top of page

Prolog

Kiedyś Azkaban napawał go strachem, chociaż, po głębszym przemyśleniu, nie był to strach, a obrzydzenie. Pamiętał dzień, w którym najwięksi przestępcy magicznego świata uciekli z twierdzy. Był na 3 roku w Hogwarcie, miał wtedy 13 lat. Dzisiaj ma lat 27 i sam znajduje się w jednej z obskurnych cel, gdzie zakuty w łańcuchy, codziennie ma nieprzyjemność spotkania z dementorami. Jednak bardziej niż dementorów nie znosił jej obecności. Od miesiąca zatruwała każdy jego dzień. Raczyła go nic dla niego nieznaczącymi sentencjami, próbowała dotrzeć do najgłębiej skrywanych emocji jednak, zamiast dotrzeć do prawdy, której tak pożądała, coraz bardziej go wkurwiała. Teraz gdy pogrążał się w swoich myślach i tak słyszał jej głos, który dochodził niczym spod wodnych otchłani. Zniekształcony, cichszy niż zazwyczaj, nadal jednak bełkoczący bez sensu.

– Myślisz, że wyprowadzisz mnie z równowagi? Nie uda Ci się. Zrozum w końcu, nie odejdę, nie poddam się jak każdy inny. Wiesz, jaki mamy dzisiaj dzień? Dzisiaj mija dokładnie miesiąc, dla uściślenia, trzydzieści jeden dni od kiedy przychodzę do twojego azylu. Przez te trzydzieści jeden dni nie wypowiedziałeś choćby słowa do mnie. Do kogokolwiek nie odezwałeś się od trzech lat. Nie wiem, co siedzi w twojej głowie, a mogłabym wiedzieć. Mogłabym wedrzeć się do twojej głowy i zabrać te wspomnienia, ale nie chcę, rozumiesz? Nie chcę. Chcę to usłyszeć, pragnę, byś dobrowolnie powiedział mi, co czujesz, co czułeś tamtego feralnego dnia, co popchnęło cię do tego czynu, co czułeś tuż po nim i co czujesz dzisiaj. Chcę poznać twoje prawdziwe emocje, uczucia, niechore wspomnienia. Nie chcę dorabiać im swojej idei, rozmyślać co autor miał na myśli.

Masz kolejnych trzydzieści jeden dni na to, by w końcu się odezwać. By powiedzieć do mnie cokolwiek. Może to być to twoje słynne „szlama” albo „pieprz się Granger”. Cokolwiek. Masz trzydzieści jeden dni, aby wrócić do realnego świata, jeśli tego nie zrobisz, jeśli nie otworzysz się przede mną, nie powstrzymasz swojej chorej dumy, blokady czy cokolwiek tobą kieruje... w trzydziestym drugim dniu zostaniesz skazany na śmierć, w trzydziestym trzecim wykonają twoją ostatnią wolę, w trzydziestym czwartym pozwolą odwiedzić cię bliskim. Przyjdzie Blaise, by powiedzieć „żegnaj stary”, przyjdzie Pansy, by uronić kilka łez nad twoim losem i Harry, który będzie ją pocieszać, patrząc na ciebie błagalnie, jakby miało to jeszcze cokolwiek zmienić i jako ostatnia przyjdę ja. Przyjdę, by powiedzieć Ci, że nie winię cię. Powiem, że to moja wina. Wygarnę sobie, że być może nie nadaję się do tego. Że to nie był dobry pomysł, bo prawdopodobnie sama mam zbyt dużo demonów przeszłości. Będę wylewać gorzkie łzy nad twoim losem, nad tym, że nie byłam w stanie cię ocalić. A w dniu trzydziestym piątym otrzymasz coś gorszego od fizycznej śmierci. Nikt z wcześniej wspominanych osób nie będzie mógł cię pochować, położyć kwiatów na eleganckim marmurze. Będziesz żyć jak pusta muszla porzucona przez ślimaka, szukającego nowego domu. Twoja dusza na zawsze zostanie ci odebrana.

Nie będziesz miał już tych wspomnień, którymi nie chcesz się podzielić, które tak skrzętnie kryjesz przede mną i dwunastką moich poprzedników. Nie będziesz miał swojej woli, emocji, uczuć. Nie będziesz mógł uderzyć pięścią w ścianę i poharatać arystokratycznych knykci do krwi, bo nie będziesz znał uczucia złości, a z twoich stalowych oczu, tak chłodnych i obojętnych nigdy nie polecą łzy, nie będzie w nich już tego zimna, nawet obojętności, będzie jedynie nieprzenikniona pustka, z której nigdy nie powrócisz.

Nikt nigdy więcej nie przyjdzie. Ani Blaise, ani Pansy z Harrym i ja też już nie przyjdę. Bo nie będziesz miał już duszy. Będzie to ostatni pocałunek w twoim życiu. I nie będzie słodki i romantyczny jak od tych wszystkich zauroczonych tobą niewiast, które, choć na chwilę chciały usidlić jedynego dziedzica rodu Malfoy. Pocałunek dementora będzie ostatnim w twoim życiu, który zniszczy cię doszczętnie. Zniszczy w tobie ostatnie cząstki człowieczeństwa.

