednak Pansy miała asa, którego wyciągnęła niepostrzeżenie. Dług życia… cholerny dług życia, który Draco Malfoy miał wobec Harry’ego Pottera sprawił, że dzisiaj siedział tu gdzie siedzi, a od jutra zacznie udawać szczęśliwego tatusia dwójki dzieci, ze znienawidzoną kobietą u boku. Pieprzona ironia losu.

– Tak, ehem… no tak - zmieszany Andersen odchrząknął, nie spodziewał się tak jawnego ataku ze strony Draco - to jeśli jest to jasne, to proszę o podpisanie dokumentów. W dniu dzisiejszym dzieci zostały odebrane spod opieki pani Luny Lovegood i przekazane do nas, do pogotowia opiekuńczego gdzie zostaną przygotowane do zabrania ich przez państwa. Im szybciej to uczynicie tym lepiej, na pewno dla dzieciaków. Jednak macie na to 3 dni od daty podpisania tego dokumentu. To również jest zrozumiałe?

– Ta - mruknął Malfoy i bez zastanowienia wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki swoje ulubione pióro, którym złożył zamaszysty, elegancki podpis w wyznaczonym miejscu. Nie było sensu odwlekać nieuniknionego. W tym przypadku był bardzo konkretny i zrównoważony, świadomy. Pewnie gdyby był młodszy o te 10 lat to szalałby ze wściekłości i groził swoimi wpływami, jednak jako dorosły facet wiedział już jak działa świat. Szkoda mu było czasu i nerwów na coś nad czym nie miał żadnej władzy.

Przesunął pióro i dokument w stronę Hermiony, która drżącą ręką również złożyła na nim swój podpis, mniej zamaszysty, nadal jednak elegancki i czytelny.

– Drodzy państwo, na dziś to już wszystko. Sugeruję byśmy spotkali się już w dniu w którym będą państwo chcieli odebrać dzieci. Spiszemy szczegóły przez państwa ustalone i zabiorą państwo pociechy.

– Zadzwonimy - oznajmił sucho Malfoy i wstał z miejsca. Dla niego był to już koniec spotkania. Głowa pękała mu od nadmiaru informacji i emocji, których od dawien dawna nie odczuwał. Bo wbrew wszystkiemu co pokazywał na zewnątrz, w środku niego panował huragan. W głowie mu huczało, a umysł nie był w stanie przetworzyć i przyjąć tego wszystkiego na porządku dziennym. Analiza. Musiał się odciąć i wykonać chłodną analizę by wrócić do stateczności.

Miał zamiar wyjść, iść w miasto i upić się do nieprzytomności, a w tym czasie analizować. Upity umysł zagłuszał serce więc był to idealny czas na chłodne rozważania. Mężczyzna uścisnął dłoń prawnika i nie czekając na nic po prostu opuścił pomieszczenie. Kątem oka widział, że Hermiona również podniosła się z miejsca, wymieniając uścisk z Andersenem wypadła na korytarz zaraz za nim. Słyszał odgłos jej szpilek tuż za plecami i dogoniła go przy windach, bowiem musiał poczekać na to cholerne ustrojstwo, którego nigdy nie było na tym piętrze, na którym było potrzebne. W taki wypadkach drwił z magii, która drwiła z nich. W windzie nie odezwali się ani słowem, pomieszczenie wypełnione było ciszą, którą przerywało nieznośne łkanie kobiety stojącej obok niego. Widział jej łzy, jej rozpacz, jednak nie robiło to na nim wrażenia. On był zimny, nie potrafił współczuć, nie wiedział co to empatia.

– Bo się osmarkasz Granger - odezwał się z pobłażaniem widząc coraz więcej łez na jej policzkach. Wyjął z butonierki swojej marynarki, jedwabną chusteczkę i podał ją kobiecie, gestem od niechcenia. Ta spojrzała na chustkę w jego ręku jakby rozważała za i przeciw. W końcu sięgnęła po nią i otarła policzki oraz nos.

Wyszli na orzeźwiająco chłodne powietrze. Powoli nadchodziła jesień więc wieczory stawały się rześkie. Stanęli obok siebie na chodniku przed wejściem do ministerstwa.

– Granger, dzisiaj nie będziemy niczego ustalać i analizować. Nie wiem jak ty i mnie to nie interesuje, ale ja idę się nawalić - ciszę jako pierwszy przerwał Malfoy. Kobieta spojrzała na niego jakby ponownie coś rozważała. Harry i Pansy nie żyją. Jej Harry i jej Pansy, nie ma ich już. Miała ochotę wyć niczym małe dziecko, jednak wiedziała, że nie jest to rozwiązaniem, a ona musi być silna. Mogłaby pójść do Luny czy Ginny i wypłakiwać im się w ramiona przez całą noc. One by zrozumiały i cierpiały razem z nią po stracie przyjaciół. Jednak coś w jej głowie powiedziało, że nie tego potrzebuje tak naprawdę. Jeszcze raz spojrzała na mężczyznę obok i przyszło jej na myśl by spędzić tę noc na piciu. Piciu z Draco Malfoy’em. Paradoksalnie mógł być dobrym lekiem na sytuację, w której się znaleźli. On nie okazuje emocji, nie cierpi zewnętrznie. Jest cholernym filarem trzymającym całą budowlę i być może to był klucz by trzymać się w pionie, tak jak on. Otoczenie się kimś kto nie będzie powielać jej cierpienia.

– Właściwie, to dobry pomysł. Mogłabym przyłączyć się do twoich planów? - zapytała spoglądając w jego twarz. On oczywiście nie wyrażał nią nic, oczy jak i całe lico było puste, pozbawione choćby cienia emocji.

– Mugolski Londyn? - zapytał jedynie, a ta kiwnęła głową. Draco wyciągnął rękę w jej stronę, a ona bez zawahania ją ujęła. Nie pałali do siebie sympatią, jednak dawne, szczeniackie animozje odeszły. On głośno nie wyrażał poglądów na temat mugolaków, zresztą zmienił je po wojnie, gdy wyrwał się spod toksycznego wpływu ojca. Nie lubili się nie z powodu jej pochodzenia, a różnicy charakterów, które obydwoje mieli trudne. Nie potrafili się tolerować, lecz nie oznaczało to, że szydzili z siebie na każdym kroku czy brzydzili bez jakiegokolwiek powodu. On był przystojny, ona bardzo ładna. To że dzieliło ich wychowanie i poglądy to już zupełnie inna sprawa. Być może w innym życiu byliby dla siebie stworzeni.

Pozwoliła by mężczyzna teleportował ich w jakąś ciemną uliczkę. Z oddali słychać było głośne śmiechy i krzyki. W końcu był piątkowy wieczór. Młodzi londyńczycy wybierali się na imprezy by odreagować cały tydzień i rano mieć niebotycznego kaca po urwanym filmie. Dziś jednak tego nie oceniała, sama wręcz tego potrzebowała.

Wyszli z zacienionej, ślepej uliczki i weszli na jedną z większych, na której w całej długości mieściły się różne kawiarnie, restauracje, puby, bary i wejścia do klubów. Ominęli kawiarnie i kluby. To nie był czas na słodką kawkę, ani też na głośne techno w głowie. Wybrali spokojniejsze miejsce. Średniej wielkości bar, gdzie wszystko było w kolorach bieli, czerni i czerwieni, a jedynie kolorowe światła zmieniały odbiór wnętrza. Od razu udali się do baru, usiedli na wysokich stołkach, jedno obok drugiego.

– Tequila? - zapytał mężczyzna, a kobieta skinęła twierdząco.

– Kolejkę tequili - Draco zwrócił się do barmana, gdy ten stanął na przeciwko nich.

– I drugą kolejką będzie jagerbomb - dodała kobieta. Malfoy spojrzał na nią nieprzeniknionym wzrokiem.

Gdy dostali pierwsze zamówienie każde z nich sięgnęło po dwa kieliszki. Nic nie mówili, po prostu jeden po drugim wychylili je do gardeł. Kobieta lekko się skrzywiła czując mocny smak alkoholu, zaś Draco w ogóle to nie ruszyło. Następnie dostali zamówione przez kobietę szoty z mocnego, ziołowego alkoholu i redbulla. Dziewczyna przygarnęła po swoją stronę trzy kieliszki i trzy postawiła przed mężczyzną.

– Ten za Pansy - powiedziała cicho unosząc szkło. Poczekała aż blondyn zrobi to samo i stukając lekko o jego kieliszek wypiła całą wartość swojego.

– Kolejny za Harry’ego - wzięła następny, wykonała taki sam gest i wypili porcję alkoholu.

– A ostatni za nas. Byśmy się nie pozabijali - delikatny, smutny uśmiech wypłynął na jej twarz i usłyszała jak Draco parska ni to rozbawiony ni zirytowany. Wykonali ten sam rytuał i wszystkie kieliszki pozostały puste.

Kolejki krążyły, pili do rana, a film rzeczywiście jej się urwał.



Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments

Rated 0 out of 5 stars.
No ratings yet

Add a rating
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page