A teraz się zamknę i sobie pójdę, bo pewnie tego oczekujesz, ale nie powiem ci, żegnaj, jeszcze nie teraz. Powiem do zobaczenia jutro Malfoy. Bo przez kolejnych trzydzieści jeden dni będę tu przychodzić, tak jak przychodziłam do tej pory. Nie poddam się, mimo że najwyraźniej ty już to zrobiłeś — kobieta przez cały swój monolog spoglądała w stalowe, nieprzeniknione tęczówki mężczyzny. Chwilę odczekała, gdyż głupia nadzieja, że jej słowa tym razem go poruszą, tliła się w jej sercu. Mijały jednak sekundy, które zmieniały się w minuty, a on milczał jak przez ostatnie trzy lata. Ciemnowłosa w końcu podniosła się z niewygodnego krzesła, które automatycznie zniknęło. Podeszła do drzwi i sięgnęła do klamki.

– Dlaczego? - niespodziewany dźwięk za nią sprawił, że zamarła z ręką w powietrzu. Początkowo obawiała się, że to tylko jej umysł płata figla, że to tylko wyobraźnia, która tak bardzo pragnie przełomu. Odwróciła się przodem do mężczyzny. Jego blada cera i jasne włosy odznaczały się na tle ciemnych, kamiennych ścian azkabańskiej celi. Jednak niemal zlewał się z białym kaftanem i całą przestrzenią, jakby już nie istniał. Pochłaniał go mrok. Do tej pory miała w głowie wspomnienie jego głosu ze szkolnych korytarzy. Ten zgrzyt, ochrypły, cichy, ostry, pozbawiony ironii i arogancji, wyniosłości tak charakterystycznej dla jego osoby, był daleki od tego co pamiętała. Z drugiej strony był niczym śpiew ptaka, szum wodospadu, cichy szept. Początkowo nawet nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, nie przygotowała się bowiem na to. Nie dzisiaj, nie teraz. Być może cały czas marzyła o tym, by w końcu się odezwał, nie spodziewała się jednak, że pierwszym dźwiękiem z jego ust po trzech latach będzie pytanie w jej stronę. Nie miała przygotowanej kolejnej przemowy. To było pytanie, na które nie znała odpowiedzi albo raczej, na które odpowiedź nie była tak prosta i oczywista. Bo dlaczego? Dlaczego tak usilnie walczyła o wolność Draco Malfoy’a po tym jak z zimną krwią zasztyletował swojego ojca w komnatach Malfoy Manor, po tym jak wcześniej przez kilkanaście godzin maltretował go zaklęciem niewybaczalnym? Dlaczego uważała, że zasługuje na powrót do normalności po tym jak udał się do komnaty swojej matki, którą przecież podobno tak bardzo kochał i rzucił w nią avadą bez mrugnięcia okiem. Czy była to tylko i wyłącznie jej chora potrzeba wygranej? Satysfakcji? Czy chodziło o niego? Spoglądała w te szare oczy, już tak puste i obojętne, bez cienia żalu, nim zdecydowała się odpowiedzieć.

– Bo po wojnie, każde życie jest cenne – odpowiedziała miękko, nie spuszczając z niego wzroku, jakby oczekiwała jakiejś spektakularnej reakcji. Czego się spodziewała? Że wpadnie w dziki szał? Wybuchnie aroganckim rozbawieniem? A moźe uroni rzewne łzy? Sama nie potrafiła określić, czego oczekiwała, jednak to, co się wydarzyło było tym, czego się spodziewała. Draco Malfoy nie zareagował w żaden sposób na słowa, które padły. Nawet okiem nie mrugnął. Widząc, że był to jedyny przejaw interakcji z mężczyzną, ale uważając to już za krok milowy w porównaniu do wszystkich poprzednich spotkań, ponownie odwróciła się w stronę drzwi i tym razem położyła dłoń na klamce, by ją nacisnąć i pozwolić by jasne światło z korytarza wpadło do pomieszczenia.

– Granger – usłyszała po raz kolejny i tym razem już nie miała wątpliwości, że się odezwał. Odwróciła się zaskoczona, że chce jeszcze kontynuować rozmowę i spojrzała na niego, nie kryjąc zdumienia — Pieprz się — dodał pewnym, aroganckim tonem, gdy patrzył jej prosto w oczy. Pokręciła przecząco głową i opuściła obskurną celę, w której znajdował się od tylu dni.

– Przenieść więźnia – rzuciła twardo do strażnika, który również słyszał jego milowe słowa i wyszła z dumnie uniesioną głową, w asyście dementora, z najbardziej strzeżonego, magicznego więzienia na świecie.

Żegnaj Azkabanie. Witaj Magiczno-Mugolski Instytucie Psychiatrii.

Commentaires

Noté 0 étoile sur 5.
Pas encore de note

Ajouter une note
  • Facebook
  • Instagram
  • Twitter
  • Pinterest
bottom of page